[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dowlókł się na dach wagonika.
Leżał tam całą minutę, póki nie ustało drżenie rąk, a puls i oddech nie powróciły do
poziomu człowieka z wysoką gorączką. Mozolnie i bez hałasu opuścił się na podłogę, wyjął
lugera, odbezpieczył go i zaczął szybko sprawdzać, czy górna stacja kolejki jest rzeczywiście
wolna od wrogów. Rozsądek podpowiadał mu, że jest przesadnie ostrożny, bo gdyby ktoś się tam
ukrywał, z pewnością zauważyłby i usłyszał jego wtargnięcie. Ale instynkt i szkolenie były
silniejsze od rozsądku, więc zaglądał za kołowroty, motory elektryczne i akumulatory. Nie było
nikogo. Stacja należała do niego.
Teraz wypadało zapewnić sobie przedłużenie władzy nad tym miejscem. Przy dolnym
końcu stromego sklepionego przejścia, prowadzącego w górę na zamkowy dziedziniec,
znajdowała się ciężka żelazna brama otwarta na oścież. Przekroczywszy ją Schaffer podbiegł
cicho brukowanym przejściem i dotarł do wyjścia na dziedziniec. Tutaj także znajdowała się
żelazna brama, równie szeroko rozwarta jak pierwsza. Wychylił się na tyle, na ile mu pozwalał
bezpieczny cień rzucany przez nawis tunelu, i rozejrzał ostrożnie po roztaczającej się przed nim
scenerii.
Musiał przyznać, że naprawdę było, na co patrzeć i w pomyślniejszych okolicznościach
widok ten ucieszyłby jego serce. Ruch na dziedzińcu był równie szalony jak poprzednio, kiedy
zerknęli przez okno w korytarzu, ale tym razem działania były o wiele bardziej celowe i
kontrolowane. Wykrzykujące i gestykulujące postacie nadzorowały odwijanie węży, sprzęganie
hydrantów, sztafety ludzi niosących gaśnice i kubły z piaskiem. Główna brama była otwarta i
niestrzeżona, a więc nawet jej wartowników musiano wciągnąć do akcji, co wcale nie oznaczało,
że tym samym gorąco zaprasza do ucieczki. Tylko samobójca próbowałby uciekać przez
dziedziniec z sześćdziesięcioma czy siedemdziesięcioma uganiającymi się żołnierzami z
oddziałów strzelców alpejskich.
Po jego lewej ręce nadal stał helikopter, porzucony i bezużyteczny. Nie było śladu po
pilocie. Nagle od murów zamku zamykających kwadrat dziedzińca odbił się echem głośny
wybuch. Schaffer podniósł głowę, żeby ustalić jego zródło, i ujrzał nowe kłęby dymu buchające z
górnego okna we wschodnim skrzydle. Zastanawiał się, który to z jego  rozrywkowych"
ładunków, ale tylko przez krótką chwilę. Jakiś instynkt kazał mu, bowiem spojrzeć w prawo i
twarz mu znieruchomiała. Strażnicy z dobermanami, których niedawno widział brnących pod górę
na zewnątrz zamku, wchodzili właśnie przez główną bramę, a kłęby zamarzniętych oddechów,
ciągnące się za nimi w powietrzu, były wystarczającym świadectwem wyczerpującego biegu
przez sięgający kolan śnieg. Powoli, bezszelestnie Schaffer wycofał się.
Niemieckim żołnierzom mógł stawiać czoło albo ich unikać, ale dobermany nie były jego
specjalnością. Ostrożnie, żeby nie spowodować najmniejszego szelestu, przymknął ciężką żelazną
bramę, zasunął dwie masywne zasuwy, szybko zbiegł sklepionym przejściem, zamknął na kłódkę
dolną bramę i włożył klucz do kieszeni.
Wtem wzdrygnął się i spojrzał w górę, skąd dobiegł głośny trzask, po którym rozległ się
brzęk odłamków szkła sypiących się na podłogę. Lufa lugera odruchowo podążyła za jego
spojrzeniem.
 Odstaw to działo  rzekł z irytacją Smith. Schaffer widział teraz wyraznie jego twarz,
przyciśniętą do żelaznych prętów.  Myślisz, że kto tutaj jest, Kramer i spółka?
 To z nerwów  wyjaśnił zimno Schaffer.  Nie przeszedłeś przez to, przez co właśnie
przeszedł porucznik Schaffer. Jak tam na górze?'
 Carraciola z przyjaciółmi leży twarzą do dachu i zamarza w śniegu na śmierć, a Mary
trzyma na nich schmeissera. Jones jest jeszcze na górze. Nawet nosa nie wytknie. Mówi, że zle
znosi wysokość. Przestałem z nim dyskutować. A co u ciebie?
 Spokojnie. Nie widać, żeby ktoś myślał o wagoniku. Obie bramy na dziedziniec
zamknięte. Są żelazne, więc jeżeli nawet zaczną coś podejrzewać, to powinny ich na jakiś czas
zatrzymać. Aha, szefie, sposób, w jaki się tu dostałem, nadaje się wyłącznie dla ptaków.
Dosłownie  dla ptaków. Musiałbyś mieć skrzydła. Z twoją ręką nigdy ci się nie uda tu dostać.
Mary i staruszek nie mają co próbować. Carraciola i tamci... zresztą, kogo obchodzi Carraciola i
tamci.
 Co z przyrządami sterowniczymi?  spytał Smith.
 Zaraz.  Schaffer podszedł do kołowrotu.  Mała dzwignia oznaczona  Normal" i
 Notjall"...
 Są akumulatory?
 Owszem. Ile dusza zapragnie.
 Przesuń dzwignię na  Notfall"   Awaryjne". Mogą nam odciąć prąd.
 W porządku, zrobione. Są jeszcze guziki  Start" i  Stop", duży ręczny hamulec
mechaniczny i jakaś dzwignia biegów oznaczona  Przód" i  Tył". Z położeniem pośrednim.
 Włącz motor  rozkazał Smith. Schaffer nacisnął guzik oznaczony  Start" i prądnica
ożyła z jękiem, chyba po dziesięciu sekundach osiągając maksymalne obroty.  Teraz zwolnij
hamulec i włącz przedni bieg. Jeżeli działa, zatrzymaj wagonik i wypróbuj drugi bieg.
Schaffer zwolnił hamulec i włączył bieg przesuwając rączkę biegów do przodu przez
kolejne oznaczenia. Wagonik ruszył, najpierw łagodnie, potem nabierając szybkości, aż wysunął
się spod dachu stacji. Jeszcze kilkadziesiąt centymetrów i Schaffer zatrzymał go, a po włączeniu
wstecznego biegu wycofał na poprzednie miejsce.
 Gładko, co?  Spojrzał w górę na Smitha.
 Opuść go tak, żeby do połowy wystawał spod dachu. Ześlizgniemy się po linie na jego
dach i możesz nas wwozić do środka.
 Wszystko dzięki tym rybom, których tyle zjadasz  powiedział Schaffer z podziwem i
wprawił wagonik w ruch.
 Wysyłam najpierw Carraciolę, Thomasa i Christiansena  odezwał się Smith.  Nie
życzyłbym nikomu z nas znalezć się na dachu wagonika w tym towarzystwie. Dasz sobie z nimi
radę, zanim zjedziemy?
 Nie podnosi się ducha bojowego obrażając podwładnych  odparł Schaffer zimno. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl