[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak też chłopiec poradziłby sobie w tej potwornej dżungli, jaką jest dwór cesarski.
Możliwe, że zupełnie dobrze. Wydostał się z gęstego tłumu, a zaraz za nim nieco
wymięty Myszka.
No i co, zadowolony? spytał po prostu.
Niezle powiedział Promień pozornie niedbale. Ale teraz idz co naj-
mniej pięć kroków za mną, bo się wstydzę do ciebie przyznać.
* * *
W tym samym czasie, lecz w zupełnie innym miejscu, oddalonym od Sitowe-
go o wiele dni podróży, lub jeden akt woli błękitnego Wędrowca, przed oczami
przybyszów rozpościerały się %7łmijowe Pagórki. Była to kraina cicha, spokojna
i niezmienna od lat. Wężownikowi przypominała w tym jego własną wieś, poło-
140
żoną nad brzegiem dalekiego jeziora u podnóża gór. Powracającym Kamykowi
i Pożeraczowi Chmur wydawało się, że osada gdy tylko ją opuścili zasty-
gła w głębokim śnie i dopiero przed chwilą obudziła się na nowo. Z jednej strony
patrzyli na łagodne wzgórza siedlisko myszy, wielkiej zielonej szarańczy, drob-
nego ptactwa, żmij i białych węzy jak mleczne strużki pełznących między kępami
miotlastej trawy o tej porze roku suchej i wypłowiałej od słońca. Z drugiej
zaś widzieli opadający ku rzece stok, całkiem jakby ta ziemia była istotą, która
usnęła i osunęła się łagodnie ku wodzie. Latem było to doskonałe pastwisko dla
kóz oraz domowego ptactwa, za to wczesną wiosną i na początku jesieni zmie-
niało się w zdradziecką pułapkę, chwytającą w błotne sidła nieostrożne zwierzę-
ta oraz malców, chcących się popisać własną odwagą. Tradycyjna zabawa pole-
gała na szybkim przebieganiu po niepewnej powierzchni ledwo podeschniętego
z wierzchu błocka. Grzęzawisko chybotało się wtedy pod nogami niczym gigan-
tyczny skrzep na mleku. Czasem nie wytrzymywało i wówczas zabawa kończyła
się gwałtowną akcją ratunkową.
Na pomoście do prania pracowało kilka kobiet odległość zmieniała je
w niewyrazne, kolorowe łatki. Można było się tylko domyślać podwiniętych spód-
nic, odsłaniających mocne łydki, i opalonych rak katujących mydłem i kijem po-
skręcaną jak powrósła bieliznę. Kilkoro małych dzieci biegało po płyciznie, roz-
pryskując wodę i ochlapując się nawzajem.
Aadne miejsce osądził Wężownik.
Aadne zgodził się Pożeracz Chmur, rozwalony w niedbałej pozie na
zeschniętej trawie pagórka. Aadne, ale śmiertelnie nudne. Spróbuj pomieszkać
tu choć jeden sezon. Do tradycyjnych rozrywek należy rzucanie podkowami we
wrota kowala, wyścigi wołów i robienie dzieci.
Narzekasz, jakby Jaszczur był miejscem kipiącym od uciech odparł Wę-
drowiec.
Pożeracz Chmur ziewnął demonstracyjnie, wyciągając przednie łapy.
Dobra, odsuńcie się, bo będę transformował.
Wężownik poczuł dreszcz podniecenia. Nigdy nie zdarzyło mu się oglądać ta-
kiej operacji i spodziewał się mocnych wrażeń. Niewielu ludzi kiedykolwiek zo-
stało dopuszczonych do oglądania smoczej transformacji. Smoki nie lubiły, gdy
ktoś obcy asystował w przemianach. Bardziej miało to jednak związek z zaufa-
niem niż potrzebą intymności. Smocza rasa, jak przekonał się młody mag, była
w równym stopniu amoralna, gdy chodziło o problem własności, cielesne zbli-
żenia czy religię (a właściwie jej brak). Moment transformacji wymagał pełnego
skupienia oraz dużego wydatkowania energii. Wężownik przypuszczał, że jakie-
kolwiek zakłócenia procesu byłyby dla Pożeracza Chmur bolesne i kto wie, czy
nie spowodowałyby jakichś okaleczeń.
Jesteś najedzony? upewnił się troskliwie.
Smok znów ziewnął.
141
Brzuch mam jak beczka. Jeszcze chwila, a obręcze mi pękną.
Kamyk, który do tej pory chłonął wzrokiem znajome widoki, porzucił to za-
jęcie. Rozwiązał przyniesiony ze sobą tobołek, wydobył przeznaczone dla Po-
żeracza Chmur zapasowe ubranie i sandały. Uśmiechając się, otworzył jeszcze
raz torbę, by spojrzeć na podarunki dla przybranej rodziny nowy zestaw szkieł
optycznych dla Płowego, drewnianego konika z wózkiem dla małego Jesiona, któ-
ry według poczynionych przez niego wyliczeń miał teraz pięć lat, oraz niezwykle
ozdobne grzebienie do włosów dla Wierzby. Wszystkie te rzeczy wykonał Noc-
ny Zpiewak, który się nawet ucieszył, że znów może popracować nad ładnymi
przedmiotami.
Tymczasem Pożeracz Chmur kokosił się na kępie turzycy, udeptując ją jak
kot szykujący się do snu. Okręcił się kilkakrotnie, położył i nakrył nos ogonem.
Obaj magowie obserwowali te przygotowania. Wężownik w najwyższym stopniu
zaciekawiony, Kamyk natomiast zastanawiał się, czy proces będzie identyczny
z tym, który miał już okazję oglądać. Ciało Pożeracza Chmur najpierw straciło
ostre kontury. Pojedyncze włosy białej sierści wolno stapiały się ze sobą, a cała
psia postać zaczęła przypominać rzezbę. Wężownik z zapartym tchem patrzył na
odwrotność procesu tworzenia. Zatracały się szczegóły, zasklepiały otwory uszu
i nozdrza, szparki oczu zarastały nie wiadomo kiedy i jak. Cała sylwetka Poże-
racza Chmur rozpływała się, jakby była figurą zrobioną z masła i włożoną do
podgrzewanego garnka. W końcu stała się jedynie bezkształtnym kawałem mate-
rii. Wężownikowi tak bardzo kojarzył się z nastawionym do wyrośnięcia ciastem,
że podświadomie oczekiwał podobnych efektów puchnięcia i puszczania bą-
belków. Powietrze niespodzianie zaczęło pachnieć burzą, słychać było cichutkie
trzaski. Wężownik czuł, jak podnoszą mu się drobne włoski na całym ciele. Mro-
wiła go skóra. Powierzchnia r z e c z y, która była niedawno Pożeraczem Chmur,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]