[ Pobierz całość w formacie PDF ]

56 ODNALEZIONY SKARB
- Marsh w dalszym ciÄ…gu chorobliwie ci siÄ™ przy-
pochlebia - skomentował Kay, po czym nieproszony
zajÄ…Å‚ miejsce brata.
- Marsh zawsze był dobrym przyjacielem. - Kate
rozłożyła serwetkę na kolanach z wielką starannością.
- Wiem, że to restauracja twojego brata, ale jestem
pewna, że nie masz ochoty na moje towarzystwo przy
kolacji, tak jak ja nie mam ochoty na twoje.
- I tu się mylisz. - Posłał krótki, dziarski uśmiech
kelnerce, która przyniosła wino. Nawet nie próbował
uściślać założenia Kate dotyczącego własności Azylu.
Kate siedziała z kamienną twarzą, zbyt dobrze
wychowana, żeby wszczynać kłótnię, kiedy Cindy
otwierała butelkę i nalewała odrobinę wina Kayowi.
- W porządku - powiedział, spróbowawszy. - Ja
naleję. - Wziął butelkę i napełnił kieliszek Kate
prawie do pełna. - Skoro oboje wybraliśmy dziś
wieczorem Azyl, może zrobimy mały test?
Kate uniosła kieliszek i wypiła łyk wina. Było
chłodne i pyszne. Pamiętała pierwszą butelkę, którą
opróżnili razem, siedząc na podłodze jego domu
tamtej pamiętnej nocy. Pociągnęła kolejny łyk.
- Jaki test?
- Przekonamy się, czy jesteśmy w stanie zjeść
razem kolacjÄ™ w miejscu publicznym jak para cywili­
zowanych ludzi. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy.
Kate zmarszczyła czoło, kiedy Kay podniósł swój
kieliszek. Nie widziała go dotąd pijącego z kieliszka.
Kiedy zdarzyło im się parę razy sączyć wino, popijali
ze szklanek do wody, które miał w domu w liczbie
sześciu. Kieliszek na nóżce wydawał się zbyt deli-
Nora Roberts 57
katny dla jego rÄ…k, wino zbyt Å‚agodne dla wyrazu jego
oczu.
Nie, do tej pory nie jedli kolacji w miejscu publicz­
nym. Jej ojciec nie zaaprobowałby jej spotkań z kimś,
kogo uważał za swojego pracownika. Kate wiedziała
o tym i nie ryzykowała.
Teraz sytuacja ulegÅ‚a zmianie, pomyÅ›laÅ‚a, podno­
sząc kieliszek. W pewnym sensie Kay był teraz jej
podwÅ‚adnym. MiaÅ‚a prawo sama o wszystkim decydo­
wać. Wzniosła toast.
- Za udane poszukiwania.
- Sam lepiej bym tego nie powiedział.  Stuknął
siÄ™ z niÄ… kieliszkiem, patrzÄ…c jej prosto w oczy
i wprawiajÄ…c jÄ… w zakÅ‚opotanie. - Dobrze ci w niebies­
kim - stwierdził, mówiąc o jej sukni i nie odrywając od
Kate oczu. - W tym odcieniu twoja skóra wygląda
wyjątkowo, jak coś, co trzeba smakować bardzo, ale to
bardzo powoli.
SpojrzaÅ‚a na niego zdumiona, że tak Å‚atwo przybie­
rał intymny ton, pod wpływem którego zawsze bladła
i głupiała. Potrafił mówić w taki sposób, że jego słowa
nabierały mrocznego i tajemniczego zabarwienia. To
był jeden z jego największych talentów, na który nigdy
nie była przygotowana. Także teraz.
- Czy zechcą państwo już zamówić? - Kelnerka
zatrzymaÅ‚a siÄ™ przy ich stoliku, radosna, chÄ™tna zado­
wolić klientów.
Kay uśmiechnął się, Kate milczała.
- Poprosimy o krewetki królewskie. I sałatkę
z miejscowym dresingiem. - Odchylił się do tyłu
z kieliszkiem w dłoni i wciąż z uśmiechem na
58 ODNALEZIONY SKARB
wargach. Ale jego oczy wcale się nie śmiały. - Nie
pijesz wina. Może powinienem był zapytać, czy twój
gust nie zmienił się przez te lata.
- Wino jest w porządku. - Upiła łyk, żeby to
udowodnić, potem ściskała kieliszek w dłoni, jakby
musiaÅ‚a siÄ™ czegoÅ› trzymać. - Marsh dobrze wyglÄ…­
da - zauważyła. - Z radością dowiedziałam się o jego
małżeństwie z Lindą. Zawsze uważałam, że do siebie
pasujÄ….
- Tak? - Kay uniósÅ‚ kieliszek w stronÄ™ wieczor­
nego sÅ‚oÅ„ca, które ukosem wpadaÅ‚o przez okno. Pat­
rzył, jak promienie przeszywają wino i szkło i padają
na dłoń Kate. - A on nie. Ale potem... - Przenosząc
wzrok, spojrzał znów w jej oczy. - Marsh zawsze
potrzebował więcej czasu na podjęcie decyzji niż ja.
- Beztroski luz - podjęła, z trudem oddychając -
zawsze byÅ‚ bardziej w twoim stylu niż w stylu twoje­
go brata.
- A jednak to nie do mojego brata przyjechałaś
z wykresami i notesami, prawda?
- Nie. - Z trudem zachowywała spokój w głosie
i spojrzeniu. - Nie do niego. Może doszłam do wniosku,
że pewien stopień beztroski czasami jest przydatny.
- Więc jestem przydatny, Kate?
Kelnerka podaÅ‚a im saÅ‚atkÄ™. Bez sÅ‚owa. Bo zoba­
czyła wyraz oczu Kaya.
Tak samo jak Kate.
- Przekonałam się już, że kiedy coś trzeba zrobić,
należy wybrać najbardziej odpowiedniÄ… do tego oso­
bÄ™, to zaoszczÄ™dza mnóstwo czasu i wysiÅ‚ku. - Z wy­
muszonym opanowaniem odstawiła kieliszek i wzięła
Nora Roberts
59
do ręki widelec. - Nie przyjechałabym na Ocracoke
z żadnego innego powodu. - Przekrzywiła głowę,
zaskoczona nagłą zmianą swojego nastroju. Teraz
była niepokorna. - Lepiej dla nas obojga, żeby to było
zupełnie jasne.
Kay poczuł rosnącą złość, ale zdołał wziąć się
w garść. Jeżeli mają bawić się w słowne gierki, musi
zachować jasność umysłu. Kate zawsze była bystra,
a teraz zdawało się, że jej inteligencja nabrała blasku
i wyrafinowania. Serce mu siÄ™ Å›cisnęło na wspo­
mnienie niewinnej Kate.
- O ile mnie pamięć nie myli, to ty zawsze raczej
komplikowaÅ‚aÅ›, niż upraszczaÅ‚aÅ›. MusiaÅ‚em ci tÅ‚uma­
czyć cel, historiÄ™ i dziaÅ‚anie każdego elementu sprzÄ™­
tu, zanim po raz pierwszy zanurkowałaś.
- To siÄ™ nazywa rozwaga, nie komplikowanie.
- Ty na pewno wiesz na ten temat więcej niż ja.
Niektórzy ludzie przez pół życia sprawdzają, skąd
wieje wiatr. - Ayknął potężny haust wina. - Ja wolę
płynąć z wiatrem.
- Tak. - Tym razem to ona uÅ›miechnęła siÄ™ wy­
łącznie wargami. - Bardzo dobrze pamiętam. %7ładnych
planów, żadnych związków, jutro wiatr może się
zmienić.
- Jeżeli tkwisz zbyt długo zakotwiczona w jednym
miejscu, grozi ci, że upodobnisz się do tamtych drzew.
- WskazaÅ‚ za okno, gdzie pochylaÅ‚ siÄ™ szereg skar­
lałych jałowców. - Skarłowaciejesz.
- Przecież nadal mieszkasz tu, gdzie się urodziłeś
i wychowałeś.
Kay powoli dolał jej wina.
ODNALEZIONY SKARB
60
- Dla niektórych wyspa jest zbyt oddalona od
świata, a życie tutaj zbyt proste. Ja wolę takie życie niż
maÅ‚e zhierarchizowane spoÅ‚ecznoÅ›ci, z ich przyjÄ™cia­
mi i klubami golfowymi.
Kate wyglądała na osobę, która należy do takiej
właśnie grupy, pomyślał Kay, walcząc z irytującym
niezaspokojonym pożądaniem, które przypływało
i odpływało. Należała do świata, gdzie w eleganckim
jedwabnym kostiumie i z filiżanką z miśnieńskiej
porcelany w dÅ‚oni dyskutuje siÄ™ na temat maÅ‚o znane­
go osiemnastowiecznego angielskiego poety. Czy to
dlatego wciąż czuł się przy niej jak prostak i dziwak
pełen rozmaitych tęsknot?
Gdyby żyli dawniej, w innych czasach, porwałby ją
i wywiózł na otwarte morze. Pływaliby od jednego
dalekiego portu do drugiego. Gdyby mógł ją mieć pod
warunkiem, że nigdy nie wolno mu będzie wrócić do
domu, żeglowałby do końca swoich dni. Ale miałby ją
przy sobie. Zacisnął palce na kieliszku. Boże mój,
miałby ją przy sobie.
Dyskretnie podsuniÄ™to im talerze z głównym da­
niem. Kay wróciÅ‚ do terazniejszoÅ›ci. To nie osiemnas­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl