[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niedługo zacznie palić ludzi.
W końcu musiałem odpłynąć, bo nagłe obudził mnie głos Alice, dzwięczący tuż obok mojego
lewego ucha.
- Tom - mruknęła niewiele głośniej od szeptu. -Tu coś jest. Siedzi w kącie piwnicy.
Gapi siÄ™ na mnie i wcale mi siÄ™ to nie podoba.
Alice miaÅ‚a racjÄ™, wyczuwaÅ‚em czyjÄ…Å› obecność w kÄ…¬cie, czuÅ‚em też chłód. WÅ‚oski na karku
jeżyÅ‚y mi siÄ™ po¬woli. Pewnie to znów tylko dusiciel Matty Burnes.
- Nie przejmuj się, Alice - powiedziałem. - To tylko duch. Postaraj się o nim
zapomnieć. Póki siÄ™ nie bo¬isz, nie może ciÄ™ skrzywdzić.
_ Nie boję się. Przynajmniej nie teraz - na chwilę j^yała- ~ Ate bałam się w tamtej celi. Nie
zmrużyÅ‚am oawet oka przez te wszystkie krzyki i haÅ‚asy. NiedÅ‚u¬go znów bÄ™dÄ™ mogÅ‚a spać.
WolaÅ‚abym tylko, żeby so¬bie poszedÅ‚, nie przystoi tak siÄ™ gapić.
_ Nie wiem, co teraz począć - oznajmiłem, myśląc o stracharzu.
Alice nie odpowiedziaÅ‚a, jej oddech znów siÄ™ wydÅ‚u¬Å¼yÅ‚. SpaÅ‚a. Ja także musiaÅ‚em zasnąć, bo
nagle obu¬dziÅ‚ mnie haÅ‚as.
Słyszałem tupot ciężkich butów. Ktoś był w kuchni nad nami.
184
D
rzwi uchyliÅ‚y siÄ™ ze skrzypniÄ™ciem i pomieszcze¬nie zalaÅ‚ blask Å›wiecy. Ku mojej uldze,
stwierdzi¬Å‚em, że to tylko Andrew.
- Tak myślałem, że cię tu znajdę - rzekł. W ręce trzymał niewielką paczkę. Położył ją na
ziemi i usta¬wiÅ‚ Å›wiecÄ™ obok mojej, po czym skinieniem gÅ‚owy wskazaÅ‚ Alice, wciąż
pogrążoną w głębokim śnie, lecz teraz leżącą na boku, plecami do nas, z głową oparta na
dłoniach. - A to kto? - spytał.
- KiedyÅ› mieszkaÅ‚a w pobliżu Chipenden - odpar¬lem- " Nazywa siÄ™ Alice. Pana
Gregory'ego tam nie było, zabrali go na górę na przesłuchanie. Andrew ze smutkiem pokręcił
gÅ‚owÄ…. _ Brat Peter mówiÅ‚ to samo. Doprawdy miaÅ‚eÅ› pe¬cha- Pół godziny pózniej i John
wróciÅ‚by do celi, do pozostaÅ‚ych. A tymczasem uciekÅ‚o jedenastu, lecz piÄ™¬cioro zÅ‚apano
wkrótce potem. I to nie koniec złych wieści. Ludzie Kwizytora aresztowali brata Petera na
Å›rodku ulicy, tuż po tym, jak wyszedÅ‚ z mojego warsz¬tatu. WidziaÅ‚em wszystko z okna na
piętrze. To moje ostatnie chwile w tym mieście. Teraz pewnie przyjdą po mnie, ale nie
zamierzam czekać, by odpowiadać na ich pytania. Zamknąłem już kram, narzędzia mam w
wozie. Jadę na południe, z powrotem do Adlington, gdzie kiedyś pracowałem.
- Przykro mi, Andrew.
- NiesÅ‚usznie. Któż nie zechciaÅ‚by pomóc rodzone¬mu bratu? Poza tym nie jest tak zle:
tylko wynajmo¬waÅ‚em tutejszy warsztat, a fach mam w rÄ™kach. Za¬wsze znajdÄ™ pracÄ™. Masz
- otworzył paczkę. -Przyniosłem ci coś do jedzenia.
- Która to godzina? - spytałem.
- ParÄ™ godzin przed Å›witem. ZaryzykowaÅ‚em przy¬wodzÄ…c tutaj, po ostatnich
wypadkach połowa miasta
186
187
nie śpi. Mnóstwo ludzi zebrało się w wielkiej sali prz Rybackiej Bramie. Kwizytor urządził
tam szybki są,j nad więzniami, którzy mu jeszcze pozostali.
- Czemu nie zaczekał do rana? - zdziwiłem się.
- Wówczas zjawiłoby się jeszcze więcej ludzi -jaśnił Andrew. - Chce to załatwić, nim
pojawi się p0. ważniejsza opozycja. Część mieszczan jest przeciwna temu, co robi Kwizytor.
A co do stosów, zapłoną dziś wieczór, po zmroku, na Wzgórzu Wici w Wortham, na
południowym brzegu rzeki. Kwizytor będzie miał ze sobą mnóstwo zbrojnych na wypadek
kłopotów. Jeśli zatem masz choć trochę rozumu, zostaniesz tu do zmierzchu, po czym
wyruszysz w drogÄ™.
Nim jeszcze zdążyÅ‚ odpakować paczkÄ™, Alice przekrÄ™¬ciÅ‚a siÄ™ i usiadÅ‚a. Może wyczuÅ‚a
zapach jedzenia albo od początku słuchała, udając tylko, że śpi. W zawiniątku znalazły się
plastry szynki, Å›wieży chleb i dwa duże po¬midory. Bez sÅ‚owa podziÄ™kowania Alice zaczęła
zajadać, po krótkim wahaniu dołączyłem do niej. Byłem bardzo głodny, a wyglądało, że nie
ma już sensu pościć.
- No, ruszam w drogę - oznajmił Andrew. - Biedny John, ale nic już nie możemy
poradzić.
- Czy nie warto jeszcze raz spróbować go ocalić? -spytałem.
tfje, dość już zrobiÅ‚eÅ›. Pojawienie siÄ™ na sali byÅ‚o¬by zbyt niebezpieczne, a wkrótce biedny
John wraz z resztą nieszczęśników pod zbrojną strażą ruszy do Wortham, gdzie spłonie
żywcem.
A co z klątwą? - spytałem. - Sam mówiłeś, że jest przeklęty i ma umrzeć sam pod ziemią, nie
na wzgórzu.
_ A, klątwa. Nie wierzę w nią bardziej niż John. Po prostu rozpaczliwie starałem się go
powstrzymać przed walkÄ… z Morem w czasie, gdy w mieÅ›cie przeby¬wa Kwizytor. Nie,
obawiam się, że los mojego brata jest już przesądzony. Musisz stąd uciekać. John
wspo¬mniaÅ‚ mi kiedyÅ›, że w pobliżu Caster mieszka stra-charz. Ma na oku północne granice
Hrabstwa. Wspo¬mnij mu nazwisko Johna, a może przyjmie ciÄ™ do terminu. ByÅ‚ kiedyÅ›
jednym z jego uczniów.
Andrew skinął głową i odwrócił się do wyjścia.
- Zostawię wam świecę - rzekł. - Powodzenia w drodze. A gdybyś kiedyś potrzebował
dobrego Å›lu¬sarza, wiesz, gdzie siÄ™ zgÅ‚osić.
To rzekłszy zniknął. Słuchałem, jak wspina się na schody i zamyka tylne drzwi. W parę minut
pózniej Alice zlizywała sok z pomidora z palców. Zjedliśmy czystko, co do okruszka.
- Alice - zagadnąłem. - Chcę pójść na proces. Może
188
189
nadarzy się szansa, by pomóc stracharzowi. IdZj ze mną? Jej oczy rozszerzyły się.
- Pomóc? Tom, słyszałeś, co Andrew mówił, nic Sjc nie da zrobić. Co poczniesz wobec
zbrojnych strażni. ków? Nie. Bądz rozsądny, nie warto ryzykować. P0ZA tym, czemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]