[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jego dolna warga drżała. Amy tak bardzo chciała go pocieszyć, powiedzieć mu, że wszystko
będzie dobrze, ale sama w to nie wierzyła.
Po chwili zauważyła coś, co wyrwało ją z odrętwienia. Na podjezdzie leżał
nieprzytomny mężczyzna w szarym garniturze.
- Pan Mclntyre! - krzyknęła, rzucając mu się na pomoc, ale powstrzymał ją krzyk
Dana.
- Na ziemię!
Dan był fizycznie słabszy od siostry, lecz teraz adrenalina musiała mu dodać sił,
ponieważ pociągnął Amy z taką mocą, że prawie najadła się trawy. Gestem wskazał drogę
wijącą się między wzgórzami - jedyną, którą można było wydostać się z terenu posiadłości.
Niespełna pięćset metrów od nich, schowany między drzewami, stal mężczyzna w
czarnym garniturze, nieruchomy jak posąg. Amy nie miała pojęcia, jak Dan zdołał go
wypatrzyć z tej odległości. Nie widziała jego twarzy, ale mężczyzna był wysoki i szczupły,
miał siwe włosy i trzymał w ręku lornetkę. Nagle dotarło do niej, że nieznajomy ich
obserwuje, i poczuła na plecach zimny dreszcz.
- Kto... - zaczęła, ale przerwał jej ostry dzwięk alarmu samochodowego.
Z głównego wejścia do posiadłości wyłonił się Alistair Oh, pobrudzony sadzą i w
dymiącym ubraniu. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę swojego bmw, przyciskając do piersi
jakiś przedmiot. Wyglądał okropnie. Miał porwane spodnie, a jego twarz była biała od
popiołu. Amy nie miała pojęcia, jakim cudem udało mu się stamtąd wydostać. Chciała go
zawołać, ale coś ją powstrzymało. Obserwowała, jak Alistair mija leżącego na podjezdzie
Williama Mclntyrea, ledwie rzuciwszy na niego okiem, wskakuje do samochodu i odjeżdża z
piskiem opon. Ponownie spojrzała w stronę lasu, ale mężczyzny z lornetką już nie było.
Nakazała Danowi zostać i pobiegła w kierunku pana Mclntyre a. Dan oczywiście nie
posłuchał jej polecenia i ruszył za nią, cały czas kaszląc. Zanim zdążyli dobiec do
nieprzytomnego prawnika, niemal cała posiadłość runęła w gruzach, promieniując gorącem
tak ogromnym, że mogłoby się równać ze słonecznym żarem. Amy wiedziała, że nie uda się
ocalić niczego - z wyjątkiem szkatułki z biżuterią, którą mocno przyciskała do piersi.
Uklękła na podjezdzie, odłożyła szkatułkę i przewróciła pana Mclntyre a na plecy.
Jęknął, co przynajmniej dawało gwarancję, że żył. Amy żałowała, że nie ma telefonu
komórkowego, ale ciotka Beatrice nigdy się na to nie zgodziła. Przeszukała więc kieszenie
prawnika, znalazła telefon i zadzwoniła pod 112.
- Zabrał go - wyrzęził Dan.
- Co? - Amy nie słuchała go zbyt uważnie.
Patrzyła, jak jedyne miejsce, na którym kiedykolwiek jej zależało, obraca się w
zgliszcza. Widziała Grace siedzącą w bibliotece i opowiadającą im różne historie.
Przypomniała sobie, jak ganiali po korytarzach, bawiąc się w berka. Pomyślała też o
sekretnym zakamarku w sypialni, gdzie lubiła zaszywać się z książką i Saladinem na
kolanach. Wszystko to odeszło bezpowrotnie. Amy zatrzęsła się i poczuła napływające do
oczu łzy. Już po raz drugi ogień ograbił ją z tego, co najcenniejsze.
- Amy. - Głos Dana brzmiał tak, jakby i jemu zbierało się na płacz. Położył dłoń na
ramieniu siostry. - Musisz mnie posłuchać. Zabrał go. Alistair go zabrał.
Amy miała zamiar powiedzieć Danowi, żeby się zamknął, żeby pozwolił jej wypłakać
się w spokoju, kiedy w końcu pojęła, o czym mówi jej brat. Niepewnie podniosła się z ziemi i
spojrzała w dal. Tylne światła bmw znikły za wzgórzem.
Alistair Oh wywiódł ich w pole. Ukradł Almanach biednego Ryszarda z notatkami ich
matki. Jedyny trop, jaki mieli.
ROZDZIAA II
Dan zawsze chciał się przejechać radiowozem, ale nie w taki sposób.
Klatka piersiowa wciąż bolała go od dymu. Siedział na tylnym siedzeniu radiowozu z
Saladinem na kolanach i starał się nie rzęzić, ale każdy jego oddech brzmiał tak, jakby
wciągał do płuc piasek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]