[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mes? Gdzie jest James? James!
- Gdzie jesteś? - jęknęła cicho.
- Tu jestem. Jestem tutaj - odezwaÅ‚ siÄ™ Chris, zaglÄ…­
dajÄ…c do karetki. - PojadÄ™ z tobÄ… do szpitala, tam zaraz
zbada ciÄ™ lekarz.
- Nie chcę! - zaprotestowała.
- Ale musisz, Poppy! - zaczÄ…Å‚ jej z przejÄ™ciem tÅ‚uma­
czyć Chris. - W twoim stanie badanie lekarskie jest ko­
nieczne, nawet po takim niegroznym wypadku.
- Ale ja ciebie nie chcę! - wyjaśniła łamiącym się pod
wpÅ‚ywem gwaÅ‚townych emocji gÅ‚osem. - Ja nie chcÄ… z to­
bą jechać do żadnego szpitala! Ja chcę Jamesa, chcę jechać
z Jamesem! Gdzie jest James? - zapytaÅ‚a na koniec i roz­
płakała się.
Chris nie mógł jej odpowiedzieć na to pytanie. Nie
mógł też z nią pojechać karetką pogotowia na ostry dyżur
145
do kliniki, ponieważ policja zatrzymaÅ‚a go, w celu zÅ‚oże­
nia wyjaśnień, na miejscu wypadku.
W drodze do szpitala Poppy na przemian pÅ‚akaÅ‚a i wy­
miotowała. Wyraznie zatroskani jej stanem sanitariusze
zanieśli ją na noszach do izby przyjęć i pozostawili tam
pod opieką dyżurnej pielęgniarki.
Siostra opatrzyÅ‚a Poppy rozbite czoÅ‚o, uspokoiÅ‚a jÄ… nie­
co stwierdzeniem, że nie narodzone jeszcze dziecko jest
w Å‚onie matki zabezpieczone przed urazami o wiele lepiej,
niż mogłoby się komukolwiek wydawać, i zawiadomiła
starszych państwa Carltonów o miejscu tymczasowego,
przymusowego pobytu ich córki.
Nim rodzice zdążyli przyjechać, Poppy przeniesiono
już z izby przyjęć na łóżko w maleńkim, jednoosobowym
pokoiku na szpitalnym oddziale ginekologicznym.
- Kochanie, jak siÄ™ czujesz? - spytaÅ‚a od progu zanie­
pokojona matka.
- No właśnie, jak? - dodał zafrasowany ojciec.
- Nic mi siÄ™ nie staÅ‚o - szepnęła Poppy. - Tylko stra­
sznie bojÄ™ siÄ™ o dziecko! I o Jamesa, bo nie wiem, gdzie
on jest!
- Kochanie, o nic siÄ™ nie martw, niczym siÄ™ nie dener­
wuj! Tak bÄ™dzie najlepiej, dla dziecka i dla ciebie - za­
pewniła ją matka. - Chris robi w tej chwili, co może, żeby
siÄ™ skontaktować z Jamesem. A lekarze z pewnoÅ›ciÄ… zro­
bią wszystko, co będą mogli, żeby skutki wypadku nie
zaszkodziły twojemu maleństwu.
Lekarze przez caÅ‚e popoÅ‚udnie robili Poppy najrozmai­
tsze badania i dyskutowali przyciszonymi głosami przy jej
łóżku, zastanawiając się, co jeszcze należy przedsięwziąć.
146
A ona w tym czasie na przemian popłakiwała, martwiła
się o dziecko i tęskniła za Jamesem.
Rodziców poprosiła, by wrócili do domu. Ich obecność
nie przynosiła jej ulgi, przeciwnie, raczej nawet potęgo-
wała przenikające ją napięcie. Poppy nie chciała widzieć
zatroskanych spojrzeń matki i ojca, nie chciała słuchać ich
sztucznie optymistycznych pocieszeń.
Pragnęła mieć w tych trudnych chwilach przy sobie
wyÅ‚Ä…cznie jednÄ… wybranÄ… osobÄ™, jednego wybranego męż­
czyznę: Jamesa Carltona, swojego męża.
Już wiedziała, już była pewna, że go kocha! Już wiedziała,
już była pewna, że mu to z miejsca wyzna, bez względu na
cokolwiek, kiedy tylko siÄ™ nareszcie spotkajÄ…!
Niestety, mijała godzina za godziną, a Jamesa wciąż
przy niej nie było.
Poppy już miaÅ‚a nadziejÄ™, że nadchodzi, kiedy w któ­
rymÅ› momencie, póznym popoÅ‚udniem, ktoÅ› nieÅ›miaÅ‚o na­
cisnął klamkę i uchylił lekko drzwi. Ku jej ogromnemu
rozczarowaniu, do pokoju wszedł jednak nie James, tylko
Chris.
- Gdzie jest James? - spytaÅ‚a go zaniepokojona, uno­
szÄ…c siÄ™ lekko na Å‚okciach.
- Leż spokojnie, Poppy, nie ruszaj się niepotrzebnie.
I o nic się nie martw! - Chris dyplomatycznie uchylił się
od odpowiedzi.
- Gdzie on jest? - Poppy z uporem powtórzyÅ‚a pyta­
nie. - Czy już się z nim skontaktowałeś? Czy już wiesz,
gdzie spędził weekend?
- Tak, to już wiem - stwierdziÅ‚ Chris. - ByÅ‚ u zna­
jomych, w takim letnim domku nad jeziorem, przez ca-
147
ły i czas, dotarł do nich w piątek póznym wieczorem,
a wyjechał dopiero w poniedziałek około południa.
Niestety, zanim się tam dodzwoniłem, już go nie było.
PróbowaÅ‚em go potem zÅ‚apać przez komórkÄ™, ale nie od­
bierał.
- James zawsze wyÅ‚Ä…cza swój telefon komórkowy, kie­
dy jest w drodze i prowadzi samochód - wyjaśniła Poppy.
-Uważa, że prowadzenie rozmów telefonicznych za kie­
rownicÄ… jest niebezpieczne, grozi wypadkiem.
- Wiem, wiem - przytaknął Chris. - Mój starszy brat
zawsze byÅ‚ przewrażliwiony, jeÅ›li chodzi o niektóre spra­
wy. Do licha! Przecież wÅ‚aÅ›nie przez to jego przewrażli­
wienie powstała cała ta niepotrzebna afera.
- Nie mów tak! - obruszyła się Poppy. - James miał
prawo się pomylić w ocenie tego, co widzi, kiedy nas
razem zobaczył. Każdy człowiek ma prawo się czasem
pomylić, każdy człowiek ma prawo do błędu. Ja też!
Poppy umilkła i przymknęła oczy.
Skonfundowany Chris Carlton postał jeszcze chwilę
w nogach jej łóżka, po czym po cichu wyszedł z pokoju
na szpitalny korytarz. NatknÄ…Å‚ siÄ™ tam na jednÄ… z opieku­
jących się Poppy pielęgniarek.
- Pan Carlton? - zapytała.
- Tak.
- Mąż pacjentki?
- Niestety, nie, siostro, tylko szwagier - wyjaśnił
Chris.-Poppy jest żoną mojego brata.
- A z tym pańskim bratem co się właściwie dzieje?
Pacjentka ciÄ…gle o niego pyta.
- Wiem, siostro! Ona o niego ciÄ…gle pyta, ja go ciÄ…gle
148
szukam. I ciÄ…gle nie mogÄ™ go znalezć, niestety. A jak le­
karze oceniajÄ… jej stan?
- Jako nie całkiem ustabilizowany - odpowiedziała
wymijająco pielęgniarka.
- A z czym jest w tej chwili największy problem? -
spytał Chris, pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej.
- Obawiam się, że z pracą serca płodu.
- Wielki Boże! - zatrwożył się. - Czy to znaczy, że
nie ma już żadnych szans?
Pielęgniarka pokręciła przecząco głową.
- To znaczy, proszę pana, że jest poważne zagrożenie.
Ale proszę być mimo wszystko dobrej myśli, pacjentka
jest pod stałą obserwacją, więc...
- Czy mogę jeszcze na chwilę do niej zajrzeć? - Chris
przerwał pielęgniarce pytaniem jej profesjonalny pokaz
optymizmu.
- Tak, ale faktycznie na chwilę, bo ja właśnie...
Nie czekał do końca wywodu. Wsunął się pośpiesznie
do pokoju, znów stanął w nogach łóżka.
- Poppy, posłuchaj mnie - zaczął.
Poppy nie chciała go słuchać. Mruknęła szorstko:
- Idz sobie, Chris! Daj mi już wreszcie spokój, raz na
zawsze.
Chris Carlton wyszedł bez słowa.
Do pokoju weszła pielęgniarka i podała Poppy jakieś
zaordynowane przez lekarzy s'rodki uspokajajÄ…ce.
- Musi pani sama wypocząć i pozwolić wypocząć
dziecku - wyjaśniła.
Po zażyciu leków Poppy usnęła. SpaÅ‚a jednak niespo­
kojnie, śniło jej się bowiem dokładnie to samo, co wcześ-
149
niej przeżyła najawie: samochodowy wypadek, zniknięcie
Jamesa.
- James, gdzie jesteś? - powtarzała raz po raz we śnie.
- Dlaczego mnie samÄ… zostawiÅ‚eÅ›, skoro ja tak ciÄ™ ko­
cham? James, dlaczego? James, gdzie...
- Jestem tutaj, kochanie! - usÅ‚yszaÅ‚a w pewnym mo­
mencie niski głos męża.
Nie miaÅ‚a odwagi siÄ™ obudzić, nie miaÅ‚a odwagi otwo­
rzyć oczu. Bardzo się bała, że w chwili przebudzenia czar
pryśnie, głos ucichnie i James znowu gdzieś zniknie.
- Kochanie, popatrz, jestem przy tobie!
Po tych słowach Poppy nieśmiało uchyliła zaciśnięte
mocno powieki. W nogach jej łóżka, w panujÄ…cym w po­
koju wieczornym półmroku, rysowaÅ‚a siÄ™ posÄ…gowa mÄ™­
ska sylwetka.
- James? To naprawdę ty? - wyszeptała i rozpłakała
siÄ™ jak dziecko.
- Naprawdę, kochanie, naprawdę! - zapewnił ją mąż.
- Jak to dobrze, że jesteś - wykrztusiła Poppy przez
łzy. - Ja... Ja tak bardzo za tobą tęskniłam, James. I ja...
Ja tak bardzo ciÄ™ kocham! I ciebie, James, i nasze maleÅ„­
stwo! Tylko teraz tak strasznie się boję... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl