[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podniósł się z trudem i butelka mekongu, którą trzymał na kolanach, upadła na krzywą podłogę,
potoczyła się do drzwi i zniknęła. Francuz pomachał butelce na pożegnanie i podszedł do legowiska.
- %7łegnaj, przyjaciółko. Próbowaliśmy razem dojść donikąd.
Alkohol wyginał na wszystkie strony jego ciało, jak gdyby było pozbawione kości. Francuz
gestykulował żywo, jakby ganił za coś Carvalha.
- Biedaczka nie wiedziała, dokąd pójść i powiedziałem jej: kiedy się nie wie, dokąd pójść, trzeba
wybrać pomiędzy drogą narodzin i drogą śmierci słońca. To nigdy nie zawodzi. Kobiety zawsze
- 127 -
wybierają drogę narodzin. Są matkami. Wciąż są uwarunkowane instynktem macierzyńskim i wolą
świty od zmierzchów.
Znów wybuchnął gwałtownym śmiechem.
- Idiotki!
Zniżył głos, wściekły na samego siebie, że obraził majestat śmierci.
- ByÅ‚a biaÅ‚a i taka bezradna i smutna, że powiedziaÅ‚em sobie, François, nareszcie trafiÅ‚a ci siÄ™ biaÅ‚a.
Nie jadłem białego mięsa, odkąd byłem w Goa, to już prawie rok, od roku włóczę się po Birmie i
Tajlandii. Nazywam siÄ™ François Pelletier Lussac. A pan?
- Pepe Carvalho.
- Pepe? Meksykanin? Argentyńczyk? Chilijczyk?
- Hiszpan.
- Mon Dieu! Hiszpan! Avez-vous un château en Espagne?
Twarz Francuza znalazła się na pierwszym planie, zbliżyła się do twarzy Carvalha. Detektyw poczuł
mocny alkoholowy odór, cofnął twarz, a potem zrobił krok w tył. Pelletier wahał się, czy poświęcić
uwagę zmarłej, czy cudzoziemcowi, w końcu poszedł do drzwi na zgiętych kolanach. Wsparty o
futrynę, odetchnął głęboko świeżym, niedawno wypranym powietrzem.
- Co tutaj robisz, François Pelletierze Lussac?
Powtórzył to zdanie, modulując głos na różne sposoby - mówił tonem przyjęcia dyplomatycznego,
teatru Racine'a, pytania Brigitte Bardot, bezczelnego policjanta, wyszkolonego w Dzielnicy Aacińskiej,
dziecka, które zgubiło się w lesie, zrzędliwej żony, namiętnej narzeczonej, Boga. I kiedy znalazł
wÅ‚aÅ›ciwy ton gÅ‚osu Boga, pytajÄ…cego: Qu'est-ce que tu fais ici, François Pelletier Lussac?, powtórzyÅ‚
kwestię, krzycząc na całe gardło, by powiadomić Tajów, pracujących na polach, że w końcu ktoś
ważny zaniepokoił się o jego los. Potem Pelletier odwrócił się do Carvalha i powiedział:
- Tylko jedna nacja jest bardziej zbyteczna od Francuzów: Hiszpanie.
Zaczekał dobrą chwilę na ripostę Carvalha i gdy domyślił się, że detektyw nie ma zamiaru
odpowiedzieć, zrobił dwa kroki w jego kierunku, udając zawadiacką pewność siebie.
- Zapomniał pan języka w gębie? Ma pan w żyłach wodę zamiast krwi? Nie oburza się pan, kiedy
ktoś zniesławia święte imię pańskiej ojczyzny? Baczność!
Carvalho nie posłuchał go, Pelletier sam stanął na baczność z niewidzialnym karabinem na
ramieniu i przemaszerował po całym pokoju.
- Prezentuj broń!
Wręczył zmarłej karabin i jakaś nieznana siła odepchnęła go od łóżka, wyskoczył jak z katapulty z
rękami skrzyżowanymi na piersiach, uderzył plecami o ścianę i osunął się powoli na ziemię, wreszcie
usiadł na podłodze z rozsuniętymi nogami, pokonany przez zmęczenie lub senność. Carvalho pochylił
się nad nim, rozchylił mu ostrożnie powieki. Francuz uśmiechnął się:
- Jeszcze jestem żywy, co się pan boisz. Daj mi pan spać. Nie śpię od pięciu dni. Biedaczka tyle
czasu umierała i nie mogła umrzeć.
Carvalho podszedł do legowiska, zbadał je dokładnie, stwierdził, że zmarła jest naga i leży pod
czymś w rodzaju płóciennego prześcieradła. Nie znalazł żadnego dokumentu. Nagle przypomniał
sobie o samochodzie i wybiegł z domku. Przeszedł prowizoryczny mostek nad małym kanałem, który
udawał strumień. Auto stało na swoim miejscu, obok płotu, za którym buszowały bure świnie. Carvalho
znalazł w schowku pokwitowanie wynajmu, wystawione na Olgę Schiller Bulową, urodzoną we
Frankfurcie 27 pazdziernika 1936, zamieszkałą w Bonn. Detektyw zanotował dane na odwrocie
wizytówki, na innej zapisał krótką notatkę o śmierci Olgi Schiller i pogrzebaniu zwłok w osadzie,
położonej piętnaście kilometrów od Pattani. Wyciągnął z portfela małą kopertę, na której napisał
nazwę adresata: Ambasada Niemiec, Bangkok. Włożył wizytówkę do koperty i schował ją do kieszeni.
Jeżeli będą zwlekać, ciało zacznie się rozkładać i wszystkie insekty Tajlandii, Birmy, Malezji i całych
Indochin zlecą się do chaty, szukając tak smakowitej padliny. Zawołał Taja w chwili, gdy ten wchodził
lub krył się w swoim domku, i zapytał go, kto sprawuje najwyższą władzę w wiosce. Człowiek nie
rozumiał po angielsku i detektyw narysował coś w rodzaju żołnierza albo policjanta. Taj wygłosił długą
przemowę, z której Carvalho zrozumiał tylko gesty. W osadzie nie było policjanta. Posterunek był
dalej, mężczyzna pokazał na zachód. Jak można zapytać o władzę? Jak przełożyć władzę na język
gestów, a przede wszystkim, jak można stopniować język władzy? Aatwo jest wyrazić gestem majestat
króla albo cesarza, ale jak można pokazać władzę wójta? Carvalho przypomniał sobie, że
podstawowym elementem językowym Wschodu jest uśmiech, uśmiechnął się więc, nie bez wysiłku,
- 128 -
słysząc, jak zgrzytają zardzewiałe więzadła mięśni. Po wielu uśmiechach i zapraszających gestach Taj
poszedł z cudzoziemcem do żałobnej chaty. Wszedł ostrożnie do środka, zatrzymując się tuż za
progiem. Ogarnął wzrokiem trzy elementy sceny - śpiącego Francuza, umarłą i Carvalha. Detektyw
pokazał mu na migi, że kobieta jest martwa i trzeba ją pochować. Taj najwyrazniej nie zrozumiał,
Carvalho wyszedł przed chatę, wydrążył kijem mały otwór w ziemi, wskazał najpierw wnętrze domku,
a potem otwór, po czym zasypał go ziemią. Taj kiwnął głową, powtórzył coś kilka razy i odszedł na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]