[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z kości słoniowej.
70
¿Å›> Zeitnot
- Szzzz!
- Szzzz!
- Szzzz!
Rozlegało się dokoła.
- Co się dzieje? - zapytała Beatrycze.
- Przyszliśmy w samą porę. A może nawet za pózno... - syknął Bientot,
rozglądając się wokół. - Zdaje mi się, że opowieść już się zaczyna.
Beatrycze zauważyła, że wszyscy przemieszczają się powoli i łączą się w grupy,
niczym w jakiejś choreografii. Kloszard uniósł swój kościany parasol i pomógł sobie
ręką, by wspiąć się na podest.
- Kim jest ten człowiek, wujku?
- To Król Turynu - powiedział szeptem Glauco. -Ostatni, jaki pozostał.
- Król Turynu?
- Największy autorytet dla wszystkich, którzy żyją na ulicy - wyjaśnił, również
szeptem Bientot. - Zauważyłaś jego długie srebrne kolczyki?
Beatrycze kiwnęła głową.
- Otrzymał je osobiście od Królowej Cyganów. To kolczyki świętej Sary,
patronki nomadów. A bursztynowe naszyjniki należą do hinduskiej bogini Kali.
Widzisz, co ma na stopach? Niebieskie pantofle Tuaregów, takie, w jakich lubił
chodzić Prorok.
Beatrycze ukryła twarz w dłoniach, zbyt oszołomiona, by mogła uwierzyć w to, co
widziała.
71
G"
Rozdział 7
Król Turynu zwrócił się w stronę swego dworu, uniósł parasol z kościaną rączką,
jakby to było berło, i przyłożył go do serca w geście pozdrowienia, który był zarazem
błogosławieństwem. Połączenie świętości i pogaństwa.
Bientot przysunął się do Beatrycze i zapytał:
- Jakie znasz języki, dziewczynko?
- Co takiego?
- Rozumiesz rumuński? Rosyjski? Albański?
Beatrycze pokręciła głową.
- Francuski?
- Tak, francuski tak.
Bientot skinął głową i dał znak Glaucowi i Beatrycze, aby poszli za nim. Przedzierali
się przez gęstwinę wyciągniętych nóg i pleców, aż dotarli do grupki Tune-zyjczyków.
Na miejscu Bientot posadził Beatrycze przed najmłodszym z nich, który siedział
zwrócony plecami do podestu.
- On będzie twoim narratorem - wyjaśnił Bientot. -Wysłuchaj wszystkiego, co ci
powie.
- Witaj - szepnÄ…Å‚ narrator.
Dziewczyna spojrzała na wuja, który stał obok. Glauco wskazał najpierw na podest,
potem na swoje uszy, bezgłośnie wymawiając wargami: Ja rozumiem".
Dopiero teraz Beatrycze zorientowała się, że Król Turynu nie mówi po włosku.
Narrator tłumaczył słowa Króla osobom siedzącym przed nim, tak jak Beatrycze.
Jakimkolwiek posługiwał
72
I
JÅ›> Zeitnot
o;
się językiem, Król życzył wszystkim, aby opowieść tego wieczoru dostarczyła im
radości i aby przyjęli ją jak cenny dar. Powiedział, że tegoroczny poeta pochodzi z
Macedonii i że będzie mówił po rosyjsku. Przypomniał wszystkim zgromadzonym,
żeby znalezli sobie narratora zdolnego przełożyć opowieść na zrozumiały dla nich
język, i w końcu pożegnał się, zostawiając scenę poecie.
Muzyka skrzypiec wypełniła pomieszczenie, w którym, jak pod wpływem zaklęcia,
zapanował spokój. Beatrycze uniosła się ponad otaczające ją morze głów i jednym
rzutem oka ogarnęła grupy ludzi siedzących wokół tłumaczy, przy blasku świec.
Poeta podszedł do sceny.
Był drobnym mężczyzną, ubranym z dużą nonszalancją, miał poplamione spodnie i
bawełniany sweter z odprutym golfem. Ale za to jego buty były wypastowane, a
włosy, zaczesane do tyłu, błyszczały od brylantyny.
Zajął miejsce pośrodku sceny, poruszając się w rytm skrzypcowych dzwięków, i nim
zaczął, odczekał, aż wybrzmi muzyka.
Potem przemówił.
Tunezyjski narrator tłumaczył jego słowa na francuski.
I stu innych tłumaczy robiło to samo, tak aby opowieść poety na Dziedzińcu Cudów,
ożyła we wszystkich językach ulicy.
Błękitnolistne drzewo, o którym opowiadał, stało się jednocześnie afrykańskim
krzewem, indyjskim fikusem,
73
( a_zJ Rozdział 7 _
cedrem z Libanu, słowiańskim dębem i filipińskim man-growcem. Każdy tłumacz
był zarazem poetą i przekształcał opowieść, dostosowując ją do swej publiczności,
niczym żongler słów.
Beatrycze słuchała i chociaż nie udało jej się zrozumieć wszystkich wyrazów, na
koniec poczuła, że rozumie całe opowiadanie. Jakby tysiące słów, w których zostało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]