[ Pobierz całość w formacie PDF ]
córkę ojcu. Bolesław, jak się okazało, wiedział, o co chodzi, i sprawę przemiany
energii w siłę, czy też siły w energię, załatwił bez problemu.
Niezwykłą wiedzą męża Justyna poczuła się tak wzruszona, że dała spokój
historii i koniec wieczoru poświęciła rodzime, zaskoczona nieco upodobaniami
młodszej córki. Nic nie wiedziała o tym, że Idalka jezdzi. Po pra-pradziadku Ma-
teuszu musiała to wziąć, wiec chyba nie powinno się jej przeszkadzać. . . ?
Dopiero nazajutrz, z dreszczem emocji w sercu, przystąpiła do odczytania ko-
respondencji przodków.
Okazało się, że czasy mniej więcej się zgadzają. Jakiś pan Trzemsza w imie-
niu swojego klienta chciał nabyć od pradziadka dwa konie po niezbyt korzystnej
cenie, bo wprawdzie jeden okazał się doskonały, ale za to drugi nie spełnił na-
dziei. Miał to być rodzaj transakcji wiązanej, zrozumiałej dla Justyny doskonale,
bo właśnie w jej świecie współczesnym nastała moda na takież transakcje. Przed-
miot upragniony można było kupić tylko pod warunkiem nabycia przy nim czegoś
niepotrzebnego, na przykład czajnik albo nocną lampę wyłącznie razem z rzezbą
robotnika walczącego lub też zbiorem biografii działaczy rewolucyjnych. Rzezbę
i biografie wyrzucało się do śmieci od razu, a czajnika i lampy używało zgodnie
z ich przeznaczeniem. Najwidoczniej przed stuleciem wystąpiło podobne zjawi-
sko.
Pradziadek koni za byle grosze nie sprzedał, ale wśród pisemnych targów pan
Trzemsza wymienił nazwisko swojego klienta. Mianowicie pan Bazyli Pukiel-
nik. Zaskoczona nieco Justyna nie musiała się długo zastanawiać, skąd zna to
nazwisko, zdumiało ją natomiast, ze jawny zbrodniarz tak śmiele sobie poczyna
i z najbliższym sąsiadem zuchwale próbuje nawiązać kontakty handlowe. Pozo-
stałe listy w dodatku wykazały szaloną ruchliwość pana Pukielnika, który oglądał
te konie we wszystkich niemal posiadłościach pradziadków, w Głuchowie, w Błę-
dowie, w Kośminie i nawet w Placówce, mocno oddalonej i przegrodzonej od
reszty metropolią. Co się tak uczepił jak rzep psiego ogona. . . ?
Z brudnopisu odpowiedzi wyraznie wynikło, że pradziadek podzielał zdanie
prawnuczki i z panem Bazylim nie chciał mieć do czynienia, mimo znacznego
upływu czasu. Porównawszy daty na listach i w diariuszu panny Dominiki, Ju-
styna stwierdziła, iż swoją ożywioną końską działalność pan Bazyli rozpoczął
106
w dobre dziesięć lat po wyjezdzie od Zeni. Może miał nadzieję, że stara zbrodnia
poszła w zapomnienie. . . ?
Nagle zaciekawiły ją ogólne losy pana Bazylego. Ożenił się w końcu? Za-
mieszkał gdzieś w okolicy? Popłacił swoje długi? Skoro kupował konie, musiał
chyba mieć jakieś pieniądze? Skąd też je wziął. . . ?
Odpowiedzi mógł zapewne udzielić pamiętnik Matyldy, ale Justyna zamierza-
ła przecież przerzucić się chwilowo na diariusz panny Dominiki. Zawahała się.
Siedziała nad dwoma manuskryptami, jednym wyraznym, drugim nieczytel-
nym, niepewnie rzucając okiem to na jeden, to na drugi, kiedy znów wtargnęła do
niej Hortensja, bardzo zemocjonowana.
A no i masz, a mówiłam! Nosiła Barbara i ucho się urwało, spelunki jej się
zachciało, proszę, jak nieszczęścia z tego nie będzie, to już ten świat na głowie
stoi! Nic nie wiesz pewno, przed chwilą Gienia od Feli przyleciała, a tam cała
Sodoma! Wierzyć się nie chce!
A co się stało? zaniepokoiła się Justyna i na wszelki wypadek odsunęła
krzesło od biurka. Mignęła jej w głowie obawa, że Barbara urządziła u siebie
zamtuz. Skojarzenie z Sodomą nasuwało taką myśl.
Hortensja padła na fotel.
Zabijają się w tym jej kasynie! Trupy leżą po kątach! Fela dziś rano znala-
zła!
Dużo. . . ?
Co dużo?
Tych trupów.
Jednego. A ileś chciała? Jeden nie wystarczy?
O jednego za dużo. . . I co?
I nic właśnie, ale pewno coś będzie. Ten cały Antoś tak cicho sza, Feli gębę
zatkał, bo już krzyczeć zaczęła, pogotowie jakieś specjalne wezwał i kazał mówić,
że gość jeden umarł na serce. Na serce, akurat, a tu krew dookoła, Fela powiada,
podsłuchała, że zastrzelony. Już tam ze sobą jacyś szeptali, Barbara wymyśliła,
że wrzód żołądka mu pękł i krwotoku dostał, bo Felę ta krew tak zdenerwowa-
ła, a chyba najlepiej wie, skoro sama sprząta, tego żołądka ma się trzymać. No
i popatrz, a mówiłam, że nic dobrego z tego kasyna nie wyniknie!
Ogłuszona nieco komunikatem Justyna sama nie wiedziała, jak skomentować
wydarzenie. Chyba rzeczywiście ciotka Barbara wmieszała się na starość w ja-
kieś dziwne rzeczy. . . O zbrodnię może jednak, mimo wszystko, jej nie posądzą,
chyba raczej Antosia, który pewnie wybrnie z tego bez trudu, a może nawet i nie
jego, tylko kogoś z kasynowych gości, z drugiej znów strony nie ujawnią przecież
istnienia nielegalnego kasyna. . . A, prawda, oficjalnie grają tam w brydża. . .
Ciotka Barbara bardzo zdenerwowana? spytała z troską.
A gdzie tam odparła Hortensja z wyrazną urazą. Fela powiada, że po
niej jak woda po gęsi. Na trupa popatrzyła i nic.
107
No to może ktoś obcy. . .
Pewnie że obcy, a nie z rodziny. Ale znajomy, skoro był. I popatrz, jak to,
zastrzelony, nie mówię Fela, bo spała, ale ta reszta co? Nikt huku nie słyszał?
Zajęci byli grą. . .
A już to widzę, zastrzelił jeden drugiego, uprzątnęli nieboszczyka do kąta,
żeby po nim nie deptać, i dalej grali, tak?
No, nie deptać, to nawet dość przyzwoicie. . .
Niewygodnie im pewno było, takie coś pod nogami. . . Gdzie im do jakiej
przyzwoitości! Ciekawa rzecz, czy się rozejdzie, a jak ty myślisz, o co tam poszło?
O pieniądze zapewne. . .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]