[ Pobierz całość w formacie PDF ]

George Leland w gruncie rzeczy nie zdawał sobie sprawy ze stanu, w jakim znajdo-
wał się pokój. Było to dla niego tylko miejsce, jak każde inne.
W tej chwili był głównie zajęty zwalczaniem bólu głowy, który narastał za pra-
wym okiem. Postawił walizkę u stóp zapadającego się łóżka i zdjął ubranie. Zamknął
się w kabinie z prysznicem i spłukał z siebie zmęczenie strumieniem ciepłej wody. Stał
przez długie minuty, pozwalając, by woda rozpryskiwała się na potylicy i karku, po-
nieważ odkrył kiedyś, że ta metoda czasem łagodzi, a nawet skutecznie zapobiega zbli-
żającej się migrenie. Tym razem jednak woda nie przyniosła ulgi. Gdy się wytarł, czuł
wszystkie oznaki nadchodzącej migreny: zawrót głowy, wirowanie świetlistego punkci-
ku, który rósł na siatkówce prawego oka, niezdarność, słabe, ale uporczywe mdłości...
Przypomniał sobie, że nie jadł śniadania i kolacji, a jedynie pół lunchu w połowie
dnia. Być może ból głowy został wywołany brakiem posiłku. Nie był głodny  w każ-
dym razie nie cierpiał z powodu podświadomego ćwiczenia woli. Ubrał się jednak,
wyszedł z pokoju i kupił jedzenie w automatach ustawionych obok telefonu w skąpo
oświetlonym pasażu motelowym. Pożywił się zawartością dwu puszek coli, paczką kra-
kersów z masłem orzechowym i batonem Herseya z migdałami.
Jednak ból głowy nie ustępował. Pulsował gdzieś w samym środku jego wnętrza,
napływał rytmicznymi falami, zmuszając go do absolutnego bezruchu, który pozwa-
lał znieść tę agonię. Nawet gdy podnosił dłoń do czoła, natychmiastowe uderzenie bólu
doprowadzało go do granic delirium. Wyciągnął się na łóżku, płasko na plecach, ści-
skając szarą pościel w obu potężnych dłoniach, i po chwili nie zbliżał się już nawet do
granic delirium, ale zapadł w jego głębinach. Przez ponad dwie godziny leżał sztywno
jak kloc, podczas gdy pot spływał po jego ciele niczym wilgoć po szklance z lodowato
zimną wodą. Wyczerpany, wyżęty jak ścierka, cicho pojękując, przeszedł wreszcie z tego
na wpół świadomego transu w niespokojny, ale względnie bezbolesny sen.
42
Jak zwykle dręczyły go koszmary. W jego chorym umyśle pojawiały się i znikały gro-
teskowe obrazy, jak wizje zrodzone na samym dnie diabelskiego kalejdoskopu, nie zwią-
zane ze sobą, każdy stanowiący odrębną całość, każdy będący przerażającym akordem,
który jeszcze powróci: długie, wąskie noże, z których kapała krew do miseczki utwo-
rzonej z kobiecej dłoni, robaki pełzające po zwłokach, ogromne piersi obejmujące go
i przykrywające w ciepłej, wilgotnej pieszczocie, mnóstwo rozbiegających się karalu-
chów, stada czujnych szczurów o czerwonych oczach, czekających na dogodny moment,
by skoczyć na niego, skrwawieni kochankowie wijący się w ekstazie na marmurowej
podłodze. Courtney, naga i także wijąca się na zakrwawionej posadzce, rewolwer wy-
strzelający pociski prosto w smukły, kobiecy brzuch...
Koszmary przeminęły. W chwilę pózniej minął też sen. Leland zajęczał i usiadł na
łóżku, ściskając dłońmi głowę. Ból zniknął, ale jego wspomnienie stanowiło jeszcze
jedną mękę. Po tych atakach zawsze czuł się straszliwie bezradny, bezbronny. I samotny.
Bardziej samotny, niż może znieść to człowiek.
 Nie czuj się samotny  powiedziała Courtney.  Jestem przy tobie.
Leland podniósł wzrok i ujrzał ją, siedzącą u stóp łóżka. Tym razem jej magiczna ma-
terializacja nie zaskoczyła go nawet w najmniejszym stopniu.
 To było takie straszne, Courtney  powiedział.
 Ból głowy?
 I koszmary.
 Czy poszedłeś ponownie do doktora Penebakera?  spytała.
 Nie.
Jej delikatny głos dobiegł do niego jakby z drugiego końca tunelu. Głuchy, odległy
ton dziwnie harmonizował z obskurnym pokojem.
 Powinieneś pozwolić doktorowi Penebakerowi...
 Nie chcę słyszeć o doktorze Penebakerze!
Nie odezwała się.
Kilka minut pózniej powiedział:
 Byłem przy tobie, gdy twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Dlaczego
nie byłaś przy mnie, gdy po raz pierwszy pojawiły się kłopoty?
 Nie pamiętasz, co ci wtedy mówiłam, George? Byłabym przy tobie, gdybyś po-
zwolił sobie pomóc. Ale nigdy nie chciałeś przyjąć do wiadomości faktu, że twoje bóle
głowy i problemy emocjonalne mogą być spowodowane przez jakieś...
 Och, zamknij się na litość boską! Zamknij się! Jesteś parszywą, dokuczliwą, zaro-
zumiałą dziwką, a ja nie mam ochoty cię słuchać.
Nie zniknęła, ale też nie odezwała się więcej.
Jakiś czas pózniej powiedział:
 Wszystko znów mogłoby być tak jak dawniej, Courtney. Nie sądzisz?  Chciał, by
się zgodziła, chciał tego bardziej niż czegokolwiek innego w świecie.
43
 Zgadzam się, George  odparła.
Uśmiechnął się.
 Wszystko mogłoby być tak jak dawniej. Jedynym, co nas naprawdę rozdziela, jest
ten Doyle. I Colin także. Zawsze byłaś bardziej związana z Colinem niż ze mną. Gdyby
Doyle i Colin byli martwi, miałabyś tylko mnie. Musiałabyś wrócić do mnie, niepraw-
daż?
 Tak  powiedziała, zgodnie z jego życzeniem.
 Znów bylibyśmy szczęśliwi, nieprawdaż?
 Tak.
 Znów mógłbym cię dotykać?
 Tak, George.
 I spać z tobą.
 Tak.
 %7łyłabyś ze mną?
 Tak.
 I ludzie nie byliby dla mnie niemili?
 Nie.
 Jesteś moim maleńkim szczęściem, zawsze nim byłaś. Gdybyś znów żyła ze mną,
te dwa ostatnie lata nie miałyby żadnego znaczenia.
 Tak  powiedziała.
Ale nie czuł zadowolenia. Nie była tak zgodna, ciepła i otwarta, jak sobie tego życzył.
Tak naprawdę ta rozmowa przypominała mówienie do samego siebie, dziwacznie ma-
sturbacyjne doświadczenie.
Rozgniewany, odwrócił się i zamilkł. Kilka minut pózniej, gdy spojrzał na nią, by
sprawdzić czy zdradza jakiekolwiek oznaki skruchy, stwierdził, że zniknęła. Znów go
zostawiła. Zawsze go zostawiała. Zawsze odchodziła do Doyle a albo Colina albo kogoś
innego i zostawiała go samego. Nie sądził, by mógł dłużej tolerować takie traktowanie
swojej osoby.
Radiowóz policyjny z zapalonym światłem alarmowym na dachu i włączonymi kie-
runkowskazami blokował wjazd na parking przydrożny przy trasie międzystanowej sie-
demdziesiąt. Dalej, na polanie schowanej wśród sosen, parkowało sześć innych wozów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl