[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzwiami Ansona.
Brat Mitcha trząsł się i dygotał niczym stworzenie, które
przywykło, by pobierać tlen z wody, i leży teraz bezradne
na plaży. Dłonie drżały mu, knykcie bębniły o cegły.
Gapiąc się na Mitcha, poruszał ustami, jakby chciał coś
powiedzieć. Być może próbował krzyknąć z bólu, ale z jego
gardła wydobył się tylko cienki cichy pisk, jakby krtań
zwęziła mu się do średnicy szpilki.
Mitch nacisnął klamkę drzwi. Nie były zamknięte. Ot-
worzył je i wszedł do kuchni. Zwiatła były zgaszone. Nie
zapalił ich. Nie wiedział dobrze, jak długo trwają efekty po-
rażenia prądem. Mając nadzieję, że przynajmniej minutę
albo dwie, odłożył paralizator na blat i wrócił do otwartych
drzwi.
Ostrożnie złapał Ansona za kostki, ale jego brat i tak nie
był w stanie go kopnąć. Mitch wciągnął go do środka i
skrzywił się, gdy Anson rąbnął głową o wysoki próg.
Zamknąwszy drzwi, zapalił światło. %7łaluzje były spusz-
czone jak wówczas, kiedy odebrali telefon od porywaczy.
Zuppa massaia stała nadal na kuchence, zimna i pach-
nąca.
Do kuchni przylegała pralnia. Mitch zajrzał do niej. Była
dokładnie taka, jak zapamiętał  mała i pozbawiona
okien.
Przy kuchennym stole stały cztery krzesła w modnym
stylu retro, z nierdzewnej stali i czerwonego winylu. Zabrał
jedno z nich do pralni.
Anson leżał na podłodze i obejmując się ramionami, jak-
by przemarzł do szpiku kości, próbował powstrzymać kon-
wulsje i zapanować nad mniej dramatycznymi, lecz nie-
ustępującymi skurczami mięśni. Skamlał przy tym żałoś-
nie niczym cierpiący pies.
Cierpienie mogło być autentyczne. Mogło być też udawa-
ne. Mitch zachowywał bezpieczną odległość.
Wziął do ręki paralizator i wyciągnął pistolet, który wci-
snął wcześniej za pasek.
 Chcę, żebyś przewrócił się na brzuch, Anson. Jego
brat pokręcił głową, nie w geście odmowy, ale chyba mi-
mowolnie.
Wyobrażanie sobie wcześniej odwetu dawało mu takiego
samego kopa jak napój energetyczny. W rzeczywistości od-
wet nie był wcale słodki.
 Posłuchaj mnie. Chcę, żebyś przewrócił się na
brzuch i wczołgał do pralni.
Zlina pociekła Ansonowi z ust i zalśniła na podbródku.
 Daję ci szansę zrobienia tego w łatwy sposób. Anson
nadal wydawał się kompletnie zdezorientowany i nie pa-
nował nad swoim ciałem.
Mitch zastanawiał się, czy dwa porażenia prądem, z któ-
rych drugie trwało być może nieco zbyt długo, mogły wywo-
łać trwały uraz. Anson sprawiał wrażenie nie tylko ogłu-
szonego.
W upadku wielkiego mężczyzny zawarty jest element
tragedii, jeżeli spada z wysoka. Anson spadł z niska i wylą-
dował jeszcze niżej. Mitch nie dawał mu spokoju, powta-
rzając te same rozkazy.  Do diabła, Anson, jeżeli będę
musiał, porażę cię po raz trzeci  mruknął w końcu  i
wciągnę sam, kiedy będziesz sparaliżowany.
Za jego plecami stuknęły drzwi, odwracając na chwilę
jego uwagę. Ale to tylko ręka wiatru szarpnęła za klamkę,
kiedy mocniejszy powiew wpadł na osłonięte patio.
Zerkając ponownie na Ansona, zobaczył w jego oczach
jasną świadomość i zimne wyrachowanie, które ułamek
sekundy pózniej skryły się pod maską dezorientacji. Oczy
stanęły mu w słup.
Mitch odczekał pół minuty, a potem podszedł szybko do
brata.
Anson wyczuł, że nadchodzi, i oczekując, że chce użyć
paralizatora, usiadł, żeby mu go wyrwać.
Zamiast tego Mitch strzelił, nie celując w brata, ale bli-
sko niego. Anson cofnął się odruchowo na odgłos strzału, a
Mitch walnął go pistoletem w bok głowy, dość mocno, żeby
porządnie zabolało  dość mocno, jak się okazało, żeby
pozbawić go przytomności.
Chodziło o to, by skłonić Ansona do współpracy, uświa-
damiając mu, że ma do czynienia z innym Mitchem. No-
kaut okazał się jednak równie skuteczny.
43
 On nie jest ciężki, to mój brat"*4. Bzdura. Brat Mitcha
był cholernie ciężki.
Zaciągnięcie go z kuchni do pralni okazało się trudniej-
sze, niż się spodziewał. Posadzenie go na krześle graniczyło
z niemożliwością, lecz dokonał i tego.
Obite winylem oparcie krzesła przymocowane było do
dwóch pionowych stalowych prętów. Między bokami opar-
cia i prętami były puste przestrzenie.
Mitch wsadził ręce Ansona w te szpary i skuł go z tyłu
kajdankami, które założono mu w bibliotece Campbella.
W szufladzie pośród innych rzeczy znalazł trzy zapasowe
przedłużacze. Gruby pomarańczowy kabel miał mniej wię-
cej czterdzieści stóp długości.
Przewlókł go między nogami krzesła i stalowymi prętami
oparcia, a następnie obwiązał pralkę. Znacznie mniej giętki
od sznura gumowy kabel nie dawał się ciasno związać,
zrobił więc na nim trzy węzły.
Anson mógł wstać w półprzysiadzie, ale musiałby wów
czas podnieść krzesło. Zakotwiczony do pralki nie mógł
wybrać się na wycieczkę.
Uderzenie pistoletem rozbiło mu ucho, które krwawiło,
lecz niezbyt obficie. Puls miał wolny, ale regularny. Mógł
4
* refren słynnej piosenki zespołu The Hollies z lat sześćdziesiątych
218
się szybko ocknąć. Mitch zostawił w pralni zapalone świa-
tło i wszedł na górę do głównej sypialni. Zobaczył tam to,
czego się spodziewał: podłączone do gniazdek w ścianie,
zgaszone w tym momencie dwie małe nocne lampki.
Jako dziecko Anson zawsze spał przy przygaszonym
świetle. Jako nastolatek zgodził się na podobne do tych
nocne lampki. W każdym pokoju tego domu trzymał  na
wypadek przerwy w dostawie prądu  latarki, w których
wymieniał cztery razy w roku baterie.
Mitch zszedł z powrotem na dół i zajrzał do pralni. An-
son nadal siedział nieprzytomny na krześle.
Mitch przeszukał kuchenne szuflady, w których jego
brat trzymał klucze. Zabrał zapasowy klucz do domu i klu-
czyki do trzech różnych samochodów, w tym do swojej
hondy, i wyszedł tylnymi drzwiami na dwór.
Wątpił, żeby sąsiedzi usłyszeli strzał, a jeżeli nawet, by
zidentyfikowali go pośród łoskotu i wycia wiatru.
Wspiął się po schodach do apartamentu nad garażami i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl