[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Potterowie mnie nienawidzą. Bickel mnie nienawidzi. Nie mogę już
być Zwiętym Mikołajem.
- Mówiłeś przecież, że wpłynęło jedyne zażalenie. - Ron próbował
mówić spokojnie. - To powinno ci dać siłę do walki.
- Nie, to wystarczy - jęknął staruszek. - Pojedz do sklepu i powiedz
Bickelowi, że rezygnuję.
- Może do niego zadzwonisz?
Emmett pokręcił słabo głową. Wyglądał tak, jakby znajdował się na
łożu śmierci. Jednocześnie chwycił Rona za rękę.
- Będzie lepiej, jeśli ty mu to powiesz - szepnął. - I bardzo mi
przykro, że zaszkodziłem twojemu związkowi. To jest przecież
najważniejsze. Jeanne musi się przekonać, że naprawdę ci na niej zależy.
145
R S
Ron nie miał czasu na dyskusje na ten temat. Zebrał się szybko i
wyszedł do samochodu. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Emmett
wstał z łóżka pełen energii i woli działania. Najpierw zadzwonił po
taksówkę, a następnie wziął dwie rzeczy. Te, które stanowiły klucz do
wszystkiego.
Ron wrócił do domu pózno wieczorem i wściekły jak ranne zwierzę
od razu pognał do sypialni. Jednak Emmetta tam nie było. Znalazł go
dopiero w salonie. Dziadek siedział na bujanym krześle ze Zmiercią
komiwojażera" w dłoni.
- Wiedziałeś! - krzyknął Ron. - Wiedziałeś, że tak będzie!
- Tak, to znaczy jak? - zapytał Emmett, odkładając książkę.
- Wiedziałeś, że Bickel każe mi się przebrać za Zwiętego Mikołaja!
Przecież nie mogli w ciągu paru minut znalezć zastępcy!
- No i jak sobie poradziłeś?
To pytanie zaskoczyło Rona tak, że opadł na najbliższy fotel.
- Sam nie wiem - zastanowił się. - Nikt nie obrzucił mnie zgniłymi
jajami.
- To już jest coś - zauważył Emmett. - A czy nie mógł cię zastąpić
kuzyn Bickela?
Ron pokręcił głową.
- Nie. Jest w więzieniu, bo potrącił kogoś po pijanemu. Emmett
wyglądał na zdziwionego.
- No proszę!
- Lenora mówiła, że wszyscy w sklepie o tym wiedzą.
- Przykro mi, ale nie słucham plotek - powiedział Emmett. - Zresztą,
prawdę mówiąc, stwierdziłem, że jednak wrócę do tej pracy. Bickel nie
będzie musiał ściągać kuzyna z więzienia.
146
R S
Ron potrząsnął głową.
- Nic z tego. Bickel zwolnił cię dyscyplinarnie!
- No, niech teraz spróbuje znalezć zastępcę na trzy dni przed
świętami. - Emmett zachichotał. - To wcale nie będzie takie łatwe.
Jednak Ronowi wcale nie było do śmiechu.
- Już znalazł - powiedział. - Mnie.
Telefon rozdzwonił się wcześnie rano w wigilię. Jeanne przetarła
oczy i spojrzała na zegarek. Było dwadzieścia po szóstej.
- Kto znowu? - mruknęła i podniosła aparat z podłogi.
- Wesołych świąt - powiedziała, żałując, że nie wyłączyła go na noc.
- Tu Elaine, Elaine Rosetti - usłyszała głos w słuchawce.
Jeanne natychmiast się rozbudziła i usiadła na łóżku. Do diabła,
czyżby Ron opowiedział Elaine o swoich kłopotach?!
- Tak, pamiętam. Poznałyśmy się podczas kuligu.
- Dzwonię tylko po to, żeby powiedzieć, że czytałam już Clariona".
- To świetnie, ale nie mam pojęcia, o co chodzi. - Jeanne ziewnęła.
- Rozumiem, więc to niespodzianka od Rona - domyśliła się Elaine.
- Przepraszam, ale nadal nic nie rozumiem.
- Chodzi o artykuł w Clarionie".
Jeanne przypomniała sobie, że Ron coś o tym wspominał.
- Pamiętam.
- Właśnie. Zdjęcie też mi się podobało. To, na którym Ron trzyma
Toby'ego uniesionego do góry. Jest naprawdę pełne rodzinnego ciepła.
- Zaraz, nic nie wiem o zdjęciu.
- Przecież ty je zrobiłaś! - zdziwiła się z kolei Elaine.
- Cały artykuł jest o was. O waszej znajomości.
147
R S
Jeanne poczuła, że robi jej się słabo.
- Czy... czy Ron wymienia moje nazwisko?
- Jasne! Jesteś sławna!
Jeanne drżącym głosem podziękowała za wiadomość i zapominając
o kąpieli, zaczęła się ubierać. Hałasy obudziły chyba Toby'ego, ponieważ
stanął zaspany w drzwiach jej sypialni.
- Muszę wyjść - poinformowała go. - Po gazetę.
- Przecież jest pod drzwiami - zdziwił się chłopczyk.
- Nie, nie, to inna gazeta. Z Minneapolis.
- Lepsza? - zaciekawił się Toby.
- Jest w niej twoje zdjęcie. Razem z Ronem.
Toby łaskawie pozwolił matce wyjść, ale tylko na chwilkę" - jak
zaznaczył. Jeanne już wkładała buty, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi.
Otworzyła je i stanęła twarzą w twarz z Emmettem.
- Pamiętaj, że nie zabija się posłańców - powiedział. Jeanne
uśmiechnęła się krzywo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]