[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczęła ulegać przemianie. Oszołomieni dworzanie ujrzeli, że rubinowe ślepia
gryfa ożyły ze złowieszczym blaskiem, jakby w nich rozgorzał mętny, wewnętrzny
płomień. Czarne jak heban łapy powoli i sztywno się wyprostowały, po czym
zacisnęły w uścisku na siedzącym tam starcu.
- Nie, to potworność! - oświadczyła Tamsin. - Chcę, by tron zniknął.
Razem z tobą, Tyfasie!
Z nagłym, zduszonym okrzykiem król próbował zerwać się z tronu. Było
jednak za pózno, czarne łapy zwierały się już na jego piersi. Szmaragdowe szpony
wbiły się w skórę i unieruchomiły szarpiącą się ofiarę. Z zaciśniętego gardła
Tyfasa wydobył się rozpaczliwy wrzask.
Strażnicy przyskoczyli do tronu i z obydwóch stron zaatakowali potwora,
okazało się to jednak daremne. Halabardy i miecze gięły się i pękały przy
uderzeniach o twarde kamienne boki. Bestia wspięła się tymczasem na zadnie łapy,
ryjąc kocimi pazurami bruzdy w płytach mozaiki na posadzce. Długim lwim ogonem
zadawała ciosy jak maczugą. Dwaj gwardziści przy akompaniamencie chrzęstu zbroi
w jękach bólu powaleni zostali na ziemię.
- Nie! Tamsin, zmiłuj się! Błagam! - krzyczał król. - Wielka bogini, nie
chciałem cię urazić! Wypuść mnie, Ningo, proszę! Chwała niech będzie Nindze...
Aaj! Ooch!
Nie wypuszczając z uścisku szarpiącego się i wrzeszczącego króla, potwór
rozpostarł zdobione klejnotami skrzydła i załopotał nimi. Po chwili wbrew
wszelkiemu prawdopodobieństwu wzniósł się powoli nad tronem, wielobarwnie
zamigotał w świetle przesączającym się przez okno, zatoczył koło pod sklepieniem
komnaty, trzymając swą ofiarę w taki sposób, jak Tamsin trzymała swą lalkę. Gryf
załopotał potężnymi skrzydłami i skierował się wprost do okna. Wybił je z
łoskotem głośniejszym niż krzyki zebranego w dole tłumu. Niezliczone odłamki
szlachetnych kamieni posypały się na ziemię, a gryf zniknął z pola widzenia
ludzi zebranych w sali tronowej.
Buntownicy wreszcie stali się świadkami cudu: przez okno pałacu monarchy
wyleciał na plac czarny demon. Na tych, którzy stali najbliżej, spadły klejnoty
rzadkiej piękności - i krople czerwonej jak rubiny krwi. Unoszący się w
powietrzu potwór przypominał symbol Cesarstwa Brytuńskiego, a w łapach trzymał
szarpiącego się, odzianego w purpurową szatę samego króla Tyfasa. Tłum wpatrywał
się z przerażeniem i radością, jak gryf rozdziera orlimi szponami ciało swej
ofiary i wykłuwa złotym dziobem oczy. Potwór skierował się z wrzeszczącym
nieszczęśnikiem na wschód i wreszcie zniknął w zasnutych chmurami niebiosach.
Tymczasem w sali tronowej strażnicy i dworzanie, ogarnięci grozą na
widok koszmarnego losu władcy, nie odważyli ruszyć się z miejsca, by nie
ściągnąć na siebie kolejnych dowodów magicznej potęgi Tamsin. Nie było
wątpliwości, że straszliwy cud dokonał się za sprawą młodej dziewczyny - czy też
podtrzymywanej na jej ramieniu okrutnej bogini Ningi.
Z trzech osób stojących najbliżej opustoszałego podestu szambelan
pierwszy runął na kolana na dowód bezgranicznego oddania, gdy tylko ucichły
krzyki Tyfasa. Isembard spoglądał z triumfem i niepewnością na złoty diadem,
który spadł królowi z głowy, gdy szarpał się w szponach potwora. Idąc za
przykładem szambelana, baron również klęknął przed Tamsin. Czarodziejka zaś
zwróciła się do swej lalki:
- Och, jaka piękna korona, prawda, Ningo?
Wstąpiła z dziewczęcą gracją na tronowy podest. Schyliła się, zręcznie
podniosła zdobiony klejnotami diadem i włożyła go na skronie - nie lalki, lecz
własne.
X
Pożeracz drzew
Conan zamieszkał wśród Atupanów i szybko zapomniał, że kiedykolwiek
zaznał innego żywota. Zawsze był obieżyświatem, poszukiwaczem przygód. Lud
Songi, podobnie jak on, nie uznawał spędzania życia w jednym miejscu.
Przemieszczali się wraz z porami roku i wędrując za łowną zwierzyną. Cymmerianin
rzadko zabawiał w cywilizowanych miastach i osadach tak długo, by odczuć
tęsknotę za rodzinnymi stronami. Teraz wszelako zyskał uznanie pośród pogodnych,
dobrych rodaków Songi i miał wrażenie, jakby znów znalazł się w domu i ponownie
napotkał darzących go przyjaznią druhów z rodzinnego klanu.
Pewnego dnia zawołano go do ogniska, wokół którego rozsiadła się rada
starszyzny plemienia. W gorejące żagwie paleniska na środku wielkiej chaty
wrzucano aromatyczne zioła o uderzającej do głowy woni, mające wspomagać mądrość
członków rady. Wokół ogniska rozsiedli się najstarsi łowcy i uznani za mędrców
bajarze plemienia. Była wśród nich również matka Songi, Nuna - za młodu sławna
łowczyni.
Mędrcy plemienia na widok tężyzny i blizn Conana kiwali głowami i
pomrukiwali z aprobatą. Kiedy przystąpili do zadawania mu pytań, zwijali się ze
śmiechu po jego niezręcznych odpowiedziach. Cymmerianin rumienił się, jednak
zniósł to rozbawienie z kamienną miną, ponieważ jego cymmeriańscy rodacy pewnie
nie lepiej potraktowaliby przybysza. Znieść zachowanie starszyzny pomagała mu
Songa, kładąc uspokajająco delikatne dłonie na jego ramionach. Barbarzyńca ze
stoicką cierpliwością odpowiadał na pytania Atupanów. Zgodził się, że powinien
dowiedzieć się czegoś więcej o obdarzanych czcią demonach powietrza i duchach
zwierząt, które - wedle religii tego plemienia - stworzyły ziemię i puszczę.
Songa zapoznawała go również z innymi zwyczajami plemienia. Tłumaczyła
zabawy i żartobliwe wierszyki panienek nie mających jeszcze partnerów, które
traktowały ją jak siostrę i spoglądały na muskularnego przybysza z udawaną
trwogą i na poły skrywanym pożądaniem. Odpędzała od Conana przerazliwie
wrzeszczącą dzieciarnię, na przemian to krążącą po obozowisku z dzikimi
okrzykami, to słuchającą w milczeniu snujących legendy członków starszyzny.
Pokazała mu cierpliwy trud matek i starców, którzy robili kamienne narzędzia,
wyprawiali skóry, pletli kosze i wypalali garnki. Zabierała go na ćwiczenia i
walki oraz na poły brutalne turnieje młodych myśliwych i łowczyń, pośród których
było również kilka kobiet niedawno porwanych z siedzib innych plemion.
Mieszkańcy wioski dobrodusznie tolerowali odmienny wygląd Cymrnerianina
i fakt, że nie odstępował Songi ani na krok. Przyglądali się ze szczerym
zainteresowaniem, jak młoda para na przemian tuli się, a za chwilę toczy udawane
boje. Conan wszelako wolał solidniejsze i zapewniające większą dyskrecję
drewniane chaty z rodzinnych stron. Na szczęście Atupanie byli tak tolerancyjni, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl