[ Pobierz całość w formacie PDF ]
władcą światła.
Rewolwerowiec spojrzał na swoje ręce. Chłopiec w dalszym ciągu nic nie
mówił. Miał zatroskaną twarz.
Pamiętam, jak tańczyli kontynuował cicho opowieść. Moja matka
i czarownik Marten. Pamiętam, jak tańczyli, powoli wirując, razem i oddzielnie,
stawiając starodawne godowe kroki. Spojrzał z uśmiechem na chłopca. Ale
to przecież nic nie znaczyło, wiesz. Ponieważ władza została przekazana w spo-
sób, o którym nikt z nich nie wiedział, lecz który wszyscy rozumieli, i moja matka
przypadła w udziale temu, kto dzierżył i sprawował tę władzę. Czyż nie tak było?
Czyż nie podeszła do niego, kiedy skończył się taniec? Nie uścisnęła jego dłoni?
Czy nie bili im braw? Czyż cała sala nie rozbrzmiewała brawami, kiedy ci picusie
i miękkie damy oklaskiwali ich i wychwalali? Czyż nie tak było?
Gdzieś daleko w ciemności kapała gorzka woda. Chłopiec milczał.
Pamiętam, jak tańczyli powtórzył cicho rewolwerowiec. Pamiętam,
jak tańczyli. . .
Spojrzał na niewidoczne kamienne sklepienie i przez moment zdawało się,
113
że obrzuci je zniewagami, zaatakuje, wyzwie te nieme masy niewrażliwego
granitu, których kamiennym wnętrznościom powierzyli swe kruche istnienie.
Jaka ręka mogła trzymać nóż, który pozbawił życia mojego ojca? zapy-
tał.
Jestem zmęczony szepnął żałośnie chłopiec.
Rewolwerowiec umilkł, a chłopiec położył się i podsunął sobie dłoń pod poli-
czek. Skwierczący przed nimi mały płomyk już się dopalał. Rewolwerowiec skrę-
cił sobie papierosa. Zdawało się, że wciąż widzi kryształowe żyrandole w szyder-
czej izbie swojej pamięci; wciąż słyszy okrzyki aplauzu, pustego w wydrążonym
świecie, który już wówczas toczył beznadziejną walkę z szarym oceanem cza-
su. Wyspa światła gorzko go zraniła i wolałby jej nigdy nie oglądać, wolałby nie
oglądać tego, jak przyprawiono rogi jego ojcu.
Przyglądając się chłopcu, wydmuchiwał dym z ust do nosa. Jak robimy dla
siebie wielkie kręgi w ziemi, pomyślał. Ile czasu minie, nim zobaczymy znowu
światło dnia?
Zasnął.
Kiedy jego oddech stał się długi, równy i regularny, chłopiec otworzył oczy
i spojrzał na rewolwerowca z uczuciem, które było bardzo bliskie miłości. Ostatni
płomyk odbijał się przez chwilę w jednej z jego zrenic, a potem utonął w niej
i chłopiec zapadł w sen.
Rewolwerowiec stracił w dużym stopniu poczucie czasu na pustyni, która była
niezmienna; do reszty stracił je teraz w tych pozbawionych światła podziemnych
korytarzach. %7ładen z nich nie miał czym zmierzyć upływającego czasu i idea go-
dzin straciła dla nich wszelkie znaczenie, w pewnym sensie znalezli się poza cza-
sem. Dzień mógł być tygodniem, tydzień dniem. Szli, kładli się spać, jedli skąpy
posiłek. Towarzyszył im jedynie nieprzerwany szum wody, drążącej drogę przez
skałę. Podążali jej szlakiem i pili ją z nasyconych solami mineralnymi płytkich sa-
dzawek. Chwilami rewolwerowcowi zdawało się, że widzi pod ich powierzchnią
ulotne, podobne do gromnic dryfujące światełka, ale były to zapewne tylko pro-
jekcje jego mózgu, który nie zapomniał jeszcze światła. Mimo to ostrzegł chłopca,
żeby nie wsadzał nogi do wody.
Dalmierz w jego głowie nieprzerwanie wiódł ich dalej.
Zcieżka przy podziemnej rzece (ponieważ była to ścieżka: wyrównana i lekko
obniżona w stosunku do terenu po obu stronach) prowadziła stale w górę, ku zró-
dłom, w regularnych odstępach mijali przekrzywione kamienne słupy, z których
wystawały żelazne kółka; być może uwiązywano przy nich kiedyś woły lub konie
pocztowe, w stojących przy każdym z nich stalowych butlach osadzono elektrycz-
ne pochodnie teraz wszystkie martwe i ciemne.
W trakcie trzeciego popasu chłopiec trochę się oddalił. Rewolwerowiec sły-
szał cichą rozmowę kamyków poruszanych jego stopami.
Ostrożnie powiedział. Nie widzisz, gdzie stąpasz.
114
Czołgam się. Tu są. . . ja cię kręcę!
Co takiego?
Rewolwerowiec ukucnął i dotknął dłonią rękojeści rewolweru. Przez chwilę
trwała cisza. Natężał na próżno wzrok.
To chyba tory kolejowe stwierdził w końcu niepewnym tonem chłopiec.
Rewolwerowiec wstał i stawiając przed sobą ostrożnie stopy, żeby nie wpaść
w dziurę, ruszył powoli w stronę jego głosu.
Tutaj.
Z mroku wysunęła się ręka i musnęła jego twarz. Chłopiec świetnie sobie
radził w ciemności, lepiej niż on. Jego oczy wydawały się rozszerzać tak bardzo,
że ginął w nich wszelki kolor. Rewolwerowiec zobaczył to, gdy skrzesał ogień,
w łonie gór nie było niczego, co mogłoby posłużyć za opał, a to, co zabrali ze sobą,
szybko obracało się w popiół. Pokusa skrzesania ognia była chwilami prawie nie
do opanowania.
Chłopiec stał przy pochyłej skalnej ścianie, wzdłuż której biegły, znikając
gdzieś w mroku, metalowe druty. Na każdy z nich nanizane były czarne kolby,
które mogły być kiedyś przewodnikami prądu. Niżej, zaledwie kilka cali nad ka-
miennym podłożem, biegły szyny z lśniącego metalu. Co mogło po nich kiedyś
mknąć? Rewolwerowiec mógł sobie tylko wyobrazić czarne elektryczne pociski
lecące przez tę wieczną noc z budzącymi grozę, świecącymi z przodu oczyma.
Nigdy nie słyszał o takich rzeczach. Ale na świecie prócz demonów były tak-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]