[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wywinąć z opresji. Bella czuła narastający niepokój. Przeciwnicy nie zamierzali prowa-
dzić czystej gry, lecz chcieli jak najprędzej wyeliminować Carlosa. Nie chodziło jedynie
o złośliwe kuksańce pod żebra lub kopnięcie kolanem; każda akcja miała na celu pozby-
cie się go z placu gry.
Jak dotąd nic nie wskazywało na to, że zamiar się powiedzie. Carlos uderzał bez-
błędnie i pewnie, całkowicie kontrolując grę. Z wigorem zmieniał w przerwach konie,
wskakując na siodło, jakby dopiero zaczynał mecz. Współpraca stajennego, w tym wy-
padku Belli, która za nic nie dała sobie odebrać tego zadania, i gracza działała bez za-
rzutu. Zmiany koni odbywały się niemal w ułamku sekundy.
Bella próbowała przekonać siebie, że nie miała powodu do tak wielkiego niepoko-
ju. Był to sport na najwyższym poziomie, powinna się odprężyć i z ciekawością obser-
wować wspaniały mecz. Wraz z resztą widzów krzyczała aż do zachrypnięcia, kiedy
Carlos daleko posłał piłkę i puścił się za nią w pogoń. Przeciwnicy próbowali go dogo-
nić, ale był dla nich za szybki, i po chwili celnie uderzył między słupki bramki, zdoby-
wając gola. Rozległ się ogłuszający aplauz. Drużyny zmieniły połowy boiska, a Carlos
przygalopował, aby zmienić koszulkę i konia.
- Odsunęłam Pułkownika od gry - wyznała Bella nieco drżącym głosem.
- Nie zgadzam się - warknął Carlos. - Pułkownik nie ma już wiele przed sobą, nie
odmówię mu udziału w tym meczu.
R
L
T
- Jest cały spieniony, spójrz tylko - próbowała tłumaczyć.
Opodal dwóch mężczyzn usiłowało utrzymać w miejscu potężnego ogiera.
- Uspokój go, to twoje zadanie.
Oniemiała, słysząc ten nonsens, a Carlos wykorzystał moment, aby dosiąść konia.
- Czekałeś na tę chwilę, prawda, mój drogi? - rzucił pieszczotliwie, a Bella zaci-
snęła zęby ze złości, gdy ogier natychmiast się uspokoił.
- Tobie nigdy nie uda się go okiełznać - mruknął stojący obok Ignacio.
Czy miał na myśli konia, czy też jezdzca? - zastanowiła się przez chwilę.
- I nie martw się - dodał stajenny. - Carlosa i Pułkownika łączy szczególna więz.
Bardzo chciała w to wierzyć.
- Niepokoi mnie, że mecz jest taki zacięty - powiedziała.
- Czego innego można się spodziewać po najlepszych graczach na świecie? - spy-
tał, wzruszając ramionami.
Bella oparła się o belki ogrodzenia i obserwowała grę, która coraz bardziej koja-
rzyła jej się z bitwą. Ignacio dotrzymywał jej towarzystwa, jakby chciał dodać otuchy.
On także nie odrywał oczu od Carlosa; przejmował się nim jak własnym synem.
- Prowadzimy - ucieszył się, gdy Carlos strzelił kolejnego gola.
Aplauz był ogłuszający, ale gra stała się jeszcze brutalniejsza. Po chwili jeden z
graczy został wysadzony z siodła.
Na szczęście ani jezdzcowi, ani zwierzęciu nic się nie stało. Spojrzała na Carlosa,
który chmurnie łypał okiem spod kasku. On także zerknął w jej stronę i uspokajającym
gestem poklepał kark Pułkownika, jakby chciał ją zapewnić, że obaj dobrze się czują.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem, choć oczy wciąż wyrażały niepokój. Carlos kiwnął głową i
odgalopował.
W pewnej chwili piłka raptownie zmieniła kierunek, i grupa rozpędzonych jezdz-
ców runęła z tętentem na Bellę i Ignacia. Wszystko trwało ułamki sekund - Ignacio złapał
ją za ramię i odciągnął, tracąc przy tym równowagę. Zwarta masa koni gnała prosto na
nich. Carlos wjechał w nie, pragnąc ich ocalić. Ludzie dookoła wrzeszczeli, gdy Bella
rzuciła się i popchnęła Ignacia na ziemię, przykrywając go własnym ciałem. Przez mo-
ment podkute kopyta stających dęba koni, buty jezdzców, kije do polo, uda i ręce skłębi-
R
L
T
ły się w jedno. Bella nie miała pojęcia, jak zdołali przeżyć, wiedziała tylko, że nagle
znalezli się bezpiecznie po drugiej stronie ogrodzenia.
Konie powoli wstawały, gracze chwytali za lejce i wsuwali stopy w strzemiona.
Bella spostrzegła nagle ze zgrozą, że Pułkownik nadal leży na trawie.
Chciała do niego podbiec, ale Carlos jej nie pozwolił. Nie usłuchała go i rzuciła się
obok konia na kolana, badając go ostrożnie.
- Wydaje mi się, że się zapowietrzył - orzekła.
- Jesteś pewna? - spytał Carlos lodowatym tonem.
W jego oczach było oskarżenie.
- Doświadczenie mi mówi, że tak jest.
Obrzucił ją potokiem hiszpańskich słów, które brzmiały jak wyzwiska.
- Odsuń się - warknął.
- Powinniśmy go jak najszybciej postawić na nogi - powiedziała, szukając wzro-
kiem Ignacia.
- I co, sama go podniesiesz? - prychnął. - Gdzie weterynarz?
- Idzie, już idzie - odrzekł zdyszany Ignacio, stając przy nich. Ujął dłoń Belli i do-
dał: - Dziękuję ci. Uratowałaś mi życie.
- Pomogliśmy sobie nawzajem. Mogło się skończyć znacznie gorzej...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]