[ Pobierz całość w formacie PDF ]
płatków. - Zwłaszcza kremowe. Są takie delikatne.
- Przyleciały tu specjalnie do ciebie.
- Do mnie?- Ale... dlaczego?
- Nie domyślasz się?
- A powinnam?
- Chyba tak...
Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim służącym, Kemal
przyciągnął Lizzie do siebie. Jedną ręką zsunął jej żakiet z ramion,
drugą, równie niecierpliwą, zaczął rozpinać perłowe guziczki jej
bluzki.
Oparłszy ręce o jego szeroką pierś, próbowała protestować.
- Kemal...
Wyszło to jak cichy jęk. Kemal na moment przerwał rozpinanie
guziczków i pocałował ją.
- Dość już rozmów, Lizzie.
Przesunął lekko palcami po jej piersiach. Usta Lizzie rozchyliły
się natychmiast, a Kemal zabrał się do jak najszybszego dokończenia
rozpinania bluzki. Czekała na to z wielką niecierpliwością.
Wcale nie marzyła o jakiejś subtelnej grze wstępnej. Przerabiali
to już poprzednim razem.
Kemal rozpiął bluzkę. Potem zaczęli nawzajem zdzierać z siebie
ubrania, odrzucać je na bok albo skopywać. Następnie Kemal wziął ją
na ręce i ułożył na płaskiej powierzchni znajdującej się najbliżej - na
89
RS
szczęście była to duża, ciężka sofa, stanowiąca bezpieczne, stabilne
podłoże dla Lizzie, kiedy przygniotło ją duże, mocne ciało Kemala.
Byli zachłanni, czekali przecież zbyt długo. Lizzie okazała się
tak samo wymagająca i pełna niespożytych sił jak Kemal. Kochali się
w każdym pokoju luksusowego apartamentu. W każdym rogu
każdego pokoju. W łóżku dopiero na sam koniec.
- Jutro pierwszy dzień świąt - przypomniał Kemal, kiedy Lizzie
w jego ramionach zapadała powoli w sen. - Masz coś jeszcze do
załatwienia, coś w ostatniej chwili?
Natychmiast otrzezwiała. Oczywiście, że tak. Nowa komórka dla
Hugona!
- O Boże! - Spojrzała na zegar i zerwała się z łóżka. -
Przepraszam, ale muszę coś jeszcze kupić. Zaraz zamykają sklepy, a
ja obiecałam Hugonowi...
- Rozumiem - powiedział Kemal, leniwie rozciągając się na
łóżku na całą swoją długość. - No to leć.
- Zobaczymy się jeszcze? - rzuciła przez ramię już przed
drzwiami do łazienki.
Uśmiechnął się.
- Szanse są duże. Ale teraz pośpiesz się, bo ci zamkną sklepy
przed nosem.
90
RS
ROZDZIAA JEDENASTY
- Hugo? To ja - powiedziała Lizzie do słuchawki, przerywając na
moment ssanie pechowego palca, ukłutego przez ostatnią gałązkę
ostrokrzewu. - Mam nadzieję, że będziesz tutaj jutro na świątecznym
śniadaniu? Możesz przywiezć swoich znajomych, bardzo proszę... -
Kemal konsekwentnie nie odzywał się i Lizzie zaczynała powoli
tracić nadzieję. Trudno. Miał na pewno swoje własne plany odnośnie
pierwszego dnia świąt. I wcale nie chciała się nad tym zastanawiać, bo
zaraz nasuwały jej się bardzo nieprzyjemne określenia. Wykorzystana.
Zniesławiona. Porzucona. I tak dalej. - Oczywiście jeśli masz inne
plany, nie musisz tu przyjeżdżać - dokończyła, mając na uwadze fakt,
że Hugo ma nową dziewczynę.
- Lizzie, zrozum - zajęczał brat. - Muszę wyjechać. Ludzie na
mnie czekają.
- Wyjechać... Tak, rozumiem. Baw się dobrze i uważaj na siebie
- powiedziała, uśmiechając się do telefonu.
Kiedy w słuchawce zapadła cisza, wpatrywała się w nią jeszcze
przez chwilę. No cóż, wszystko wskazuje na to, że rozpoczął się nowy
etap w jej życiu. Hugo już jej nie potrzebuje, przynajmniej w takim
stopniu jak dotąd. I bardzo dobrze. Sama przecież tego chciała.
Ale na duszy zrobiło się trochę ciężko, choć wcale nie miała
zamiaru spędzać świąt na użalaniu się nad sobą. W końcu nie jest tak
zle. Kariera zawodowa posuwa się do przodu, ma fantastycznego
brata, a za sobą krótki, ale jakże namiętny romans z miliarderem. W
91
RS
sumie niezły dorobek jak na kogoś, kto wychował się w zajętej na
dziko ruderze.
Dokonawszy tego podsumowania, skoncentrowała się na
przystrojeniu mieszkania. Porozstawiała świece, drzwi wejściowe
ozdobiła własnoręcznie splecionym wieńcem z ostrokrzewu. Przez
lata uzbierało się sporo ozdób i teraz wszystkie zawisły na niedużej
sztucznej choince. Niestety, nie była to wspaniała prawdziwa choinka
do sufitu, ale jak się nie ma tego, co się lubi, to... Trudno. Kiedy
skończyła stroić drzewko, wyjęła z małej lodówki butelkę szampana.
No tak, szampana nie pija się w samotności. Miała zamiar
wstawić butelkę z powrotem do lodówki, kiedy nagle drzwi frontowe
trzasnęły.
Do środka jak wicher wpadł Hugo, krzycząc od progu:
- Musimy jechać! Natychmiast! Chwycił ją za rękę i zaczął
ciągnąć do drzwi.
- Poczekaj! Ty wariacie! Dokąd chcesz mnie zabrać?
- Nie pytaj, tylko chodz!
- Muszę wiedzieć, dokąd idę. Jeśli na jakąś szaloną imprezę w
twoim stylu, to powiedz. Włożę wtedy coś, z czego plamy schodzą
najłatwiej...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]