[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Współczesnej Młodzieży, ale najlepsza rzecz, jaką dali w tej starej gazecie, to kiedy jakiś
drewniak w psiej obroży napisał że jako sługa Boży i po głębokim przemyśleniu on uważa,
iż To Szatan Hula Po tym Padole Aez i tak jakby się chytro zakrada w te młodziutkie
niewinne ciała, i że to świat dorosłych jest temu winien przez te swoje wojny i bomby i
absurdalność. No i git galant. Chyba on wie, co gada, skoro z niego ten zawodowy kapłon i
bogusław? Czyli że do nas, młodych i niewinnych malczyków, nie można mieć o nic
pretensji.
Recht recht recht.
Jak już dałem parę razy hyp hyp napchawszy ten mój niewinny żołąd, wziąłem się
dostawać z szafy łachy na dzień, wkluczywszy radio. Szła muzyka, bardzo fajniutki
kwartecik smyczkowy, o braciszkowie moi, Claudiusa Birdmana, co go niepłocho znałem.
Tylko ażem się obśmiał od przydumki, jak w jednym takim artykule o Współczesnej
Młodzieży kiedyś pisało, jaka ona byłaby, ta Współczesna Młodzież, lepsiejsza, tylko żeby ją
pobudzać do Wrażliwości Artystycznej w Rozmaitych Dziedzinach Sztuki. Pod wpływem
Wielkiej Muzyki, pisało tam, i Wielkiej Poezji ta Współczesna Młodzież normalnie uspokoi
się i będzie taka więcej Kulturalna. Aha! Kulturalna, syf że mi w jaja! Mnie, o braciszkowie
moi, muzyka zawsze tak naostrzyła, że poczułem się jak sam God Gospod, że tylko łomot
tym piorunem i grzmotem, i żeby mi te mużyki i psiochy tylko wyły w mojej ha ha ha
władzy. A jak sobie opluskałem niemnożko ryja i graby, i już odziawszy się (moje dzienne
łachy były takie normalnie studenckie, no, ciemnosine kaloty i sweter z bukwą A jak Alex)
pomyślałem, że przynajmniej mam czas (no i dziengi, bo w karmanach było u mnie dość
tego kasabubu) zajrzeć do butiku z płytami po to stereo Dziewiątej Beethovena (znaczy się
tej z chórami), co ją sobie przyrzekłem i zakazałem już dawno temu, na płycie Masterstroke
w nagraniu Esh Sham Symphony pod batutą El Muhaiwira. No i wyczołgałem się, o
braciszkowie moi.
Dzień bardzo się różnił od nocy. Noc to była moja i kumpli, i w ogóle nastolów, a
stare burżuje zapierały się w środku i chłeptały ten idiocki program światowy w ti wi, ale
dzień to był dla drewniaków i wsiegda w dzień szalało się jakby więcej szpików i poli mili
cyjniaków. Wsiadłem na rogu w basa i pojechałem do Centrum, stamtąd cof się pieszo na
Taylor Place i już byłem w butiku, który zaszczycałem dając mu łaskawie zarobić, o
braciszkowie. Nazywał się głupio MELODIA, ale poza tym bardzo horror szoł i nowe
nagrania mieli tam w try miga. Wchodzę i nie było poza mną klientów, tylko dwie młode
dziulki obciągające loda na patyku (a było to, zauważcie, samo dno zimy) i tak sobie jakby
grzebiące w nowych płytach z popem (Johnny Burnaway, Stash Kroh, The Mixers. Na
Vremya Upokoyat Vas Ed Cum Id Molotov i cały ten szajs). Te dwie psiczki miały najwyżej
po dziesięć lat i tak samo jak ja, nawierno, kazawszy sobie ranek wolny od rzygoły. Od razu
było widno, że mają) się za całkiem dorosłe psiochy, po tym rzucaniu biodrem na widok
Oddanego Wam Autora Tych Słów, o braciszkowie, i po wypchanych grudkach i jakie usto
miały, całe w rozczerwieni. Podszedłem grzecznie i kaflami cały w uśmiech do kontuaru,
gdzie stary Andy (on też wsiegda grzeczny, zawsze uczynny, po nastojaszczy drewniak na
balszoj, mimo że łysy i bardzo a bardzo chudoszczawy).
- Aha - powiada - chyba wiem, czego pan szuka! Mam dobre wiadomości, nawet
bardzo dobre. Już przyszło. - I łapskami tak jakby u wielkiego dyrygenta wybijając takt
poszedł mi to przyturlać. Dwie małe psiczki zaczęły się chichrać, jak to w tym wieku, a ja na
nie łypnąłem dość chłodno. Andy wrócił się w try miga pomachiwując wielkim,
błyszczącym, białym kitlem Dziewiątej, na którym, o braciszkowie moi, spodełbił się
naburmuszoną jakby od piorunów mordą sam Ludwik Van. - Proszę - powiedział Andy. -
Może przegramy na próbę? - Ale ja chciałem to już mieć w domu na moim stereo i
posłuszać sam na samo gwałt i adzinoko, już napalony jak sam czort. Wygrzebałem dziengi,
żeby zabulić, a jedna z tych małych psiczek odzywa się:
- Ty szczo dostał, brat? Kto taki wielik, taki adzinok? - Bo te małe psiczki bałakały
znów po swojemu. - Boska Siedemnastka? Luke Sterne? Goglarz Gogol? - I obie się
zachichrały, w kołys i w biodro. A mnie wtedy jak strzeli przydumka, mało nie padłem z tej
udręki w rozkosz, o braciszkowie moi, aż dychnąć nie mogłem prawie przez dziesięć
sekund. Przyszedłem w siebie, wykonałem do nich tymi świeżo na biało wyszorowanymi
kaflami i mówię:
- A co wy macie w domku, siostrzyczki, na czym grać te swoje puchate szczebioty? --
Bo przyuważyłem, że płyty, które one kupują, to taki pop chłam nastolowaty. - Nawierno
macie takie małe, ciupcie! uciułane portablo, jak te kręciołki na zielonią trawkę. - Im się na
to dolna warga tak jakby obciągnęła. - Pójdziecie z wujkiem - zagajam - i posłuchacie, jak
trza. Posłuchacie trąb anielskich i puzonów diabelskich. Czujcie się zaproszone. - I tak niby
że się ukłoniłem. Te obie znów rozchichrały się i jedna mówi:
- Ojej, ale my jesteśmy głodne. Ojej, ale my byśmy zjadły. - A druga wstawia: - Da da,
już to ona może powiedzieć, a niby nie może. - Więc ja odkazałem:
- Wujek nakarmi was. Wybierzcie lokal.
Tu one się już poczuły oczeń wyrafino, co było po prostu, no, wzruszające, i zaczęły
balakać tonem wielkich dam o takich rzeczach jak Ritz, Bristol, Hilton, Il Ristorante
Granturco i tym podobne. A ja przekróciłem to mówiąc: - Wujek was zaprowadzi. - I
zaprowadziłem je za najbliższy róg do Pasta Parlour i dałem im napchać w te niewinne
twarzyczki spaghetti i kiełbasek, i ptysiów, i banana splitów i gorącej czekolady, aż mało się
nie porzygałem na sam widok, bo ja, braciszki, kazałem sobie tylko skromnie płat zimnej
szynki i aż warczącą grudę paprykarza. Te małe psiczki były do siebie bardzo podobne,
chociaż nie siostry. Miały całkiem identiko przydumki, albo ich brak, i włosy tego samego
koloru: tak jakby wykraszone na słomkowo. Nu ładno, od dziś będą już po nastojaszczy
dorosłe. Dziś daję sobie dzień i na balszoj. %7ładnej tam rzygoły na to polancze, ale
przeszkolenie i owszem, z Alexem w roli profesora. Powiedziały mi, że wabią się Marty i
Sonietta, całkiem z uma szedłszy imiona i sam szczyt mody w ich dziecięcym wieku, no to
wtedy ja bałaknąłem:
- Fajno fajn, Marty i Sonietta. Już czas fest pokręcić. Spadamy. - Jak wyszli my na
zimną ulicę, im się zwidziało, że basem nie pojadą, o nie, tylko taryfą, no to dałem im do
humoru, czemu nie, a w środku się tak śmiechałem że po prostu horror szot, i zgarnąłem
gablotę ze stojanki przy Centrum. Taryfiarz. stary wąsaty próchniak w uszarganym łachu,
mówi do mnie:
- Tylko bez prucia. %7ładnych zabaw z siedzeniami. Dopiero co kazałem dać świeżą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]