[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trzymała w ręku torbę.
 Przepraszam panią  powiedział  to moje.
Stara kobieta spojrzała na niego z kwaśną miną.  Nie widzę tu pańskiego nazwiska
 warknęła.
Quaid chwycił rączkę torby i pociągnął ją łagodnie.
 Ktoś ją dla mnie zostawił.
Mała, stara kobieta nie zamierzała oddać torby.
 Puść!  awanturowała się.
Quaid pociągnął torbę mocniej.
 Proszę pani. Potrzebuję tej torby.
 Znajdz sobie inną!  odparła, przyciskając kurczowo torbę do piersi.
 Powinieneś się wstydzić, byku!
Kilku gapiów przyglądało się z rozbawieniem darmowemu przedstawieniu.
Quaid nie wiedział, co począć. Nie chciał uderzyć kobiety, ale potrzebował torby.
Wyszarpnął ją siłą z rąk staruchy, gubiąc prawie turban.
 Przepraszam panią  usprawiedliwiał się.  Bardzo mi przykro  odwrócił się
na pięcie i pobiegł.
Za jego plecami huknął głos starej kobiety.
 Pierdol się, dupku.
Najemnik obserwował całą scenę ukryty w pobliskiej bramie. Wstrzymał oddech,
gdy Quaid szamotał się ze starą kobietą i odetchnął z ulgą, kiedy Quaid zdobył torbę i
odbiegł. Kiedyś sporo razem przeszli, a człowiek znany teraz jako Quaid wielokrotnie
ocalił mu życie. I to ten człowiek zwerbował go do Agencji. W tej chwili, najemnik nie
66
był pewien, czy było to błogosławieństwo, czy przekleństwo losu.
Myślał o tym, jak bardzo zmieniła się Agencja, od chwili, gdy zaczął w niej pracować.
Utworzono ją by nadzorowała różne grupy wywiadowcze działające dla rządu Bloku
Północnego. Miała zapewnić, żeby nie stały się zbyt potężne.
Potem głową Agencji mianowano Yilosa Cohaagena. Pod jego kierownictwem Agencja
działała nie tylko jak pies pasterski wobec innych grup, ale stopniowo je wchłaniała.
Pomoc jaką otrzymywała od najróżniejszych biur kontrolujących przestrzeganie prawa
służyła kamuflażowi. Biura współpracowały z Agencją, ponieważ, w większym stopniu
niż ktokolwiek przypuszczał, były Agencją. Cohaagen miał dość wyobrazni, by dostrzec,
co można zrobić mając taką sieć, a co ważniejsze miał dość politycznego rozumu, żeby
dyskretnie ją powiększać. Nikt nie kwestionował jego akcji, bo nikt ich nie zauważył.
Gdy zorientowano się co zrobił, było już za pózno na przeciwdziałania.
Cohaagen wykorzystał Agencję do gromadzenia informacji o brudnych sprawkach
ludzi na kluczowych stanowiskach w rządzie. Szczególnie niebezpieczne były dokumenty
dotyczące Przewodniczącego. Gdy nadszedł właściwy czas, użył zgromadzonego dossier
by otrzymać stanowisko Administratora Kolonii Marsjańskiej. Cohaagen wiedział,
że ten kto kontroluje marsjańskie kopalnie turbinytu, włada Blokiem Północnym,
wszystkim w Bloku Północnym, a nie tylko kilkoma potężnymi politykami. Bez
turbinytu dostarczającego energii do ich broni, Blok Północny przegrałby wojnę.
Przewodniczący wiedział o tym. Wiedział także o tym, że Cohaagen będzie musiał
zrezygnować ze stanowiska w Agencji, by objąć swój urząd na Marsie. Sądził, że
wysyłając Cohaagena na Marsa odzyska kontrolę nad Agencją i zneutralizuje jej byłego
szefa.
Głupiec. Nowy szef Agencji był marionetką Cohaagena, w którego rękach znalazły
się teraz również kopalnie turbinytu. I z pewnością zostaną tak długo, jak długo będzie
mógł je utrzymać. Najemnik uśmiechnął się lekko. Cohaagen był sprawną Głową
Agencji, ale kompletnie nie znał się na zarządzaniu Kolonią. Był tak pochłonięty
intrygami politycznymi, że ignorował dobro ludzi żyjących na Marsie, a zwłaszcza
górników. Gdy zaprotestowali przeciw pogarszającym się warunkom życia, uderzył na
nich bez litości. Ale taktyka terroru okazała się obosieczna. Zrodziła rewolucję, która
groziła zatrzymaniem wydobycia turbinytu i podminowaniem pozycji goniące za
władzą Cohaagena.
Najemnik pokręcił głową. Nie był politykiem. Nie interesowały go sprawy wagi
państwowej, lecz w odróżnieniu od wielu łotrów, których niedawno zwerbowano do
Agencji, miał znaczne poczucie osobistego honoru. To, co Cohaagen kazał mu zrobić,
żeby stłumić rewoltę na Marsie było nie do pogodzenia z honorem. Uważał się za
zawodowca, a nie małego sadystę. Chciał opuścić Agencję i to szybko.
Spełnił swój obowiązek wobec człowieka nazywanego Quaidem i mógł kontynuować
67
ostrożne przygotowanie do zniknięcia. Dotrzymał danej niegdyś obietnicy, ryzykując
życiem. Teraz znów mógł się ukryć. Bez pośpiechu skręcił w boczną ulicę. Starał się
wyglądać jak zwykły przechodzień. Był jednak podenerwowany. Wiedział, że Agencja
ściga jego przyjaciela i nie spocznie dopóki go nie przygwozdzi. Pomógł koledze, bo
tak nakazywało poczucie obowiązku, lecz jeśli wyjdzie to na jaw, będzie miał problemy
z własnym zniknięciem. Dlatego musiał ukrywać swoją tożsamość, im mniej o nim
wiedziano, tym lepiej.
Krążąc wokół pasażu Helm ujrzał znajomą sylwetkę. Trącił Richtera, który również
rozpoznał przechodnia. Skupił na nim wzrok. Czego, do diabła, Stevens tu szukał. Czy
to nie on był kolegą Quaida na Marsie? Czy wspólnie brali udział w tej gierce? Wkrótce
się dowie. Helm wprowadził samochód na parking. Wysiedli szybko i po cichu ruszyli
za samotnym przechodniem.
Stevens opuścił wewnętrzny pierścień pasażu, przeszywając nerwowym wzrokiem
zmrok przed sobą. Odwrócił na chwilę głowę, by sprawdzić, czy ktoś go nie śledzi
 i wpadł prosto w ramiona Richtera i Helma. Helm chwycił go, uderzył jego głową o
ścianę, a potem załadował mu kilka solidnych kopniaków w żebra i nerki.
Stevens osunął się na chodnik.
 Co ty tu robisz, Stevens?  spytał Richter.  Odwiedziłeś starego kumpla,
Quaida?
 O czym ty mówisz?
Stevens chociaż oszołomiony rozpoznał Richtera, znanego w Agencji oprawcę,
należącego do tych zbirów, którzy ściągali złą sławę na Agencję. Oparł się na ręce, już
wiedział, że jest stracony.
 Czy muszę wyjaśniać?  Richter podniósł nogę i opuścił ją na rozpostarte palce
Stevensa. Stevens krzyknął, gdy pękły kości. Helm zamknął mu usta kolejnym dobrze
wycelowanym kopniakiem.
 Gdzie on jest?
 Nie mogę powiedzieć  wybełkotał Stevens przez krew i wybite zęby.
 To tajemnica.
Miał teraz dowód, że sztuczka z ręcznikiem powiodła się i napastnicy stracili ślad
ofiary. I niech tak będzie. Stevens nie zamierzał pociągnąć za sobą przyjaciela.
Richter ponownie wbił obcas w dłoń Stevensa. Ból eksplodował aż do ramienia.
 Stevens, przecież możesz nam powiedzieć  powiedział Richter uspokajająco.
 Jesteśmy w tej samej drużynie.
Cofnął się o krok od zmiażdżonej dłoni Stevensa.
 Okay, okay  wycharczał Stevens.  Zadzwońcie do Cohaagena, on wam
powie.
Rozwścieczony Richter kopnął Stevensa w goleń, łamiąc go.
68
 Czy teraz się rozumiemy? Hę?  zaśmiał się szyderczo.
Stevens zachwiał się w agonii. Wiedział, że więcej już nie wytrzyma. Nagle poczuł
nieśmiały przypływ nadziei. Coś odwróciło uwagę Helma, który stuknął łokciem
Richtera, i wskazał na wprost.
 Tam jest!
Richter spojrzał i w dużej odległości zobaczył Quaida, mijającego postój  Taksówek
Johnny ego , po drugiej stronie pasażu. Wokół głowy miał turban, a w ręku niósł torbę.
Richter uśmiechnął się złośliwie. Quaid niósł tę torbę.
Helm rzucił się w pogoń z pistoletem w ręku, lecz Richter zwlekał, patrząc na
skurczone ciało Stevensa. Pochylił się lekko i postukał Stevensa w ramię. Mężczyzna
podniósł wzrok i ujrzał lufę pistoletu Richtera.
Rozległ się wystrzał.
ROZDZIAA 12
Johnny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl