[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak to się stało? - Susanna, wbrew prawidłom etykiety, wsparła się łokciem o stół i
spojrzała na Whitleafa uważnie.
Nie chciał o tym opowiadać, nie był na to jeszcze gotowy. Uśmiechnął się, choć z
pewnym trudem.
- Ni stąd, ni zowąd oprzytomniałem. Rano byłem jeszcze naiwnym chłopcem, a
wieczorem cynicznym, zgorzkniałym starcem. I choć wszyscy uważali nasze zaręczyny za
pewne, fatalnym trafem wszystko diabli wzięli. Moja ukochana wyjechała następnego dnia
wraz z całą swoją familią i nigdy więcej żadnego z nich nie spotkałem. Na szczęście byli z
północnej Anglii i - jak się zdaje - nie przyjeżdżali więcej do Londynu. Słyszałem jednak, że
wyszła za mąż jakieś pół roku pózniej.
Czy naprawdę utrata Berthy była takim nieszczęściem? Mógłby tak raczej powiedzieć
o utracie więzi, która łączyła go z matką. Nigdy nie był maminsynkiem, ale bezgranicznie ją
kochał. I uważał za wcieloną doskonałość. Pózniej widział w niej już tylko zwykłego
człowieka.
Do diaska, czy powinien rozmawiać o tym wszystkim z Susanną Osbourne? Nikomu
innemu nie wspominał o tamtych wydarzeniach i rzadko powracał do nich myślami.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Cieszę się odtąd niezasłużoną opinią kogoś, kto łamie kobietom serca. Całkiem
niezasłużoną. Ona nie miała serca.
Susanna nadal się w niego wpatrywała.
- I odtąd matrymonialne zabiegi matki ciążą mi brzemieniem, mimo że chce dla mnie
jak najlepiej.
- Wiem, że rodzina może być brzemieniem. Nawet jeśli czyjaś matka zmarła w
połogu, a ojciec dwanaście lat pózniej.
Teraz on spojrzał na nią uważnie. Utkwiła wzrok gdzieś w przestrzeni.
- Nie miała pani innych krewnych?
Dziwne, że Markhamowie nie odszukali nikogo z nich ani nie zatroszczyli się o jej los.
Nie wydawali mu się ludzmi bez serca. Przecież miała ledwie dwanaście lat! Cóż ona robiła
w Londynie, szukając posady pokojówki? - Sama nie wiem - odparła, spoglądając na niego.
- Mój ojciec... był skłócony z rodziną, nie chciał o niej mówić. Zresztą o matce i jej
bliskich także. Może, podobnie jak ja, nie miał wesołych wspomnień. Peter uznał za bardzo
dziwne, a nawet okrutne, że Osbourne nie powiedział córce niczego o najbliższych. Może nie
przypuszczał, że umrze młodo? Zapewne nie spodziewał się ataku serca. I w ten sposób
Susanna Osbourne została sama.
Powinien sobie o niej przypominać w chwilach, kiedy mu dokuczy nadmiar urodzin
sióstr, siostrzenic i kuzynek, o których trzeba pamiętać.
- A więc wróci pan do domu dopiero za jakiś czas?
- Zamierzałem to zrobić w dniu, kiedy panią poznałem. Przez pięć lat unikałem Sidley.
A gdy się za nim tak stęskniłem, że byłem gotów wrócić, dostałem od matki list z
zawiadomieniem o tym nieszczęsnym przyjęciu; pełen aluzji matrymonialnych.
- No i nie wrócił pan?
Wzruszył ramionami. Nie był pewien, czy zrobił dobrze. Sidley Park należał do matki,
jeszcze zanim wyszła za ojca. Zarządzała majątkiem dobrze i z sukcesem. Nie miał pewności,
czy nadal mogą tam mieszkać razem. Nie był już małym, potulnym chłopczykiem. Mimo to
nie chciał jej oddalać ani nawet sugerować, by przeniosła się do wdowiego domu. W końcu
była jego matką. Petera nigdy nie cechowała bezwzględność.
- Największą pana zaletą i zarazem najgorszym kłopotem jest uprzejmość. Zupełnie
jakby wdarła się w jego myśli. - To cecha bardzo zbliżona do słabości - odparł z
zażenowaniem.
- Uprzejmość nie jest słabością - powiedziała stanowczo.
- Czy postąpiłem uprzejmie, uchylając się od przyjazdu na przyjęcie?
Wsparła podbródek na dłoni. Zauważył, że prawie nie tknęła jedzenia. Westchnęła
głęboko.
- Panu trzeba zwycięstwa nad smokiem.
- I uwolnienia dziewicy?
- Proszę mi powiedzieć, o czym pan śni.
- W nocy?
Nie pozwoliła mu obrócić wszystkiego w żart.
- Nie, chodzi o pańskie marzenia. Odsunął talerz i się zamyślił.
- Nie są zanadto wzniosłe. Marzę, żeby móc chodzić po mojej własnej ziemi, z
mocnym kijem w ręku i psem u nogi. I żeby znać tę ziemię do samej głębi, uprawiać ją,
przesypywać grudki między palcami, widzieć, jak wzrasta na niej młode zboże. Zęby dobrze
znać ludzi, którzy na tej roli pracują, ich rodziny, ich marzenia. I wnosić w ich życie zgodę i
nadzieję. Zęby znać sąsiadów na tyle, by móc do nich zajrzeć o każdej porze. I żeby oni mogli
tak samo zajrzeć do mnie. Marzę, żeby tytuł wicehrabiego Whitleafa nie oddzielał mnie od
innych. Czy to wystarczy?
- Tak. Cieszy mnie, że pana poznałam. Lubię pana. Dziwnie go to wzruszyło.
- A więc pani mnie lubi? Czym sobie zasłużyłem na tyle uznania? Nie chciałbym być
sarkastyczny, ale zawsze zakładałem, że większość ludzi mnie lubi. Chyba nie jestem trudny
w pożyciu. Mimo to pani słowa radują moje serce, ten organ w klatce piersiowej.
Uśmiech Susanny świadczył o szczerym rozbawieniu.
- A teraz niech pani mi zdradzi, o czym pani marzy. Natychmiast spoważniała.
- Och, o niczym. Zadowalam się tym, co mam.
- Jeśli mówi pani prawdę, jest to najsmutniejsza rzecz, jaką słyszałem. Wszyscy
potrzebujemy marzeń. Nie wierzę, żeby pani nie miała żadnych. Poznaję po oczach, że jest
ich całe mnóstwo.
- Po oczach? - spytała podejrzliwie. - Z oczu niczego nie można wyczytać.
- Tu się pani myli. Oczy potrafią powiedzieć bardzo dużo. Zwłaszcza w pani
przypadku. Przecież jesteśmy przyjaciółmi! Proszę mi się zrewanżować. Nie wyśmieję pani
marzeń ani nie wyjawię ich wszystkim naokoło.
- Są równie skromne jak pańskie. Przede wszystkim własny dom. Przez pierwsze
dwanaście lat życia mieszkałam w cudzym, a potem w szkole. Marzę o takim miejscu jak to,
gdzie ma się sąsiadów i przyjaciół. Nie musi być duże. Wiejski domek mi wystarczy. No i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl