[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co znajduje się za różanym ogrodem?
- Jezioro.
- Czy jest wioślarska przystań?
- Tak, stoi tam kilka płaskodennych łodzi. Przypuszczam, że pomyślał pan o
samobójstwie, monsieur Poirot? Cóż, chętnie panu powiem, że jutro przyjeżdża Miller po to
tylko, aby przeszukać jezioro. Proszę, jaki to człowiek!
Poirot uśmiechnął się blado i odwrócił w moją stronę.
- Hastings, bardzo cię proszę, podaj mi ten egzemplarz  Daily Megaphone . O ile
dobrze pamiętam, jest tam zamieszczone niezwykle wyrazne zdjęcie zaginionego.
Podniosłem się i znalazłem gazetę, o którą prosił. Poirot uważnie przestudiował rysy
twarzy pana Davenheima.
- Hm! - wymamrotał. - Ma dosyć długie, falujące włosy, sumiaste wąsy, spiczastą brodę
i krzaczaste brwi. Oczy ciemne?
- Tak.
- Włosy i broda nieco posiwiałe?
Detektyw skinął głową.
- A zatem, monsieur Poirot, co pan na to? Jasne jak słońce, czy tak?
- Wręcz przeciwnie, bardzo zagmatwane.
Pracownik Scotland Yardu wyglądał na zadowolonego.
- Co utwierdza mnie w przekonaniu, że to rozwiążę... - zakończył spokojnie Poirot.
- Co?
- Gdy sprawa jest niejasna, uważam to za dobry znak. Gdyby było odwrotnie - eh bien,
przyjąłbym to z dużą rezerwą! Wtedy musiałoby komuś zależeć, aby tak to wyglądało.
Japp potrząsnął głową niemal ze współczuciem.
- Cóż, to kwestia gustu. Nie miałbym jednak nic przeciwko temu, aby widzieć całą
sprawę wyraznie.
- Nie zależy mi na tym, żeby widzieć - wymamrotał Poirot. - Zamykam oczy i myślę.
Japp westchnął.
- A zatem ma pan cały tydzień na myślenie.
- A pan będzie mnie informował o wszystkich nowych wydarzeniach w tej sprawie, na
przykład o rezultatach pracy sumiennego i bystrookiego inspektora Millera?
- Naturalnie. Zawarliśmy przecież umowę.
- Wstyd mi - rzucił w moją stronę Japp, gdy go odprowadzałem do drzwi - czuję się tak,
jakbym okradał dziecko!
Nie mogąc się z nim nie zgodzić, pozwoliłem sobie na uśmiech. Nadal się
uśmiechałem, gdy wróciłem do pokoju.
- Eh bien! - stwierdził natychmiast mój przyjaciel. - Wyśmiewasz się z papy Poirota,
prawda? - Pogroził mi palcem. - Nie masz zaufania do jego szarych komórek? Och, nie bądz
taki zażenowany! Lepiej przedyskutujmy tę sprawę. Wymaga jeszcze uzupełnienia, przyznaję,
ale już odsłania jeden czy dwa interesujące szczegóły.
- Jezioro! - odparłem znacząco.
- Nawet więcej niż jezioro, przystań wioślarska!
Popatrzyłem spod oka na Poirota. Uśmiechał się w niezwykle zagadkowy sposób.
Wiedziałem, że w tej chwili zadawanie mu dalszych pytań nie miałoby większego sensu.
Japp nie dawał znaku życia aż do następnego wieczoru, kiedy to zjawił się około
dziewiątej. Od razu poznałem po wyrazie jego twarzy, że ma do zakomunikowania jakieś
wiadomości.
- Eh bien, przyjacielu - zauważył Poirot. - Czy wszystko idzie dobrze? Tylko niech mi
pan nie mówi, że znalezliście w jeziorze zwłoki pana Davenheima, nie uwierzyłbym w to.
- Nie znalezliśmy zwłok, ale natknęliśmy się na jego ubranie, identyczne z tym, jakie
nosił pamiętnego dnia. Co pan na to?
- Czy w domu brakuje jeszcze jakichś ubrań?
- Nie, służący pana Davenheima jest tego pewien. Reszta garderoby pozostała
nietknięta. Co więcej, aresztowaliśmy Lowena. Jedna z pokojówek, do której obowiązków
należy zamykanie okien w sypialniach, twierdzi, że mniej więcej kwadrans po szóstej widziała
Lowena w ogrodzie różanym, jak szedł w stronę gabinetu.
- A co powiedział on sam?
- Na początku zaprzeczył, że w ogóle opuszczał gabinet. Ale pokojówka obstawała przy
swoim, więc potem udał, jakoby zapomniał, że wyszedł na chwilę do ogrodu, aby obejrzeć
rzadkie gatunki róż. Dosyć słaba wymówka! A teraz pojawił się nowy dowód przeciwko
niemu. Pan Davenheim zawsze nosił na małym palcu prawej ręki gruby, złoty pierścień z
brylantem. Otóż pierścień ten został zastawiony w Londynie w sobotę wieczorem przez
niejakiego Billy'ego Kelletta! Już wcześniej był on znany policji; ubiegłej jesieni przesiedział
trzy miesiące w więzieniu za kradzież zegarka pewnemu sędziwemu dżentelmenowi. Wygląda
na to, że próbował zastawić pierścień w co najmniej pięciu różnych miejscach, udało mu się w
ostatnim. Za pieniądze, które dostał, upił się, poturbował policjanta i w rezultacie trafił do
więzienia. Poszedłem z Millerem na Bow Street, aby go zobaczyć. Jest teraz wystarczająco
trzezwy i muszę przyznać, że niezle go nastraszyliśmy, sugerując, iż może być oskarżony o
morderstwo. A oto jego opowieść, jest bardzo dziwna: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl