[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Aha - podjął spokojnie. - Zajmiemy się inną kwestią! Czy pani zdaniem
nieboszczka mogła przyjąć ostatniej nocy proszek nasenny?
- Nie, proszę pana. Z pewnością nie ostatniej nocy.
- Czemu jest pani taka pewna?
- Bo pudełko było próżne. Ostatni proszek zażyła parę dni temu i nie zamówiła
następnej porcji.
- Jest pani pewna?
- Tak, proszę pana.
- To przesądza sprawę. Aha! Czy wczoraj pani Inglethorp nie prosiła pani o
podpisanie jakiegoś dokumentu?
20
- Dokumentu? - powtórzyła zdziwiona Dorcas. - Nie, proszę pana.
- Wczoraj wieczorem, kiedy pan Hastings i pan Lawrence wrócili do domu, zastali
panią Inglethorp zajętą pisaniem listów. Czy może pani powiedzieć coś o
adresatach?
- Niestety, nie mogę, proszę pana. Wczoraj miałam wolny wieczór. Może Annie
będzie coś wiedzieć. Chociaż to straszny niedbaluch. Nawet nie zabrała z salonu
filiżanek po kawie. Zawsze jest coś takiego, jak mnie nie ma.
Poirot podniósł rękę.
- Skoro Annie nie zabrała filiżanek, niech zostaną w salonie. Chętnie rzucę na
nie okiem.
- Dobrze, proszę pana.
- O której pani wyszła z domu wczoraj wieczorem?
- Mniej więcej o szóstej.
- Dziękuję. To chyba wszystko... - detektyw wstał i podszedł do okna. - Z
podziwem patrzę na te grządki. Aha! Ilu ogrodników pracuje w Styles Court?
- Teraz tylko troje, proszę pana. Przed wojną mieliśmy pięciu i wtedy Styles
Court wyglądało naprawdę jak pańska rezydencja. Szkoda, że pan nie widział
ogrodu. Warto było! Dziś jest tylko stary Manning i młody William, i taka
nowomodna ogrodniczka, co chodzi w spodniach i w ogóle. Okropne czasy, proszę
pana!
- Wrócą lepsze, Dorcas. Nie traćmy nadziei. A teraz może zechce pani przysłać tu
Annie?
- Bardzo chętnie, proszę pana.
- Skąd wiesz, że pani Inglethorp brała proszki nasenne? - zapytałem ciekawie,
gdy za starą pokojową zamknęły się drzwi. Skąd wiesz, że zgubiła kluczyk i miała
zapasowy?
- Powoli, jedno po drugim - odparł Poirot. - O proszkach dowiedziałem się stąd -
szybko dobył z kieszeni małe tekturowe pudełko pochodzące niewątpliwie z apteki.
- Gdzie je znalazłeś?
- W szufladzie umywalki w sypialnym pokoju nieboszczki. To numer szósty mojej
listy.
- Chyba bez znaczenia, skoro proszki skończyły się parę dni temu.
- Być może... ale spójrz na pudełko. Nie widzisz nic osobliwego? Pilnie zbadałem
wzrokiem pudełko.
- Nie... Nic osobliwego nie widzę.
- Zwróć uwagę na etykietę.
- "Jeden proszek przed snem, w razie potrzeby. Pani Inglethorp" - przeczytałem
głośno. - Cóż w tym niezwykłego?
- Chociażby brak nazwiska aptekarza.
- Rzeczywiście! - zawołałem. - To dziwne.
- Słyszałeś kiedy, by aptekarz dostarczał takie pudełka bez swojego nazwiska?
- Nie słyszałem, przyznaję.
Ożywiłem się, lecz Poirot rychło ostudził mój zapał mówiąc spokojnie:
- Ale wyjaśnić to łatwo, więc się nie podniecaj, mon ami. Nie zdążyłem
odpowiedzieć, bo skrzypienie trzewików oznajmiło, że się zbliża Annie. Była to
ładna, zgrabna dziewczyna; mimo zdenerwowania nie potrafiła ukryć niezdrowej
radości wywołanej sensacją.
Z właściwą mu rzeczowością Poirot przystąpił z miejsca do sedna sprawy.
- Wezwałem cię, Annie, ponieważ liczę, że wiesz coś o listach, które pani
Inglethorp napisała wczoraj wieczorem. Ile ich było? Czy przypominasz sobie
adresy?
Dziewczyna zastanowiła się przez moment.
- Były cztery listy, proszę pana. Jeden do panny Howard, jeden do notariusza,
pana Wellsa, a dwa to nie pamiętam, proszę pana... Prawda! Trzeci był do Rossa,
jednego z dostawców z Tadminster. A ostatni... Nie pamiętam, proszę pana.
- Spróbuj sobie przypomnieć - wtrącił detektyw. Annie daremnie szukała w
pamięci.
- Nie da rady, proszę pana - powiedziała wreszcie. - Widocznie wcale nie
zauważyłam adresu.
Poirot nie zdradził zainteresowania.
21
- Mniejsza o to - podjął. - Zajmijmy się czymś innym. W sypialni nieboszczki
znalazłem rondelek, a w nim resztki kakao. Czy pani Inglethorp co noc pijała
kakao?
- Tak. Każdego wieczora zostawiało się rondelek w jej pokoju. Sama odgrzewała
kakao, jak jej przyszedł apetyt.
- Czy to było zwyczajne kakao?
- Tak, proszę pana, z mlekiem, łyżeczką cukru i dwiema łyżeczkami rumu.
- Kto zanosił rondelek na górę?
- Ja, proszę pana.
- Zawsze?
- Zawsze, proszę pana.
- Kiedy?
- Jak szłam zasłaniać okna.
- Czy rondelek przynosiłaś prosto z kuchni?
- Nie, proszę pana. Na kuchni gazowej jest niewiele miejsca, więc kucharka
gotowała kakao wcześnie, nim postawiła jarzyny na kolację. Ja brałam rondelek i
zanosiłam na stół obok drzwi wahadłowych. Stamtąd niosłam go pózniej do pokoju
pani.
- Drzwi wahadłowe są w lewym skrzydle, prawda?
- Tak, proszę pana.
- A stół znajduje się po tej stronie drzwi czy po przeciwnej, na korytarzu do
pomieszczeń dla służby?
- Po tej stronie, proszę pana.
- O której zabrałaś z kuchni rondelek wczoraj wieczorem?
- Mniej więcej kwadrans po siódmej.
- A kiedy zaniosłaś kakao do sypialni?
- Jak szłam zasłaniać okna. Około ósmej. Byłam jeszcze w pokoju, jak pani
przyszła.
- To znaczy, że między siódmą piętnaście a ósmą rondelek stał na stole w lewym
skrzydle domu.
- Tak, proszę pana.
Annie umilkła i zakłopotana rumieniła się coraz bardziej. Wreszcie wybuchnęła
nieoczekiwanie:
- A jeżeli w rondelku była sól, to nie moja wina, proszę pana! Ja z solą nie
miałam nic do czynienia.
- Skąd ci przyszło na myśl, że w rondelku mogła być sól? - zapytał Poirot.
- Bo widziałam na tacy.
- Widziałaś sól na tacy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]