[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To stare ostrze kosiarki do trawy - wyjaśnił Orson. - Ostre
jak brzytwa. Zwłaszcza pośrodku. Gdyby jego głowa znalazła
się odrobinę dalej na prawo, odpadłaby czysto za pierwszym
zatrzaśnięciem.
Ostrożnie dotknąłem ostrza palcem wskazującym. Było
ostre i zabrudzone krwią, która zachlapała też cały silnik.
- Robiłeś już wcześniej tę sztuczkę z maską? - zapytałem.
- Sporadycznie.
Jeden z mężczyzn wrzasnął z wnętrza bagażnika:
- Wypuść mnie, skurwysynu!
Orson zaśmiał się.
- Skoro tak grzecznie poprosił. Idź, otwórz. - Rzucił mi klu-
czyki. - Słyszycie, chłopcy? - krzyknął, zmierzając w stronę
bagażnika. - Otwieram. Ani drgnijcie.
Podniosłem klapę, a Orson stał z bronią wycelowaną w męż-
czyzn. Gdy się odsunąłem, szepnął:
- Idź po kajdanki.
Zerknąłem do środka wyłożonego folią bagażnika - maka-
bryczne widowisko. Kierowca został wciśnięty w głąb prze-
stronnego kufra, ale zanim to się stało, jego krew wsiąkła w jego
towarzyszy. Spoglądali na mnie, gdy przechodziłem obok; ich
oczy błagały o zmiłowanie, którego ja nie mogłem im ofiarować.
Chwyciłem kajdanki z podłogi przy siedzeniu pasażera i wróci-
łem do Orsona.
98-
- Rzuć im kajdanki - polecił. - Chłopcy, skujcie się razem.
- Wal się - odwarknął barczysty.
Orson odciągnął kurek i przestrzelił mu nogę. Gdy tamten
wył i wywrzaskiwał przekleństwa, Orson skierował broń na dru-
giego mężczyznę.
- Poproszę o imię - powiedział.
-Jeff.
Mężczyzna dygotał, zasłaniając twarz dłońmi, jakby mogły
zatrzymać kule. Jego przyjaciel jęczał i skowyczał przez zęby,
zaciskając ręce na udzie.
- Jeff - zaczął Orson. - Sugeruję, żebyś przejął inicjatywę
i przykuł się do kumpla.
- Tak, proszę pana - odparł Jeff, a kiedy przykuwał własną
dłoń, Orson odezwał się do rannego mężczyzny, który teraz zaci-
skał zęby, usiłując nie krzyczeć.
- Jak się nazywasz? - zapytał Orson.
Mężczyzna odpowiedział przez zaciśnięte zęby:
- Wilbur.
- Wilbur, wiem, że odczuwasz potworny ból, i żałuję, że nie
mogę ci powiedzieć, iż wkrótce będzie po wszystkim. Ale nie bę-
dzie. - Orson czule poklepał go po ramieniu. - Ja tylko chciałem
cię zapewnić, że ta noc dopiero się zaczęła i im bardziej będziesz
mi się stawiał, tym gorzej na tym wyjdziesz.
Kiedy Jeff i Wilbur byli już skuci, Orson rozkazał im wyjść.
Wilbur miał kłopot z poruszaniem nogą, mój brat polecił mi więc
wywlec go z bagażnika. Wilbur wrzasnął, gdy wyciągnąłem go
na ziemię, a Jeff upadł na niego, miażdżąc mu zranione udo. Po-
rzuciwszy swoje kowbojskie kapelusze w bagażniku, obaj męż-
czyźni pomału stanęli na nogi. Orson poprowadził ich w kierunku
tylnej ściany szopy. Kiedy otworzył drzwi, powiedział, żebym
zawinął kierowcę w plastykową folię i usunął go z bagażnika.
- Nie podniosę go w pojedynkę - odparłem. - Krew się wszę-
dzie rozchlapie.
99-
- No to tylko go zamknij. Ale musimy go wydostać, zanim
zacznie cuchnąć.
Cofnąłem się do samochodu i zamknąłem klapę. Wracając
do szopy, poczułem, jak kluczyki podzwaniają mi w kieszeni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]