[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tabletek potoczyła się po podłodze i zatrzymała u stóp Emilia.
Patrzyła, jak się schylił, by ją podnieść.
- Co to jest? - Zmarszczył brwi, czytając napis na etykietce.
- Oddaj mi to - zażądała, usiłując wyrwać mu butelkę z rąk, lecz on uniósł ją tak, że
nie mogła dosięgnąć.
L R
T
- Tabletki nasenne? - Wysoko uniósł brwi.
- No i co z tego? - Rzuciła mu zaczepne spojrzenie. - Masa ludzi je bierze.
- Od kiedy to zażywasz? - spytał, nie zwracając uwagi na jej słowa.
Z buntowniczą miną założyła ręce na piersi i zacisnęła usta.
- Gisele... - Uniósł jej podbródek, zmuszając, by na niego spojrzała. - Jak długo
bierzesz środki nasenne?
Westchnęła z rezygnacją.
- Niedługo... od kilku tygodni... może miesięcy...
- Tabletki nasenne można zażywać tylko okresowo - rzekł z niepokojem. - Nie
wolno brać ich dłużej niż kilka tygodni. To leki silnie uzależniające.
Przewróciła oczami.
- Mówisz zupełnie jak mój lekarz.
Złapał ją, zanim zdążyła się odwrócić.
- Cara, czy to z mojego powodu? - spytał głuchym głosem.
Pomyślała o tygodniach po ich rozstaniu. Niezdolna do wykonania żadnej czynno-
ści, przesypiała całe dnie i noce. Była w tak głębokiej zapaści psychicznej, że nawet naj-
drobniejsze zadanie zdawało się niewykonalne. Prysznic ranił jej skórę, czesanie włosów
zdawało się torturą, odzież sprawiała ból, a podejście do drzwi stanowiło wysiłek po-
równywalny z maratonem. Każdy dzień zdawał się trwać w nieskończoność. Ciepłe, bez-
pieczne gniazdo jej łóżka stało się jedynym schronieniem, ucieczką przed życiem, któ-
remu nie potrafiła sama stawić czoła.
I wtedy się okazało, że jest w ciąży. To odkrycie wyrwało ją z depresji. Znów
ożywiła ją nadzieja. Ale jej chwiejny optymizm wkrótce miał legnąć w gruzach.
Czy to jego wina, że Lily umarła?
Początkowo uważała, że tak, ale z czasem zdała sobie sprawę, że naprawdę nikt nie
był za to odpowiedzialny.
Lekarz powiedział, że tak się czasem zdarza - że to anomalia genetyczna, błąd na-
tury.
- Nie - powiedziała tak cicho, że brzmiało to jak szept. - Nie ma w tym twojej wi-
ny.
L R
T
To odgłos płaczu Lily prześladował ją przez wszystkie bezsenne noce. Jedynym
sposobem uwolnienia się od tortury słuchania tego cichutkiego kwilenia była ucieczka w
sen. Choć nie zawsze się to udawało.
Patrzył na nią tak, jakby chciał przeniknąć w głąb jej duszy. Jego ciemne oczy wy-
rażały troskę i obawę, kiedy ujął w dłonie jej twarz.
- To dlaczego? Z powodu kłopotów w firmie? Zmierci ojca? Pojawienia się Sien-
ny?
Położyła dłoń na jego dłoni, by odsunąć ją od swej twarzy, i cofnęła się o krok,
krzyżując ręce na piersi. Czy powinna powiedzieć mu o Lily? Czyż nie miał prawa wie-
dzieć, że był ojcem, nawet jeśli trwało to tak krótko? Pewnego dnia będzie musiała mu
wszystko wyznać. Przeraziła ją myśl, że mógłby wcześniej dowiedzieć się o tym od ko-
goś innego. Ale jak miałaby poruszyć ten temat? Powinna była to zrobić na samym po-
czątku. Nie teraz. Nie w ten sposób, bez przygotowania.
- Ja... po prostu miałam wiele kłopotów - wydukała. - Myślę, że złożyło się na to
niejedno.
- Powinnaś natychmiast odstawić te środki - rzekł, nadal marszcząc czoło. - Nie
podoba mi się, że bierzesz prochy, żeby zasnąć. Nie pamiętam, żebyś przedtem miała ta-
kie problemy.
Spojrzała na niego znacząco, zanim zdołała ugryzć się w język.
- O ile pamiętam, nie sypialiśmy za wiele.
- Rzeczywiście, niewiele. - Wzrokiem przesyconym namiętnością szukał jej oczu.
%7łar, którym promieniowało jego ciało, obejmował ją jak pieszczota. Czuła pod
skórą każdy swój nerw.
- Nie rób tego, Emilio - powiedziała błagalnie, gdy postąpił ku niej pół kroku,
zmniejszając dzielącą ich odległość.
- Czego nie miałbym robić, cara? - spytał, wykonując kolejne pół kroku i nadal się
zbliżając. - Tego? - Kiedy dotknął wargami skóry jej szyi tuż pod uchem, zadrżała. On
zaś wolno przesunął językiem w dół, do obojczyka. - Czy tego? - Jego oddech owiewał ją
niczym gorąca, letnia bryza.
L R
T
Całym ciałem pragnęła wyjść mu naprzeciw. Miała wrażenie, że znajduje się we-
wnątrz pola magnetycznego, które nieubłaganie przyciąga ją do niego. Jednocześnie
czuła, że stwardniałe mięśnie jego ciała pulsują tym samym pragnieniem, które pozba-
wiało ją tchu i zmieniało rytm jej serca.
Wolno zaczął powracać ku jej ustom, każdym muśnięciem warg rozpalając w niej
płomień.
- To dlatego nie mogliśmy zasnąć, pamiętasz? - wyszeptał, docierając do celu.
Serce waliło jej mocno, gdy wsunęła palce w gęstwinę jego włosów. Tak, dobrze
pamiętała. Jakże mogła zapomnieć? Przecież wciąż pragnęła go tak samo. Czas zatrzy-
mał się na chwilę, a wraz z nim jej serce.
Z lekko rozchylonymi wargami, wstrzymując oddech, czekała na dotyk jego ust.
Ale czar nagle prysnął. Emilio cofnął się i ruszył tam, gdzie leżał na podłodze jego
płaszcz kąpielowy.
Zamrugała powiekami, patrząc ze zdumieniem, jak zakłada go na siebie i mocno
zawiązuje pasek, na pozór nieporuszony tym, co się przed chwilą wydarzyło. Jak mógł ją
teraz zostawić! Czy robił to specjalnie, by dowieść, jak mało dla niego znaczy? Pokazać,
że jest tylko jedną z kobiet, które może mieć w łóżku na każde zawołanie?
- Dam ci resztę tygodnia, żebyś się zadomowiła - powiedział. - Wytłumaczę jakoś
Marietcie, dlaczego sypiamy oddzielnie.
- A potem? - spytała.
Jego spojrzenie paliło, gdy zmierzył ją wzrokiem.
- Myślę, że dobrze wiesz, co nastąpi potem - odparł lekko ochrypłym, głębokim,
zmysłowym głosem.
- Sądzisz, że za dwa miliony dolarów z radością wrócę do twojego łóżka?
Kąciki jego ust uniosły się w figlarnym uśmiechu.
- Postaram się o to - powiedział, znikając wraz z cichym trzaskiem zamykanych
drzwi.
Gisele spędziła niespokojną noc, wiercąc się i rzucając w pościeli. Pomimo table-
tek nie potrafiła zasnąć, napięta jak struna. Wciąż widziała i czuła przy sobie jego nagie
ciało. Jak śmiał całować ją i dotykać tylko po to, by w końcu się odsunąć, jakby nic dla
L R
T
niego nie znaczyła? Myśl, że gotowa była mu ulec, Wprawiała ją w furię, tym bardziej że
najwyrazniej widział jej słabość. Igrał z nią, bawił się jak zabawką. Ale ona mu jeszcze
pokaże.
Rano długo nie wychodziła ze swojego apartamentu. Bez pośpiechu wzięła prysz-
nic, a potem starannie ubierała się, czesała i malowała w nadziei, że gdy w końcu opuści
pokój, on już będzie w pracy.
Wolno schodząc po schodach, natknęła się na Mariettę, która zmierzała na taras z
tacą świeżych bułeczek i owoców.
- Signor Andreoni czeka na panią - oznajmiła. - Mam podać herbatę, si?
- Grazie - Gisele z trudem zmusiła się do uśmiechu.
Jednak nie zdoła go uniknąć. Była już niemal jedenasta. Przecież nigdy nie zosta-
wał w domu tak długo. Czyżby wziął sobie wolny dzień? Nie pamiętała, by kiedykolwiek
tak robił. Często pracował nawet w weekendy, zostawiając ją samą sobie.
Sączył kawę z filiżanki, gdy weszła na zalany słońcem taras. Sprawiał wrażenie
znakomicie wypoczętego. Jego skóra wręcz promieniała zdrowiem, a bystre spojrzenie
lśniących oczu w niczym nie wskazywało na bezsenną noc. Miał na sobie czarne spodnie
i białą, elegancką koszulę, ale rękawy, wysoko zawinięte na opalonych rękach, nadawały
mu wygląd swobodny, a przy tym nieodparcie atrakcyjny.
Odstawił filiżankę i wstał, by podsunąć jej krzesło.
- Nie wyglądasz mi na wyspaną, cara. Hmm... Czyżby twoje tabletki nie działały?
Odpowiedziała nienawistnym spojrzeniem.
- Czemu nie jesteś w pracy? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl