[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrobić. Tamci dwaj pokuśtykali ku otwartym drzwiom
garażu i wczołgali się pod nie, kiedy zaczęły opadać.
Zanim Jacob podszedł do kontaktu w ścianie, który
otwierał i zamykał drzwi od wewnątrz, tamci dwaj już
zniknęli.
Jacob zaklął, dygocąc na całym ciele po stoczonej
walce. Prawie nie czuł ciepłej strużki ściekającej po
policzku i machinalnie starł krew mankietem koszuli.
Spojrzał z obrzydzeniem na zniszczone ubranie. Chciał
tego wieczoru wyglądać jak najlepiej. Teraz, przez tych
dwóch, cały wysiłek dobrania odpowiedniego krawata
do koszuli poszedł na marne: jedno i drugie było
w strzępach.
- Do diabła z tym! - mruknął groznie w stronę
niewinnego kierowcy, który przypadkiem osłonił tam-
tych dwóch obszarpańców.
- Co tu się dzieje? - spytał nerwowo człowiek w sa-
mochodzie, spostrzegłszy krew na ubraniu Jacoba.
- Typowa scenka garażowa - wyjaśnił Stone.
ROZDZIAA
8
Emily wjechała do garażu przygnębiona, mimo że
jej eleganckÄ… kompozycjÄ™ kwiatowÄ… uhonorowano
błękitną wstęgą. Doskonale wiedziała, skąd ten na
strój: oczekiwała, że Jacob pojawi się na wystawie.
A przecież powinna wiedzieć, że dwa tuziny żółtych róż
i kartka z przeprosinami to za mało, by uleczyć jego
zranionÄ… dumÄ™.
Mężczyzni, zapewniała Diane przy toaście z okazji
zwycięstwa w konkursie, sprawiają więcej kłopotów,
niż są tego warci.
Emily obeszła samochód i wyjęła bukiet, który
zdobył błękitną wstęgę. Tegoroczne jury doceniło jej
subtelną pomysłowość. Była rada, że posłuchała wła
snej intuicji i zdecydowała się na prostą, pełną
wdzięku kompozycję delikatnych orchidei i wiotkich
pnÄ…czy.
Wjechała na górę pustą windą. Otworzyła drzwi do
swego mieszkania. Krzyknęła cicho, gdy stwierdziła,
że światło w saloniku jest zapalone, a w fotelu przy
oknie ktoÅ› siedzi.
- Nie martw się - powiedział Jacob bez żadnego
wstępu. - Nie jest tak zle, jak na to wygląda.
118 " PEANIA
- Co tu, u licha, robisz? Co ci się stało? - Emily
położyła bukiet na stole i popatrzyła na Jacoba
przerażona. - Ty krwawisz!
- Jeszcze? - Spojrzał chmurnie na trzymaną w dło
ni brudną marynarkę i otarł nią rozciętą wargę. - Do
diabła. Myślałem, że już przestało.
- Masz całą koszulę we krwi. Krew na wargach.
I ranę pod okiem. - Ruszyła ku niemu. - Co się stało?
Miałeś wypadek?
- Można by to i tak określić - uśmiechnął się
krzywo. Oczy mu błyszczały. - Nie będzie pocałunku
dla rannego bohatera?
- Och, Jacobie! - Otoczyła go ramionami.
-Au!
Puściła natychmiast.
- %7łebra też?
- Nie jestem już taki młody - wyznał. Dotknął jej
rozwartych warg opuszkiem palca i spojrzał na nią
łagodnie. - Dostałem kwiaty, najmilsza.
- A co z tym mają wspólnego moje kwiaty?
- No tak. To sprawka dwóch zbirów czyhających
w twoim garażu. A co do kwiatów, kochanie... Chcę,
żebyś wiedziała, jak bardzo...
- Napadli cię?! - krzyknęła Emily. - W moim ga
rażu?
- Mówiłem ci już, że ten garaż może być niebez
pieczny. A kiedy chłopak przyniósł mi twoje kwiaty,
pomyślałem, że to pomyłka i...
- Nigdy ani mnie, ani nikomu z tego domu nie
zdarzyło się nic podobnego - przerwała gwałtownie.
- Wezwałeś policję?
- Tak, Emily. Ale chciałem ci powiedzieć, jak
bardzo...
PEANIA " 119
Westchnął i objął ją ramionami. Wplótł dłoń w jej
włosy i nie bacząc na ból, przycisnął jej twarz do swojej
szerokiej piersi. Zmusił ją tym do milczenia. Gdy już
nie mogła zarzucić go pytaniami, schylił się i szepnął:
- śś, Emily. Wszystko w porządku. Policja od
jechała dwadzieścia minut temu. Administrator domu
też. Takie rzeczy zdarzają się bardzo często. Uwierz
mi, że mam ci coś znacznie ważniejszego do powiedze
nia niż...
- Na przykład?
Przesunął dłonią po jej włosach.
- Na przykład dwa tuziny żółtych róż i bardzo
króciutki liścik z przeproszeniem.
Udało się jej podnieść głowę i zajrzeć mu w oczy.
- O co chodzi? Czy był za krótki?
Patrzył na nią z czułością.
- Nie, liścik nie był za krótki. Tylko że nikt nig
dy mi nie przysłał żadnych kwiatów, nie mówiąc już
o dwóch tuzinach róż.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Bo chyba nigdy przedtem nie flirtowałeś z kwia
ciarkÄ….
- To prawda. Ale nie w tym rzecz.
- W czym więc rzecz, Jacobie?
Potrząsnął głową i ujął jej twarz w swoje silne
dłonie.
- Rzecz w tym, że to ja powinienem był posłać ci
kwiaty i liścik z przeprosinami.
Emily przyjrzała mu się uważnie.
- Co masz na myśli?
- To, że popełniłem błąd, żądając przeprosin od
ciebie. Powinienem był nie dopuścić do tej sceny
w gabinecie twojego ojca. Nie posłużyłaś się mną, żeby
120 " PEANIA
zemścić się na rodzinie. Nie masz zwyczaju mścić się,
wykorzystując do tego innych. Byłaś wobec mnie
zawsze uczciwa.
Emily westchnęła z ulgą. Oparła głowę na jego
piersi. Objęła go czule w pasie.
- Kiedy doszedłeś do tych wniosków?
- %7Å‚e jesteÅ› wobec mnie uczciwa?
- Nie, że posłużyłam się szantażem, żeby cię
ochronić.
- Dziś rano. Zdumiewające, jak wiele mężczyzna
może przemyśleć w ciągu dwu bezsennych nocy.
Zrozumiałem wreszcie, że w twoich żyłach płynie
wystarczająco dużo krwi Ravenscroftow, abyś mogła
wywalczyć to, czego pragniesz. Ale nie jesteś aż tak
bardzo Ravenscroftówną, żeby się posłużyć mną czy
kimkolwiek innym, spiskujÄ…c przeciw swojej rodzinie.
Ty naprawdę sądziłaś, że mnie bronisz?
Potwierdziła powolnym skinieniem głowy.
- Bałam się, że znajdą sposób, żeby cię ode mnie
oderwać. Nie podoba im się nasz romans.
Wyglądało na to, że Jacob nie bardzo się tym
przejmuje. Uśmiechnął się tkliwie i pogładził ją po
karku.
- Kwiaty nadeszły w chwili, kiedy kończyłem się
pakować, żeby pojechać do Seattle. Chciałem cię
przeprosić za mój wybuch.
Emily szeroko otworzyła oczy.
- Miałeś zamiar mnie przeprosić?
- No właśnie. - Schylił głowę, żeby ją pocałować
w czoło. - Ale mnie uprzedziłaś.
- Och, Jacobie, jakie to miłe. - Emily była zachwy
cona. - Ty miałeś zamiar mnie przeprosić? Nie mogę
w to uwierzyć. - Przytuliła się do niego bez namysłu.
Jacob syknął z bólu, odsunęła się więc natychmiast.
PEANIA " 121
- Och, kochanie, nie chciałam cię urazić. Naprawdę nic
ci nie jest? Może pojedziemy na pogotowie?
- Jakoś to przeżyję - uspokoił ją. - Nie potrzebuję
lekarza.
- A co z tymi dwoma zbirami, którzy cię napadli?
- Uciekli, kiedy do garażu wjechał jakiś wóz.
Podałem gliniarzom ich rysopisy, ale nie zależy mi na
tym, żeby ich schwytali. - Spojrzał na nią z powagą.
- Powiedz mi, dlaczego tak trudno ci uwierzyć, że
chciałem cię przeprosić?
Zarumieniła się i cofnęła o krok z krótkim, stłumio
nym śmiechem.
- Ravenscroftowie nie specjalizujÄ… siÄ™ w przeprosi
nach. Zawsze im się wydaje, że racja jest po ich stronie.
Jacob spojrzał na nią w zamyśleniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]