[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i nagle zacz¹³ siê ¿egnaæ, niby w koSciele.
Siedz¹cy na stopniu schodków blady m³odzieniec w zniszczonem ubraniu, zapewne  ro-
botnik, zaSmia³ siê szyderczo.
 No tak! Stare pieSni!  odezwa³ siê.  Komu potrzebna jest ta wasza  Swiêta Rosja ,
gdzie po wiêzieniach mordowano ludzi?! Komu? Wam, tylko wam! A my  pracuj¹cy lud nic
od nie mieliSmy. Dla was by³a ona matk¹, a macoch¹  dla nas! Teraz my wam zaSpiewamy,
o czem marzyliSmy oddawna... Koniec! Przyszed³ nasz czas!...
Do rozmowy wmieszali siê inni i rozgorza³ spór.
 Mo¿na by³o dojSæ do porozumienia bez przelewu krwi!  wo³ano.
 Bezw¹tpienia! Tylko robotnicy tego nie chcieli. Bez rewolucji  ani rusz!
 Wybrali te¿ zdrajcy czas na powstanie! Wojna domowa, a tu wróg stoi na progu ojczy-
zny!  krzykn¹³ starszy cz³owiek w uniformie urzêdnika.
Robotnik powsta³ i z³ym g³osem odpar³:
 Kraczcie, kraczcie, nic nie pomo¿e! Poco mamy porozumiewaæ siê z wami? Sami mo-
¿emy wyrwaæ wam wszystko i  wyrwiemy! póxno teraz!
 Zdrajcy!  krzykn¹³ kupiec, podchodz¹c do robotnika z zaciSniêtemi piêSciami.  Ojczy-
zny broniæ nale¿y  nie bunty podnosiæ, psie syny!
Robotnik znowu siê zaSmia³:
 Najlepszy czas dla buntu, panie kupie! Gdyby nie wojna  rozdusilibyScie nas, a teraz
was to czeka! Tak, panie bur¿uj, nadchodzi ostatnia wasza godzina!
Kupiec rzuci³ siê na mówi¹cego i uderzy³ go w pierS. S³aby, chudy cz³owiek upad³ pod
ciê¿kim ciosem. Jeden ze stoj¹cych wpobli¿u mê¿czyzn zacz¹³ kopaæ le¿¹cego. Robotnik
zerwa³ siê i wybieg³ na ulicê, krzycz¹c:
 Towarzysze! Bolszewików bij¹!
Bo³dyrew nie czeka³ d³u¿ej, szybko wyszed³ i zawin¹³ do najbli¿szej bramy. Widzia³, jak
kilku uzbrojonych robotników pêdzi³o ju¿ przez ulicê i otoczy³o poturbowanego.
Po chwili wywleczono z bramy kupca i okaza³ego m³odzieñca w urzêdniczej czapce. Pro-
wadzono ich, popêdzaj¹c kolbami i piêSciami, lecz nagle grupa siê zatrzyma³a.
Szybko ustawiono aresztowanych pod murem.
Robotnicy odbiegli na Srodek ulicy i dali salwê.
Na chodniku pozosta³y dwa nieruchome cia³a.
Bo³dyrew nie patrzy³ na le¿¹ce trupy, bo czu³, ¿e ogarnia go przera¿enie, a dreszcz wstrz¹-
sa ca³em cia³em.
Zacz¹³ badaæ siebie.
Nie! Nie by³ to lêk o ¿ycie w³asne. Czu³ raczej zgrozê wobec nieznanej jeszcze, lecz ju¿
nad¹¿aj¹cej klêski. Nie widzia³ jej, nie s³ysza³ jej g³osu, lecz czu³, jak zmorê, t³ocz¹c¹ pieSæ
i zaciskaj¹c¹ gard³o zimnemi palcami.
Odg³osy strzelaniny dochodzi³y zdaleka.
paru przechodniów przewinê³o siê przed bram¹, gdzie sta³ w ukryciu Bo³dyrew. Poszed³
za nimi i skrêci³ w boczn¹ ulicê. Musia³ jednak stan¹æ. Chodnik i jezdnie by³y przegrodzone.
T³um wyrostków w czapkach gimnazjalnych budowa³ barykadê. Znoszono z dziedziñców
kamienie, kawa³y wêgla, kloce drzewa, skrzynie, sto³y. Szybko wyrós³ spory szaniec; nad nim
trzepota³a czerwona chor¹giew.
150
Ch³opcy pracowali w poSpiechu. Jedni dxwigali jeszcze ciê¿kie worki i deski, drudzy ju¿
nabijali karabiny i zajmowali stanowiska na barykadzie.
KtoS krzykn¹³ przeraxliwie:
 ¯o³nierze!
Wszyscy ukryli siê za szañcem. T³um, przygl¹daj¹cy siê pracy ch³opców, rozproszy³ siê
w jednej chwili. zagrzmia³a salwa. Nad oddzia³em. sun¹cym ulic¹, podniesiono bia³¹ p³achtê.
Odezwa³a siê tr¹bka.
Kilku ch³opców, wymachuj¹c chustkami, posz³o na spotkanie ¿o³nierzy.
 Poco strzelacie?  pytali ich ¿o³nierze.
 My za towarzysza Lenina walczymy!  odpowiedzieli chórem.
 To¿ i my idziemy mu na pomoc ku Zimowemu Pa³acowi  odpowiedzia³ podoficer, pro-
wadz¹cy oddzia³.
Z wylotu poprzecznej ulicy wysz³o kilku uzbrojonych ludzi i stanê³o na chodniku.
 Has³o?  krzyknêli.
 Proletarjat...  odpowiedzieli ¿o³nierze.
W tej chwili pad³y strza³y. Oddzia³ rozsypa³ siê w pop³ochu, na bruku, p³awi¹c siê we krwi,
d³ugo miota³y siê cia³a ¿o³nierzy i dwuch uczniów gimnazjalnych, niby ryby, wyrzucone na
brzeg.
 Bo¿e!...  j¹kn¹³ Bo³dyrew i ju¿ bieg³ blady, dr¿¹cy, na nic niepomny. Mia³ jedno tylko
pragnienie  ukryæ siê czem prêdzej w swem zacisznem mieszkaniu, aby nic nie s³yszeæ i nie
widzieæ. Wpad³ do sieni domu i skierowa³ siê do windy.
 Maszyna nieczynna  odpar³ stary portjer niechêtnym g³osem.
 Bardzo przykra nowina...  zauwa¿y³ in¿ynier.
 Bêdzie gorzej... Winda to  g³upstwo! Nie wysoko, mo¿e pan zajSæ na piechotê. Prosty
lud obchodzi siê bez windy, wiêc i bur¿uje mog¹...
Bo³dyrew ze zdumieniem spojrza³ na portjera. Cz³owieka tego zna³ od 15 lat. By³ zawsze
grzeczny, cichy, us³u¿ny. Teraz spogl¹da³ na in¿yniera ponurym wzrokiem i mia³ z³oSliwy
uSmiech na twarzy.
 Szybko zmieniliScie siê... obywatelu...  mrukn¹³ Bo³dyrew.
 ¯a³ujê, ¿e przysz³o do tego dopiero na stare lata!  odpar³ portjer prawie zuchwale.
In¿ynier nic ju¿ wiêcej nie mówi³. Wszed³ na drugie piêtro i zadzwoni³.
Pokojówka otworzy³a mu drzwi i patrzy³a na niego zagadkowem spojrzeniem.
 Pani w domu!  spyta³.
 W domu,  odpar³a.  Pani nie chcia³a daæ mi dziS urlopu przed po³udniem, a tymcza-
sem...
 Zapewne  przerwa³ Bo³dyrew.  przecie¿ nale¿y wprzód podaæ Sniadanie.
 Mam teraz wa¿niejsze sprawy!  odpar³a zapalczywie.  Wszystkie s³u¿¹ce musz¹ byæ
dziS na wiecu... Mo¿ecie pañstwo sami przyrz¹dziæ sobie Sniadanie i nakryæ do sto³u... Nie
umrzecie!...
Bo³dyrew zrozumia³ wszystko i pomySla³:
 Niewolnicy czuj¹ wolnoSæ i podnosz¹ g³owy. Od nich niecierpimy siê najwiêcej...
Zrzuci³ p³aszcz i wszed³ do gabinetu.
Zacz¹³ chodziæ po pokoju i rozcieraæ zziêbniête rêce.
Czu³ nieznoSn¹ trwogê. jakieS z³e przeczucie kamieniem le¿a³o na sercu.
151
Ten dzieñ, jego dzieñ, zosta³ zatruty przedtem, nim powróci³ do domu.
Zwykle czu³ siê w mocy i pod urokiem prze¿yæ, w stanie cichego rozmarzenia. DziS z te-
go nastroju Sladu nie pozosta³o.
Przeszed³ do pokoju ¿ony.
Siedzia³a przy biurku i na odg³os jego kroków nawet nie podnios³a g³owy.
 Marie...  rzek³ cicho.
Pani Bo³dyrew nagle opuSci³a g³owê na rêce i zaczê³a ciê¿ko szlochaæ.
 Marie... Marie...  powtarza³ wzruszonym g³osem.
 Widzê teraz, jak jestem ci obojêtn¹...  zaczê³a mówiæ przez ³zy.  W takiej strasznej
chwili nie pomySla³eS o mnie, pozostawi³eS mnie samotn¹... Doko³a strza³y... S³u¿ba odrazu
sta³a siê brutalna i wyzywaj¹ca... A ty... ty... wolisz przebywaæ z tamt¹ kobiet¹!... Dla niej
wszystko  uczucie i troska, a dla mnie  nic! Zaco! Przed rokiem jeszcze, pozostaj¹c sama,
ca³e noce przep³akiwa³am, t³uk³am g³ow¹ o Scianê w rozpaczy... Mia³am jednak nadziejê... ¿e
powrócisz... ¿e zrozumiesz ró¿nicê pomiêdzy tamt¹... baletnic¹, a matk¹ twoich synów... ko-
biet¹, która w niedoli i doli zostawa³a przy tobie... Pomyli³am siê! To ju¿ nie sza³, nie spóx-
nione fantazje, to  mi³oSæ! Ty kochasz j¹... Troszczy³eS siê w tê straszn¹ noc o ni¹, tylko
o ni¹!
£kanie przerwa³o jej s³owa.
Wsta³a i zap³akanemi, zrozpaczonemi oczami patrzy³a na zmieszanego mê¿a. Sta³ przed
ni¹ i mySla³, ¿e mog³aby siê wydaæ z kobiet¹ m³od¹. Zgrabna, wynios³a postaæ, czarne, wspa-
nia³e w³osy, w których gdzie niegdzie tylko po³yskiwa³y srebrne nici, twarz Sci¹ga³a, piêkne [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl