[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i zatrzymali się na samym skraju równiny, gdzie jeszcze niedawno rozbili swój obóz
najemnicy. Teraz pozostała po nich tylko wydeptana trawa i dawno wygasłe ogniska.
Rycerzom i Plaskatowi nie pozostało nic innego, jak zaufać Kalcie, choć ten ostatni miał
przed tym największe opory. Ludzie, zdaniem Piątego, nie po to zostali stworzeni, by ufać
sobie nawzajem. Ale słowa kobiety i podane przez nią nazwisko hrabiego Osmołu były
jedynym tropem prowadzącym do królewny. Do tego historia, w jaką ułożyły się wszystkie
poszlaki, bardzo, ale to bardzo do królewny pasowała.
- Ma ponad trzy dni przewagi - westchnął Orvd, wpatrując się melancholijnie w
horyzont. Musiał znalezć jakąś złą stronę sytuacji, inaczej pewnie pochorowałby się z żalu.
- Nie ma chyba konia, nie będzie jechać szybko - zauważył rzeczowo Eind. - Dogonimy
ją przed Morską Bryzą.
- I wtedy co? - zainteresował się Tord. - Aapiemy królewnę i z powrotem?
Jak dotąd nikomu nie przyszło do głowy zadanie tego oczywistego pytania. Cała
wyprawa opierała się na przekonaniu, że dziewczyna została porwana i marzy o powrocie do
domu. Teraz stało się jasne, że tak nie jest. Salianka miała zamiar przed śmiercią wyrównać
rachunki i było mało prawdopodobne, żeby łatwo dała się od tego odwieść.
Cztery pary rycerskich oczu spoczęły na Plaskacie. Nie dało się ukryć, że do nich
należało dokonywanie bohaterskich czynów. Do niego zatem musiała należeć praca
koncepcyjna. Poza tym najlepiej znał królewnę.
- Coś wymyślę - stwierdził Piąty, chociaż bez przekonania. Dobrze wiedział, czego się
spodziewać po swojej Pani: oślego uporu. Poza tym jak miał ją przekonać, że w Twierdzy
czeka na nią coś więcej poza oczekiwaniem na nadejście niebytu? - Wytłumaczę jej...
- Zawsze możemy po prostu przyłączyć się do niej i skopać tyłki egzorcystom - wtrącił
Alvad, jak zwykle całkowicie obojętnym tonem. Tym razem jednak jego pozornie absolutnie
niezaangażowane słowa wywołały dość gwałtowną reakcję wśród pozostałych rycerzy.
- Odbiło mu - szepnął ze zgrozą Orvd, odsuwając się odrobinę od najwyrazniej
szalonego towarzysza. Był pewien, że Alvad musiał być, przynajmniej chwilowo, niespełna
rozumu. Przecież od początku był przeciwny ratowaniu Pani Twierdzy, a teraz nagle zmienia
zdanie, nie przeszkadza mu, że wyruszyli jej z pomocą, a nawet chce wziąć udział w tej jej
zemście, czy jak to nazwać. A przecież Salianka była ZAA. Owszem, może i Eind miał trochę
racji, użalając się nad splotem nieszczęśliwych okoliczności, których ponoć dziewczyna była
ofiarą, ale pechowa czy nie, była ZAA. I już. Za to rycerze byli dobrzy. A dobrzy wojacy nie
mogą stawać u boku złej czarownicy, każdy brudny wsiowy bachor to wie!
- Co ty? - Tord szturchnął Orvda porozumiewawczo pod żebro. - Dowiedział się, że
królewna za nim szaleje, i od razu zrobił się ważniejszy. - Strzał okazał się nadspodziewanie
celny. Alvad miał minę, jakby ktoś wylał mu właśnie na głowę beczkę smoły i jeszcze
dosypał pierza. Nawet uczynił gest, jakby miał zamiar przetrzepać skórę wścibskiemu
dowcipnisiowi.
- Skopywanie tyłków egzorcystom jest najmniej pożądaną opcją - zaprotestował głośno
Piąty, odganiając tym samym widmo rychłej bijatyki. Na żadne kopanie tyłków nie było teraz
czasu ani możliwości.
- O to, jak namówić królewnę do powrotu, będziemy się martwić, dopiero jak ją
znajdziemy - poparł Piątego król.
Szczerze mówiąc, sam nie wyobrażał sobie, jak mogliby skłonić Saliankę do tego, by
porzuciła swoje plany.
* * *
Straszliwy krzyk rozdarł szarość świtu. Odbił się echem od okolicznych drzew, od
przydrożnych kamieni i od rozłożonego przy szlaku do Morskiej Bryzy obozowiska, żeby
wreszcie przejść w nieprzyjemne charczenie.
Rozbudzeni rycerze jeszcze nie do końca otworzyli oczy, a już chwycili za miecze,
gotowi walczyć z podstępnym wrogiem. Trzymający wartę Tord rozglądał się nerwowo,
szukając napastnika, którego nadejście przeoczył. Tylko Plaskat za nic nie chwytał i nie
szukał żadnego wroga, bo rozpoznał zachrypnięty głos wypowiadający litanię przekleństw i
przeprosin.
- Przeprosinki, szefuniu, ale któż to widział rozkładać się tak człowiekowi na drodze,
szpona se obtłukłem, niech to wszystkie gorgony świata... - mamrotało coś skryte w porannej
mgle.
- Nie jesteś człowiekiem - przypomniał Piąty, ziewając szeroko. - Możecie odłożyć broń
- powiedział uspokajająco do pozostałych. Poranny gość nie przedstawiał sobą żadnego
zagrożenia, choć wybrał nieodpowiednią porę odwiedzin. Mógł chociaż poczekać, aż wszyscy
wstaną.
Nie wyglądało na to, żeby ktoś miał zamiar posłuchać Plaskata. Cztery ostrza skierowały
się w stronę niewielkiego zielonego jaszczura, który wyłonił się z mgły niczym senna mara i
teraz kaczym krokiem szedł w stronę Plaskata.
- Szanowanko, szefuniu - rzucił nonszalancko, mijając obojętnie potencjalnych
agresorów i ich lśniącą broń. - Widzę, że królewny żeście jeszcze nie znalezli, ale jesteście na
coraz lepszej drodze. Próbujcie dalej - dodał patriarchalnie, zupełnie jakby to on był wodzem
tej wyprawy, łaskawie trzymającym pieczę nad maluczkimi.
- Mózgojad przeklęty - splunął Orvd, odsuwając się od stworzenia, na wszelki wypadek z
wciąż uniesionym mieczem. Nie ufał demonom i potworom jako takim, a już na pewno nie
tym, które żywiły się mózgami. Nic go nie obchodziło, że chwilowo Szutzel i on są po tej
samej stronie. Nie życzył sobie znalezć się w pobliżu tej kreatury, kiedy będzie akurat głodna.
- Przeklęta bestia, trzeba pilnować przy niej własnej głowy.
- Nie ma co się obrzydliwić. Demon jaki jest, każdy głąb widzi - mruknął z urazą
mózgojadek i rozłożył skrzydła, chcąc jak najszybciej opuścić nieciekawe, jego zdaniem,
towarzystwo.
- Czekaj! - Piąty złapał już odlatującego mózgojadka za nogę. - Może chociaż
wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia?
Mina Szutzela świadczyła o tym, że najbardziej to by chciał się stąd wynieść, ale
westchnął tylko ciężko i przysiadł przed Plaskatem, starannie odwracając się tyłem do Orvda.
Niewiele to pomogło, czuł, jak jego wzrok niemal wwierca mu się w tył łba.
- Moje uszy są otwarte - zapewnił demonek uroczyście Piątego, w nadziei, że ten będzie
się streszczał.
- Królewna najprawdopodobniej postanowiła rozprawić się z egzorcystami osobiście i
teraz dość pokątną i okrężną drogą zmierza do ich siedziby. Podążamy jej śladem.
- Pomożecie jej stłuc egzorcystów? - zainteresował się gwałtownie Szutzel. Powiódł
spojrzeniem po zgromadzonych na polanie i zaraz jego entuzjazm ustąpił miejsca
rozczarowaniu. - Nie? Tak myślałem. Zepsujecie całą zabawę.
- Musimy powstrzymać naszą Panią, zanim wpakuje się w kłopoty - skarcił go surowo
Plaskat. - Miejmy tylko nadzieję, że naprawdę podążamy za nią. Królewna bywa...
nieprzewidywalna.
- Bywa, bywa - zgodził się demonek. Sprawiał wrażenie lekko roztargnionego. Zamachał
na próbę kilka razy skrzydłami. - A ślad jest właściwy, nie martwcie się... - rzucił na
pożegnanie.
Tym razem odlot uniemożliwił mu Tord, który rzucił się gwałtownie do przodu i złapał
mózgojadka za obie nogi. Szutzel kwiknął z oburzeniem i spróbował się wyrwać, ale rycerz
nie dawał za wygraną.
- Ta bestia coś wie, mówię wam - wysapał, ściągając szamoczącego się demonka na
ziemię. - I ukrywa to przed nami. - Aż stęknął z wysiłku, ale udało mu się wreszcie, przy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]