[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kam już dawno wiedział, jak brzmi odpowiedz na
to pytanie. Zrozumiał, że nie zazna spokoju, dopóki
nie odnajdzie Ashley. Jeśli okaże się, że dziewczyna
wróciła do Wesleya, Kam będzie mógł o niej zapo
mnieć. Jeśli zaś błąka się po okolicy w poszukiwaniu
schronienia, to da jej trochę pieniędzy, żeby miała za
co przeżyć przynajmniej tydzień. Wtedy może odnaj
dzie utracony spokój i wreszcie zacznie odpoczywać.
W końcu po to tu przyjechał.
Poszukiwania zaczaj od King's Way Country Club and
Resort. Ani przez chwilę nie wątpił w to, że wprost z jego
domu Ashley właśnie tam się udała. W końcu należała do
wyższych sfer i w Country Clubie czuła się jak w domu.
Może nawet znalazłby się tam ktoś, kto zechciałby
udzielić jej pomocy. Kam kupił od portiera kartę wejś
ciową i wjechał na teren klubu.
Nie znalazł Ashley ani w barze, ani w restauracji.
Kilka młodych osób biegało z rakietami po kortach
tenisowych, ale Ashley wśród nich nie było.
Nigdzie jej nie było. Kam zapytał o nią recepcjonistę
i dowiedział się, że od trzech dni nikt jej w Country Clubie
nie widział.
O co ja się, u licha, martwię, skarcił się w myślach
Kam. Skoro tu jej nie ma, to na pewno jest u Wesleya.
Przecież to jasne jak słońce. Ja się tu wygłupiam, szukam
jej wszędzie, a ona tymczasem wylewa krokodyle łzy
i przysięga Wesleyowi, że już nigdy, przenigdy nie
przysporzy mu zmartwień.
Najwyższy czas wracać do domu, zapomnieć o tej
dziewczynie i jej wydumanych problemach. To cwana
sztuka. Potrafi zadbać o siebie.
Kam wsiadł do samochodu. Zobaczył rozpościerające
się u stóp pagórka miasteczko i uznał, że skoro już stracił
tyle czasu, to może jeszcze przejechać się po mieście. Dla
spokoju sumienia.
Zaparkował auto przy wejściu na plażę, a sam wybrał
się na spacer pomiędzy małymi sklepikami. Przyglądał
się uważnie mijającym go blondynkom, ale żadna z nich
nie była tą, której szukał. Wracał już do samochodu, kiedy
usłyszał wołającego do kolegi mężczyznę.
- Hej, Lennie - krzyczał młody człowiek, stojący
w drzwiach baru z grillem. - Koniecznie musisz to
zobaczyć. Jest u nas taka fajna blondyna. Nie uwierzysz,
gra w bilard jak szatan. Chodz. Nigdy w życiu czegoś
takiego nie widziałeś.
Kam stanął jak wryty. Patrzył, jak chłopak, którego
nazwano Lennie, pędzi na złamanie karku do baru. To
niemożliwe, przemknęło mu przez głowę. Ona wpraw
dzie jest blondynką i można ją uznać za fajną, ale bilard...
Nie. Na pewno nie. A może? Wspominała wprawdzie
coś o bilardzie, ale bilard bogaczy niewiele ma wspólnego
z tym, w co gra siÄ™ w tej budzie.
Nie, to niemożliwe. Nie ma po co tam wchodzić.
Wracam do domu i zaczynam wypoczywać.
Raz jeszcze rozejrzał się dookoła i ruszył do samo
chodu. Popołudniowe słońce świeciło mu prosto w oczy.
Nagle poczuł, że wcale nie ma ochoty wracać do pustego
domu. Odwrócił się na pięcie i poszedł prosto do baru
z grillem.
Jeśli wszystkim wolno, to ja przecież także mogę
rzucić okiem na jasnowłose zjawisko po mistrzowsku
grające w bilard, tłumaczył sobie.
Kam wszedł do zadymionego baru. Słychać tu było
głośną muzykę rockową i wybuchy gromkiego śmiechu.
Cuchnęło spalonym tłuszczem, dymem z papierosów,
było gorąco, głośno, duszno i jakoś tak dziwnie, jakby za
chwilę miała wybuchnąć awantura.
Gośćmi tego baru byli prawie wyłącznie mężczyzni.
Tylko przy stoliku w kącie siedziało samotnie kilka
kobiet. Mężczyzni natomiast stali w środku sali, próbu
jąc przepchnąć się przez tłum, żeby widzieć atrakcję
sezonu. Tą atrakcją była oczywiście grająca w bilard
blondynka. Posyłała kule dokładnie tam, gdzie sobie
zaplanowała. Była tak pochłonięta grą, że nie zwracała
najmniejszej uwagi na kierowane pod jej adresem or
dynarne zaczepki.
Kam przyglądał się widowisku kompletnie osłupiały.
vSprawdziły się jego najgorsze obawy. Patrzył na Ashley,
która przed każdym uderzeniem oznajmiała, w co tym
razem trafi kula, a potem posyłała ją dokładnie tam, gdzie
zamierzała.
To dziwne, pomyślał Kam. Ona w niczym nie przypo
mina tamtej kobiety, którą wczoraj wieczorem zastałem
w swoim domu. Włosy, budowa ciała, to się oczywiście
nie zmieniło, tyle że teraz ma na sobie starą sukienkę
Shawnee. Ale przecież to nie sukienka sprawia, że Ashley
wygląda jak panująca nad światem dumna Amazonka.
- Tak trzeba grać, panowie. - Ashley wyprostowała
się i obdarzyła uśmiechem bijących brawo mężczyzn.
Wyciągnęła rękę po leżący na skraju bilardowego stołu
plik banknotów i wsunęła go do kieszeni sukienki. - Kto
następny?
Ashley wyzywająco odrzuciła do tyłu głowę. Oczy jej
błyszczały, a na policzkach pojawił się rumieniec. Wy
glądała wspaniale i Kam, chociaż nie pochwalał tego, co
robiła, nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Przyjrzał się
twarzom otaczających bilardowy stół mężczyzn
i uśmiech zamarł mu na ustach. Większość z nich po
prostu przyglądała się grze, ale w oczach kilku z nich
widać było coś więcej niż tylko podziw czy rozbawienie.
Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu.
- Ja z tobą zagram - zawołał głośno.
Ashley wyprostowała się, zobaczyła go i oczy ze
zdziwienia zrobiły się jej wielkie jak spodki. Szybko się
jednak opanowała.
- Bardzo proszę - uśmiechnęła się uprzejmie.
- Chcesz zacząć?
- Kark ci skręcę - wyszeptał Kam do ucha dziew
czyny, kiedy obok niej przechodził. - Co ty tu robisz, do
jasnej cholery?
- Radzę sobie, jak widzisz - szepnęła Ashley. - W co
gramy? - zapytała głośno.
- W rosyjskÄ… ruletkÄ™ - mruknÄ…Å‚ Kam, zajmujÄ…c
miejsce za stołem. - Widzę, że dopisuje ci szczęście, ale
nawet najlepsza passa kiedyś musi się skończyć.
- Zagrajmy dziesięcioma kulami - zaproponowała
Ashley, całkowicie ignorując uwagę Kama.
Taksowała go wzrokiem, jakby chciała się przekonać,
z jakim przeciwnikiem ma do czynienia. Po raz pierwszy
Kam poczuł się w jej obecności nieswojo. Miał zamiar
wygrać pojedynek i czym prędzej zabrać dziewczynę
z tego ponurego miejsca. Ale w tym sęk, że należało
najpierw z nią wygrać.
Kam z namaszczeniem pocierał kredą czubek kija
bilardowego.
Spoglądał to na zielone sukno stołu, to na promienną
i pewną siebie Ashley, która nie zwracała najmniejszej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]