[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kulami, sypała z wnętrza czarny proszek o specyficznym, słodkawym zapachu, który
po raz pierwszy poczuł parę lat temu w Meksyku - było to czyste opium. Kula
zrykoszetowała od blaszanej ściany magazynu dość blisko jego głowy, toteż nie
czekając na następną, skoczył ku drzwiom i - choć stanowił wyrazny cel - ku
swemu zaskoczeniu nie został ostrzelany. Wewnętrzne światła wygaszono, a na
zewnątrz robiło się coraz jaśniej. Wewnątrz było chłodno i cicho, nic nie
poruszało się ani pomiędzy rolami papieru, ani w przejściu prowadzącym do
przeciwległych drzwi, a mimo to odniósł wrażenie, że skóra na karku pokrywa mu
się potem - nieomylny znak, że "coś tu jest nie tak. Ostrożnie wycofał się na
zewnątrz uważając, by za plecami mieć ścianę. Strzelanina znacznie osłabła
przechodząc w pojedynczą wymianę ognia. Zobaczył biegnącego w stronę magazynu
Enrica.
- Stój przy drzwiach i nie wchodz! - polecił mu, gdy zdyszany grubas znalazł się
obok. - Nie pozwól też wejść swoim ludziom, coś mi się tu nie podoba. Idę
sprawdzić, jak to wygląda z tyłu.Nie czekając na odpowiedz, pognał sprintem za
róg i biegł wzdłuż bocznej ściany, która miała około pięćdziesięciu stóp. Na
dziesięć stóp przed końcem zwolnił i przyklejając się do ściany, ostrożnie
wyjrzał za narożnik, cofając się zresztą natychmiast. Przy tylnych drzwiach stał
mężczyzna, spoglądając do wnętrza przez zamaskowany otwór. Trzymał w dłoniach
pudełko, od którego biegł pod drzwi przewód elektryczny. Sportowa czarna Lancia
stała obok, zwrócona maską ku wiejskiej drodze, z włączonym silnikiem i
opuszczonym dachem. Tym mężczyzną był Kristatos. James przyklęknął, ujmując
Walthera oburącz w klasycznym uchwycie zawodowca. Błyskawicznie wysunął się za
róg i strzelił. Prawie dostrzegł, jak kula muska włosy stojącego, gdy rozległ
się potężny huk eksplozji i cienka ściana wybrzuszyła się, posyłając Bonda w
pobliskie krzaki. Gdy podniósł się magazyn z trzaskiem zapadł się jak domek z
kart. Lancia z Kristatosem oddalona była już o dwadzieścia yardów, wyrzucając
spod kół fontanny kurzu. Stanął w rozkroku, pewnie ujmując broń, i uważnie
wycelował. Walther odezwał się trzy razy - przy ostatnim strzale oddalona o
mniej więcej pięćdziesiąt yardów sylwetka kierowcy podskoczyła i bezwładnie
opadła na oparcie siedzenia, wyrzucając w górę ręce trzymające dotąd kierownicę.
Głowa opadła na piersi, a prawa dłoń znieruchomiała za karoserią, jakby
sygnalizując zakręt w lewo. Bond zaczął biec, oczekując, że samochód się
zatrzyma, ale wyrobione koleiny zablokowały koła, a stopa zabitego musiała
pozostać na gazie, gdyż wóz, rycząc silnikiem na trzecim biegu, pomknął do
przodu wzdłuż pozbawionej zakrętów drogi, ciągnąc za sobą chmurę białego kurzu.
James stanął, patrząc w ślad za nim, aż ten zniknął w porannej mgle
zapowiadającej piękny dzień. Schował broń i odwrócił się, wpadając prosto na
szeroko uśmiechniętego Colomba, który złapał go w niedzwiedzi uścisk i ucałował
w oba policzki.
- Na litość boską! - jęknął James.
- Ach, ci powściągliwi Anglicy - ryknął śmiechem Włoch, waląc się w piersi, aż
zadudniło. - Ja nie boję się uczuć i nie boję się do nich przyznać. Nie wstydzę
się też publicznie oznajmić, że cię kocham i Gdybyś nie dostał tego faceta,
który miał erkaem, żaden z nas by nie przeżył, a tak straciłem tylko dwóch
ludzi, a z tamtych ocalało może z pół tuzina. Gwoli ścisłości, uciekli zresztą
do miasta i policja wyłapie ich bez żadnego trudu. A teraz posłałeś jeszcze to
ścierwo Kristatosa na przejażdżkę prosto do piekła. Cudowny koniec dla takiego
czarciego pomiotu jak on! Szkoda, że nie zobaczę, jak będzie wyjeżdżał na
autostradę! No, czas na nas, przyjacielu. Na tamtej łajbie zawory są już otwarte
i najwyższy czas, żebyśmy stąd zniknęli, Nie ma tu co prawda telefonu, ale
kanonadę słychać było dość daleko, a ani tobie, ani mnie nie zależy specjalnie
na spotkaniu z policją. Rybacy im nie pomogą. Rozmawiałem już z ich szefem, ale
lepiej, żeby nas tu nie było. Mamy przed sobą kawałek drogi a po tej stronie
Wenecji nie ma doktora, któremu mógłbym zaufać. Mam paru rannych, co prawda nie
śmiertelnie, chciałbym jednak jak najszybciej oddać ich w fachowe ręce. Gdy obaj
podeszli do nadbrzeża, szczątki magazynu zaczynały lizać płomienie, a w niebo
uderzyły kłęby czarnego, tłustego dymu o zapachu słodkich roślin. Albański
statek osiadł już na dnie i jego pokład znalazł się pod falami. Na "Colombinie"
Jamesa rozbolała ręka od uścisków i plecy od przyjacielskich klepnięć, toteż z
Strona 12
007- ryzyko.txt
ulgą przyjął odpłynięcie. Obserwowała ich grupa rybaków stojących nie opodal
wioski przy wyciągniętych na piasek łodziach. Gdy przepływali, jeden z nich coś
krzyknął, a załoga przyjęła to salwą śmiechu.
- Powiedzieli, że to było lepsze niż kino w Ankonie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]