[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wygłupów yuppies. Zagrano melodię z ekranizacji polskiej powieści w wykonaniu znanej
wokalistki i zebrałem się na odwagę. Wstałem. Wódz podawał mi jeszcze szklankę, żebym
wypił dla animuszu, ale już szedłem ku dziewczynie. Skłoniłem się grzecznie i poprosiłem j ą
do tańca. Początkowo wahała się. Arek zrobił grozną minę, jakby był zazdrosny. Marpezja
wstała i podała mi dłoń. Wyszliśmy na zdarte, szerokie deski parkietu. W rytm ballady
kołysało się już kilka par. Marpezja oparła się o mnie, przytuliła, a ja miałem czas, żeby jej
wszystko opowiedzieć i wytłumaczyć. Nawet nie zauważyliśmy, gdy trzeci raz powtórzono tę
samą piosenkę. Marpezja powiedziała  przepraszam i spojrzała mi w oczy, w których
nieoczekiwanie dojrzałem zbierające się łzy. Równie zaskakujący był nagły cios ciężkim
kuflem w tył głowy.
ROZDZIAA DWUNASTY
BÓJKA Z ARKIEM " CZY PSYCHIATRA MO%7Å‚E BY CHIRURGIEM?
" SKÓRA WGORZA " WYPRAWA DO MIAEK " KOLACJA U PANA
FRANCISZKA
Nie życzę nikomu tego uczucia, gdy w głowie huczą tysiące trąb jerychońskich, w
ustach czuć słodki smak własnej krwi, a nogi same się uginają ciągnąc ku ziemi. Najbardziej
jednak denerwowało mnie, że napastnik nie miał dość honoru i zaatakował mnie z tyłu.
- Trzymaj się od niej z dala! - usłyszałem głos Arka.
Młody menedżer poczuł się chyba na urlopie zbyt rozluzniony i postanowił w
westernowym stylu załatwić swoje porachunki. Stał nade mną i uśmiechał się. W lokalu
zapanowała cisza. Miejscowi cieszyli się na spodziewane widowisko i powstrzymywali
młodych kelnerów, chyba praktykantów, przed interwencją. Marpezja chciała mi pomóc
wstać, ale Izegpsus powstrzymał ją gestem dłoni. Przyglądał się ciekawie temu, co się
wydarzy.
Leżałem dłużej niż mój mózg potrzebował, żeby obudzić się z oszołomienia. Gdy
Arek dumnie rozglądał się po sali, oczekując chyba oklasków, nogami zrobiłem nożyce i
natychmiast położyłem go na podłodze. Upadł z hukiem, nikt go jeszcze nie nauczył tego co
znaczy upadek, więc w żaden sposób nie chronił się.
Wtedy całą grupą rzucili się na mnie koledzy Arka. Błyskawicznie umknąłem im i
opadli na pustą podłogę lub uderzyli się o meble. Z półki spadły dwie puste butelki po
francuskim winie, które stały tam jako ozdoby ze względu na wymyślny kształt i ładne
etykiety. Brzęk szkła ostudził zapały zapaśników - Galindów. Teraz to ja stałem pewnie na
lekko ugiętych nogach, gotowy odeprzeć każdy atak. Tylko Arek wstał, żeby ze mną walczyć.
Nie podejrzewałem, że w kimś z jego pozycją może tkwić taki człowiek, który chwyci za
rozbitÄ… butelkÄ™, zwanÄ… potocznie  tulipanem i rzuci siÄ™ na mnie z tÄ… prymitywnÄ… broniÄ….
Pierwszemu jego zamachowi towarzyszyło ciche westchnienie obecnych kobiet.
Uchylałem się oczekując stosownej okazji do rozbrojenia wroga. Kątem oka zauważyłem na
kredensie, na wystawie starych naczyń, drewniany tłuczek do ziemniaków. Złapałem go, co
tylko wzbudziło śmiech wśród mężczyzn.
- Kuchcik nie będzie podrywał mojej dziewczyny - oznajmił Arek z dzikim błyskiem
w oku.
- Nie jestem twoją dziewczyną! - krzyknęła Marpezja.
Widziałem, jak Izegpsus z uśmiechem coś tłumaczył postawnemu właścicielowi
gospody, który zapewne chciał wezwać policję. Zastanawiało mnie, czemu wódz Galindów
kazał mi przechodzić tę dziwną próbę.
Arek znowu zamachnął się i widziałem, że od razu jego ręka wykonywała wahadłowy
ruch w drugą stronę. Właśnie z ziemi podnosił się jeden z kolegów Arka i mógł przypadkowo
zostać skaleczony przez przyjaciela. Pchnąłem wstającego, sam znajdując się na trasie
poszarpanej, szklanej krawędzi rozbitej butelki. Ostrze przecięło mi prawe przedramię.
Potwornie mnie zapiekło i odruchowo krzyknąłem z bólu.
Na widok krwi zapadła cisza, którą przerwał krzyk Ilony.
- Arek, przestań! Chcesz iść siedzieć za tego czereśniaka?!
Arek na moment stanął, co wykorzystałem i wycofałem się w mniej ludne miejsce, do
wyjścia na taras. Po chwili yuppie ruszył do ataku i ze zwycięskim uśmiechem biegł w moją
stronę. Stałem plecami do przeszklonej ściany; z dworu do środka dostawało się światło, które
oślepiało Arka. Podniosłem lewą dłoń uzbrojoną w tłuczek do ziemniaków i rzuciłem go.
Zafurkotał w powietrzu, w sekundę przeleciał te kilka metrów trafiając Arka prosto w mostek.
Uderzenie musiało być dla niego zaskakujące, do tego potężne, bo sam przecież szybko biegł i
niejako nadział się na moją drewnianą pałkę. Arek stał pochylony, starając się nabrać
powietrza. Wykręciłem mu rękę i  tulipan wypadł na podłogę. Bez słowa zawróciłem na
taras. Usiadłem na ławce i patrzyłem na jezioro i Bogaczewo, wieś na drugim brzegu.
Najpierw przyszedł Izegpsus. Fachowo obejrzał ranę.
- Trzeba zszyć - powiedział. - Chcesz złożyć skargę na tego szaleńca?
- Nie - mruknąłem. - Czemu pozwolił pan na ten pojedynek? - zapytałem.
- Wiedziałem, że użyjesz galindzkiej broni - pałki - uśmiechnął się wódz. - Chodzmy
do biura, zszyjÄ™ ci ranÄ™.
Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Jestem lekarzem - wyjaśnił wódz.
Posłusznie poszedłem zanim do maleńkiego drewnianego domku obok gospody.
Właściciel lokalu przyniósł dzbanek zimnej wody z miętą i cytryną, które najlepiej gasiły
pragnienie. Izegpsus otworzył szafkę oznaczoną czerwonym krzyżykiem. Była tam pokazna
apteczka.
- Różne rzeczy dzieją się na wodzie i trzeba być przygotowanym - wyjaśnił szynkarz.
- Pan będzie mnie zszywał? - dopytywałem się wodza.
- Tak - odparł z powagą.
- Pan jest psychiatrÄ….
- To nie lekarz?
- Tak, ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl