[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wygładzone przez morze.
- Sądziłem, że sama pani to zrozumie, jednak myliłem
się. Otóż nie ufam już pani, moja droga. Czy szczerze zapewni
mnie pani, że zapomni o tym przykrym zdarzeniu? I że
znajdzie pani wiarygodne wytłumaczenie, dlaczego służąca
nagle znikła? Oraz że nasza współpraca będzie trwała na
przyjacielskich zasadach? Niestety znam odpowiedz. Trzy razy
 nie , droga pani. Słowem mogłaby pani skłamać, ale nie
wyrazem twarzy, który powiedział mi wszystko.
218
- Da mi pan czas, żebym mogła to przemyśleć? To był
dla mnie szok. - Próbowała zyskać na czasie, choć wiedziała,
że jej błagania nie mają sensu.
- Proszę to sobie darować! - Harward się odwrócił. -
Nie możemy już korzystać z tego miejsca. Zabieramy panią z
sobą. Być może jeszcze się nam pani przyda. Czuję, że coś
dzieje się nie tak.
Zdesperowana Sophie chwyciła Harwarda za rękaw.
- Nie pójdę z wami! - wrzasnęła. - Nie rozłączycie
mnie z synem.
Zamiast odpowiedzi dał znak najbliżej stojącemu
mężczyznie. Aż się skurczyła. Poznała tego typa po
paskudnym obrzęku, który zniekształcił mu lewy policzek. Był
to ten sam człowiek, który ją zaatakował i który za to dostał
baty.
Kiedy znów krzyknęła, dostała pięścią w szczękę i straciła
przytomność.
Kiedy doszła do siebie, uświadomiła sobie, że leży pod
stosem pakunków. W głowie jej huczało, a szczęka bolała ją
tak, jakby była złamana.
Tyle zostało z zapewnień Hattona, myślała z goryczą.
Chyba niemożliwe, żeby nie usłyszał strzału, który zabił
Nancy? W nocnej ciszy huk musiał dobrze się nieść.
Przypomniała sobie jednak, jak głęboko został wydrążony
tunel. Ziemia na pewno wytłumiła odgłos wystrzału.
Ale przecież on i jego ludzie mieli czuwać. Sam jej o tym
powiedział. Może jednak nie dojrzeli, jak wnoszono ją do
wozu, bo wszystkie pakunki wyglądały podobnie.
Gdy próbowała zmienić pozycję, by ulżyć obolałemu
ciału, zorientowała się, że ma związane ręce i nogi. Harward
nie zamierzał ryzykować. Wiedział przecież, że gdyby zdołała
uciec, cała wina za wszystko spadłaby na niego.
Jęknęła, bo wóz właśnie przetaczał się po kamieniach.
Zanim podróż dobiegnie końca, te gwałtowne wstrząsy
219
połamią jej wszystkie kości. Lecz jakie to ma znaczenie? -
pomyślała w desperacji. Przecież jechała na śmierć. Harward
nigdy jej nie wypuści, była zbyt niebezpiecznym świadkiem.
Azy ciekły jej po policzkach. Biedny Kit. Wkrótce jej
synek nie będzie miał nikogo.
- Niech pani będzie cicho! - mruknął ktoś szorstko. -
Nie chcę znów pani stuknąć...
- Dlaczego nie, ty świnio? - Natychmiast rozpoznała
ten głos. Należał do mężczyzny ze szramą na policzku.
- Mogłem uderzyć panią mocniej. I to ja owinąłem
panią w koc i ułożyłem na miękkich pakunkach.
- Powinnam być ci za to wdzięczna? - zadrwiła.
- Czemu nie? Zostawiłem pani broszkę w piwnicy,
żeby się domyślili, że wzięliśmy panią z sobą.
Myślała intensywnie. W głosie bandziora pobrzmiewała
skrucha, ale Sophie stłumiła nadzieję. Mało prawdopodobne,
żeby był jej sojusznikiem.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała w końcu.
- Byłem to pani winien. Pan Harward by mnie oślepił,
gdyby go pani nie powstrzymała.
- Wypuścisz mnie? - szepnęła.
- Nie, proszę pani, nie mogę tego zrobić. Na pewno by
mnie za to zabił.
- To może poluzujesz więzy? Są bardzo ciasne.
- Proszę mi podać ręce. - Chwycił sznury, którymi ją
spętano.
Sophie powstrzymała okrzyk bólu, kiedy krążenie zaczęło
wracać.
- A stopy?
Znów poluzował sznury.
- Niech się pani nie zdradzi, jak on wróci. Inni z chęcią
zajęliby moje miejsce w wozie. Wie pani, po co.
Sophie się wzdrygnęła. Harward mógłby dojść do
wniosku, że gwałt to stosowna zapłata za jej błąd w gospodzie.
220
Postanowiła spróbować uczynić sobie przyjaciela z
niedawnego ciemięzcy.
- Dlaczego od niego nie odejdziesz? Wiesz, że przy
nim ryzykujesz uwięzienie i zesłanie, może nawet śmierć.
- Nie miałem wyboru, proszę pani. Nie ma pracy dla
takich jak my. Aowienie ryb się skończyło, górnictwo też.
Moje dzieciaki mają puste brzuchy.
- Robisz to dla dzieci? - spytała ciepło.
- Tak, proszę pani. - Nagle zakłopotał się bardzo. -
Tamtej nocy... kiedy panią... no, przepraszam. Za dużo
wypiłem.
- Już naprawiłeś swój błąd. Wiesz, dokąd jedziemy?
- Do Londynu, pani Firle. Nie wiem dokładnie gdzie...
jeszcze nigdy tam nie byłem.
- A więc to twoja pierwsza... wyprawa przemytnicza?
- I pewnie ostatnia. Nie godziłem się na morderstwo.
- Biedna Nancy! - Głos Sophie się załamał. - To było
nikczemne.
- Tak, proszę pani.
- Jak się nazywasz? - spytała.
- Walter, pani Firle, ale mówią do mnie Wat.
- No więc, Wat, kiedy dojedziemy do miasta?
- Mówili, że to zajmie wiele godzin, z jednym czy
dwoma postojami.
- Będziesz się trzymał przy mnie? - Sophie chwytała
się brzytwy. Wat był jej jedyną nadzieją na ratunek.
- Jeśli będę mógł. Teraz niech się pani prześpi. - Dał
jasno do zrozumienia, że to koniec rozmowy.
Sophie nie oponowała. Ten człowiek wiele ryzykował.
Choć panicznie bał się Harwarda, zostawił broszkę w tunelu i
poluznił więzy. Nie powinna go do siebie zrażać. Dał jej
nadzieję. Porozmawia z nim pózniej.
Zagrzebała się między natłuszczonymi jedwabnymi
workami. Wiał przejmujący, zimny wiatr, na szczęście pakunki
221
dawały pewną osłonę. Sophie wciąż bolała głowa, a szczęki nie
mogła dotknąć. Szczęśliwie dreszcze, które jeszcze przed
chwilą wstrząsały całym jej ciałem, wreszcie ustały. Zaczęła
głęboko oddychać, nakazując sobie spokój.
Dopóki Harward będzie przekonany, że z zakładniczki
może być jakiś pożytek, jej życiu nie zagrażało
niebezpieczeństwo, gdyby jednak Nicholas próbował w jakiś
sposób ją uwolnić, natychmiast zostałaby zamordowana, bo
była zbyt niebezpiecznym świadkiem.
Zastanawiała się, czy ktoś odnalazł ciało Nancy. Kałuża
krwi u wejścia do tunelu była oczywistym dowodem na to, że
doszło do zabójstwa lub zranienia.
Modliła się, żeby jej ukochany nie zrobił z rozpaczy
jakiegoś głupstwa. Nie miała czasu, by policzyć mężczyzn w
piwnicy, ale na pewno było ich z pięćdziesięciu, natomiast inni
znajdowali się na zewnątrz, gdzie ładowali towar na wozy.
Z każdą mijaną milą przyłączali się do nich następni.
Zdumiało ją, czemu nie zważają na niebezpieczeństwo. Tak
duża banda nie mogła przejechać przez hrabstwo Sussex
niezauważona, nawet nocą. Może byli na tyle silni, że nikt nie
ośmieliłby się ich zaatakować?
Wiedziała, że Nicholas także spodziewał się posiłków, ale
dopiero na obrzeżach stolicy, a to dla niej mogło być za pózno.
Nie znała dobrze Londynu i nie chciała poznawać go
lepiej. Kilka wizyt w stolicy nie należało do przyjemnych,
najbardziej bowiem zapamiętała zaśmiecone ulice, odór
odpadków i końskiego łajna. Ona i matka nosiły balsaminki,
ale woreczki z aromatycznym ziołami, choć ratowały przed
smrodem, najpewniej nie chroniły przed zarazą.
No i ten wszechobecny hałas. W uszach brzęczały jej
dzwonki ulicznych sprzedawców i krzyki żebraków, którzy
tłoczyli się wokół powozu.
Kiedyś przejeżdżała przez Southwark, gdzie Nicholas miał
dostać wsparcie. Pamiętała, że to paskudna dzielnica leżąca na
222
południe od Tamizy, będąca labiryntem wąskich uliczek i
przejść. Matka zaciągnęła skórzane zasłonki, by nie patrzyła na
rozmamłane ladacznice, które nawoływały klientów z każdego
okna.
Przypuszczała, że w Southwark przemytnicy dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl