[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ładu, powinien być tylko jeden pan.
- Zgadzam się, żeby pan nim był. Nie może mi pan dać prawa
decydowania o moim małym kącie?
- Nie rozumie pani? Dałbym pani prawo decydowania nie tylko o tym
małym kącie, ale o wszystkim, gdyby pani tego chciała.
- Gdyby pan uznał to za stosowne. Gapił się na nią.
- Więc niczego pani nie daje i niczego pani nie chce wziąć. I nazywa to
pani małżeństwem.
Lyddie się zastanowiła.
15
3
- Przyjmuję do wiadomości pańskie wyjaśnienia. Dziś otworzył pan
swoje serce i umysł, starając się mnie zrozumieć, chociaż nie do końca się to
panu udało. Widzę to i rozumiem, nawet cenię. Znam bardzo niewiele takich
osób. - Lyddie się pochyliła. -I mam pewną propozycję. Widzi pan teraz,
jaka jestem, widzi pan, że nie nadaję się na żonę dla pana, ale czy
przynajmniej nie możemy znów być przyjaciółmi? Freeman się zamyślił.
Podszedł do drzwi, wrócił do stołu i usiadł.
- Mogę być pani przyjacielem. I prawnikiem, jeśli pani zechce.
Ostatecznie już od jakiegoś czasu mam przygotowane wszystkie potrzebne
dokumenty.
Lyddie rozważyła to i nie potrafiła znalezć argumentów przeciw.
Wstała, odszukała swoją torbę, odwinęła srebrną ramę i mu ją podała.
- Słyszałam rozmowę w domu mojego zięcia o honorarium w
wysokości dwóch funtów i piętnastu szylingów za sporządzenie testamentu.
Nie orientuję się, ile wynosi wynagrodzenie za taką sprawę jak moja, ale za
tę ramkę może pan dostać cztery funty srebra. Gdyby ją pan wziął na
początek...
- Nie wezmę. Ani ramki, ani niczego innego. Stawiam taki warunek. I
jeśli naprawdę uważa mnie pani za swojego przyjaciela, zgodzi się pani.
Lyddie odłożyła ramkę.
- Zresztą, jeśli sprawa trafi do sądu, wszystkie koszty obciążą Clarke'a.
Przegra i o tym wie. Ale nie przypuszczam, żebyśmy się spotkali w sądzie.
Myślę, że kiedy zostaną mu przedstawione dokumenty, pani zięć zgodzi się
spełnić obowiązki, które nakłada na niego testament pani męża. Cała
sztuczka polega na tym, żeby nie pozwolić mu się wykręcić sianem. Ale
kiedy Clarke będzie wiedział, że ja nad wszystkim czuwam, a sąd tylko
czeka... - Freeman się rozmarzył. - Przyznam się pani, wdowo Berry, że
15
3
chętnie postawiłbym Clarke'a przed sądem. Powiem pani, kto jeszcze by się
z tego ucieszył: nasz przyjaciel Otis. Podjąłby się pani sprawy i zażądał, by
miała pani prawo korzystać z całego domu, na poczet pani utrzymania
domagałby się dwustu funtów wołowiny...
- I przegrałby. Freeman się uśmiechnął.
- I przegrałby. Ale, na Boga, bardzo by mu się podobał cały ten proces.
I mnie też. Nie możemy sobie jednak na to pozwolić. Nie przekonamy
Clarke'a, by zgodził się na takie ekstrawagancje, a zima za pasem. Będzie
tak, jak już powiedziałem: zobaczy papiery i wyrazi zgodę.
- A co z lokatorem? - Lyddie wyjaśniła mu z grubsza, nie wchodząc w
szczegóły, jakie ma kłopoty z Silasem Clarkiem.
- Już pani wie, co należy zrobić. Sama to pani powiedziała jego bratu
Nathanowi. Jeśli grozi swojej rodzinie albo pani, albo kradnie, albo niszczy
własność, musi pani wezwać konstabla, żeby go aresztował.
Lyddie skinęła głową. Wyciągnęła rękę nad stołem i po dłuższej chwili
Freeman ujął ją i uścisnął.
40
W nocy wiatr chwilami jeszcze przybierał na sile, a krople deszczu
bębniły w dach jak grad. Lyddie słyszała każdy jęk i stukot, budziła się z
lękiem, że rano nie wypłyną. Ale nim dołączyła do mężczyzn na śniadanie,
15
3
wiatr zmienił kierunek na południowy, a deszcz przemienił się w mżawkę.
Shubael, cały w uśmiechach, beztrosko paplał, twarz Freemana tonęła w
cieniu, pożłobiona głębokimi, ciemnymi bruzdami.
Freeman zniknął, jak tylko pani Crocker sprzątnęła talerze. Shubael
wyruszył do portu, żeby obejrzeć statek. Lyddie poszła do swojego pokoju i
się spakowała. Wyszła dopiero wtedy, kiedy przed domem zatrzymała się
dwukółka. Shubael pomógł jej wsiąść, a potem sam zajął miejsce. Freeman
odwiózł ich do portu. Wysiedli i Shubael skierował się do statku, a Lyddie
zatrzymała się na chwilę, żeby powiedzieć  Do widzenia, panie Freeman",
na co odpowiedział piskliwym, spiętym, zupełnie niepodobnym do swojego
głosem  Do widzenia, wdowo Berry".
Początkowo wydawało się, że szczęście sprzyja Shubaelowi: wyszło
słońce, świeży wiaterek wydął główny żagiel i kliwer, więc odbili od
nabrzeża i wypłynęli z przystani. Ale wkrótce po tym, jak okrążyli ujście
rzeki, pokład zadygotał pod nogami Lyddie, statek przechylił się, a potem
znieruchomiał, osiadłszy na mieliznie.
Shubael wykrzykiwał polecenia, ale załoga już była przy sztagach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl