[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otwarte okna jadalni.
Zapaliłem papierosa, z przyjemnością patrząc, jak w spokojnym powietrzu jego
niebieski dym wolno odpływa ode mnie cieniutką strugą. Na skraju moczarów
zagadały \aby, rechot wzmagał się, gęstniał i raptem umilkł. Znowu zapadła
cisza, mącona głosami z baraku.
Czekałem na Babie Lato chyba z dziesięć minut. Zadeptywałem papierosa, gdy
trzasnęły drzwi i stanęła przy mnie. Wcisnęła mi w rękę cię\ką, du\ą latarkę
elektryczną.
 Po\yczyłam. Skłamałam, \e mi coś upadło w pokoju, a w lampce naftowej
zabrakło nafty...
Wziąłem ją za rękę i szybkim krokiem prowadziłem z Uroczyska.
 Więc jednak wiedział pan, gdzie jest Nietajenko?  powiedziała z wyrzutem w
głosie.  Dlaczego pan to ukrywał przed nami?
 Nie wiedziałem. I nie wiem, gdzie on jest.
Przystanęła.
 W takim razie dokąd pan mnie ciągnie?
 Boi się pani?  zapytałem drwiąco.
 Skąd\e. Ale...
 Ale jednak od niedawna nabrała pani nieufności do mojej Kuwasowej osoby?
 Bzdura!  fuknęła jak gniewna kotka i ura\ona szybko poszła naprzód.
Zcie\ka przez moczary była jak ciemna grobla przegradzająca jezioro mgieł.
Gdy dotarliśmy na wzgórze kolegiaty, znowu doznałem wra\enia, jakbym
znajdował się gdzieś bardzo wysoko pod głęboką kopułą nieba, na którym jak na
aksamitnej oponie ktoś rozsypał garście srebrnych opiłków. U mych stóp słało się
kłębowisko białych chmur, a pod nim, gdzieś, jakby bardzo nisko, była ziemia z
wysepką Uroczyska.
Od kolegiaty skręciliśmy w stronę starej wierzby. Spoza spiczastych wie\ wypełzł
nagle księ\yc, zasrebrzyła się mgła na moczarach, błysnął złotem spalony na
węgiel kikut Kuwasowej wierzby. Na bagnach zakwiliła przebudzona dzika
kaczka, jednostajnie zarechotały \aby.
Dotknąłem ramienia dziewczyny.
 Czy ju\ domyśla się pani, dokąd idziemy?
 Nie.
 Nie?... Na Czartorię. Do grobowca.
Zaśmiała się nieprzychylnie.
 Co za odwaga? Chce mnie pan przekonać, \e nie lęka się diabła?
Miałem na końcu języka ostrą replikę, ale się powstrzymałem. Z Babim Latem
niczego się nie wygra złością.
 I znowu niezasłu\enie próbuje mnie pani urazić  powiedziałem ze smutkiem w
głosie.  Czy naprawdę dała pani wiarę tym wszystkim bzdurstwom, które plótł
o mnie Dryblas? W tej chwili zaczynam \ałować, \e zaproponowałem pani nocną
wycieczkę na Czartorię. A nu\ nie odnajdziemy Nietajenki? Będzie pani miała do
mnie wielką pretensję. A ja właściwie prawie zupełnie nic nie wiem w tej
sprawie. Kiedy Joasia opowiedziała swoją przygodę, przypomniałem sobie, co
twierdził Nietajenko: \e poszukiwanie złodziei trzeba rozpocząć od odnalezienia
grobu, skąd zrabowano czaszkę. Mo\e usłyszał o grobowcu na Czartorii, a
poniewa\, jest uparty, więc a\ tam zawędrował?
 Lecz co robiłby tam tak długo? I dlaczego wystraszył dziewczynę?
 Nie wiem. Nic nie wiem. Chcę mieć jednak czyste sumienie i zbadać ka\dy ślad,
ka\de nawet najdrobniejsze przypuszczenie. Jeśli jednak uwa\a pani, \e nie
warto poszukiwać na Czartorii, niezbyt daleko odeszliśmy od Uroczyska i mo\e
pani zawrócić...
Szliśmy drogą wijącą się wzdłu\ nierównej krawędzi bagien. Po lewej ręce stał
nieruchomy tuman mgły, po prawej pola i łąki pogrą\one w nocnym mroku. W
poświacie księ\yca nieustannie przydeptywaliśmy swe wydłu\one cienie.
Obejrzałem się za siebie.  Księ\yc świecił jak rybie oko  przypomniałem sobie
ładne porównanie z Justowego opowiadania o diable Kuwasie. Czy to właśnie w
podobną noc przed przeszło stu laty Stacho z Poświerka napotkał na bagnach
Regierungsratha jego królewskiej mości? Fatalnie skończyło się dla pruskiego
dygnitarza owo nocne spotkanie. Na zawsze odtąd zamieszkał w murowanym
grobowcu na Czartorii. Miał podobny do nietoperza kapelusz i  dwa ogony jak
Kuwasa. Sprytnie wykręcił się Stacho. A mo\e był w tym wszystkim złośliwy
figiel diabła Kuwasy? Kto dzisiaj, po przeszło stu latach, dojdzie prawdy? Chyba
nie ja, któremu raz za razem diabeł płata głupie \arty i który, o ironio losu, sam
został okrzyczany Kuwasą.
Dreptałem w milczeniu obok Babiego Lata i było mi bardzo markotno.
Przegrodził nam drogę rów z wodą. Babie Lato w milczeniu poprosiła o pomoc:
wzięła mnie pod rękę i razem przeskoczyliśmy wodę.
Oświetlona księ\ycem Czartoria była tu\ przed nami zwartym masywem stały
niskie, młode świerki, z boku szarzały piargi wapiennego kamienia z czarnymi
czeluściami rozpadlin i wądołów. Obeszliśmy podnó\e góry i w miejscu, gdzie jej
stok spływał łagodniej, poczęliśmy się piąć drogą wiodącą do starych kopalń,
pieców wapiennych i tarasu z grobowcem Regierungsratha. Droga była
wyboista, pełna kamieni i skał. Spływająca z góry woda wyryła w niej płytki
wąwóz, pod nogami szeleścił drobny piasek i osypujący się \wir. Na wprost nas
wyłaniał się z ciemności mur odgradzający cmentarzyk i czarna plama
wysmukłych tui. Nisko w dole pozostawało kłębowisko mgieł bagiennych.
Wyobraznia pobudzana ciemnością i bladym światłem księ\yca wyłuskiwała
wśród krzewów kształty zaczajonych postaci, nieruchomo oczekujących naszego
nadejścia.
Dopiero teraz doszedłem do wniosku, \e zle zrobiłem, tak od razu ulegając myśli
wyruszenia na poszukiwanie Nietajenki. Trzeba było przedtem wypytać
przestraszoną dziewczynę o szczegóły jej przygody. Trudno przypuścić, aby
uległa jakiemuś złudzeniu. Ktoś starał się ją wystraszyć i osiągnął cel. Dlaczego
to zrobił? Czy miało to jakiś związek ze zniknięciem Nietajenki? Czy ten ktoś
znajduje się jeszcze obok grobowca na Czartorii? A jeśli tak  to jak zareaguje
na nasze nadejście?...
Zwolniłem kroku. Babie Lato zaśmiała się cicho, nerwowo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl