[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wykształceniu kobiet; mąż jak zwykle dyskutował tylko po to, żeby zabłysnąć przed gośćmi
konserwatyzmem, a głównie, żeby zaprzeczać wujkowi, którego nie lubił; wujek zaś nie
zgadzał się i czepiał każdego jego słowa tylko po to, żeby pokazać obecnym, że on, wujek,
mimo swoich pięćdziesięciu dziewięciu lat, ma jeszcze w sobie młodzieńczą świeżość ducha i
swobodę myśli. Nawet sama Olga Michajłowna pod koniec obiadu nie wytrzymała i zaczęła
niezręcznie bronić różne kursy dla kobiet nie dlatego, żeby potrzebowały obrony, a po
prostu miała ochotę dokuczyć mężowi, który, jak jej się zdawało, nie miał racji. Gości ten
spór wyraznie nudził, ale wszyscy uznali za stosowne wziąć w nim udział i dużo mówili,
chociaż nikogo nie interesował ani sąd przysięgłych, ani wykształcenie kobiet...
Siedziała tak przy plecionym płotku obok szałasu. Słońce chowało się za chmurami,
drzewa i powietrze spochmurniały jak przed deszczem, ale dalej było gorąco i duszno. Siano,
skoszone pod drzewami w przeddzień Piotrowego dnia*, leżało nie uprzątnięte, smutne,
mieniąc się zwiędłymi kwiatami i wydzielając ciężką, słodką woń. Panowała cisza. Za
płotkiem jednostajnie brzęczały pszczoły...
Nagle rozległy się kroki i głosy. Ktoś szedł po ścieżce do pasieki.
Parno! powiedział kobiecy głos. Jak pan myśli, będzie padać czy nie?
Będzie, moje śliczności, ale nie wcześniej, jak w nocy odpowiedział melancholijnie
jakiś bardzo znajomy męski głos. Będzie porządnie lało.
Olga Michajłowna pomyślała, że jak zdąży schować się do szałasu, nie zauważą jej i
przejdą obok, wtedy nie będzie musiała mówić i sztucznie się uśmiechać. Uniosła sukienkę,
schyliła się i weszła do szałasu. Od razu poczuła na twarzy, szyi i rękach gorące i duszne jak
para powietrze. Jakby nie było tu tak duszno i nie pachniało tak mocno żytnim chlebem,
koperkiem i łozą, można by było świetnie chować się w półmroku pod tym słomianym
dachem przed gośćmi i rozmyślać o małym człowieczku. Przytulnie i cicho.
Jak tu miło! powiedział kobiecy głos. Posiedzmy tu, Piotrze Dmitryczu.
*
29 czerwca wg starego kalendarza (przyp. tłum.).
70
Olga Michajłowna popatrzyła przez szczelinę między dwiema witkami. Zobaczyła swojego
męża, Piotra Dmitrycza, i goszczącą u nich Luboczkę Scheller, siedemnastoletnią dziewczynę
świeżo po kursach. Piotr Dmitrycz, z kapeluszem zsuniętym na tył głowy, rozmarzony i
rozleniwiony, bo dużo pił przy obiedzie, jak kaczor przechadzał się koło płotka i nogą
zgarniał do kupy siano; Luboczka, różowa od gorąca i jak zawsze śliczniutka, stała z
założonymi do tyłu rękami i obserwowała leniwe ruchy jego dużego, pięknego ciała.
Olga Michajłowna wiedziała, że jej mąż podoba się kobietom i nie lubiła, kiedy te kręciły
się koło niego. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że Piotr Dmitrycz leniwie zgarniał siano,
żeby posiedzieć na nim z Luboczką i pogadać o bzdurach; nie było nic nadzwyczajnego i w
tym, że śliczniutka Luboczka czule się na niego gapiła, tym niemniej Olga Michajłowna była
zła na męża, bała się i odczuwała przyjemność, że może podsłuchiwać.
Niech pani siada, czarujące stworzenie powiedział Piotr Dmitrycz, siadając na sianie i
przeciągając się. O tak, dobrze. No, proszę mi o czymś opowiedzieć.
Nic z tego! Zacznę opowiadać, a pan zaśnie.
Ja zasnę? Allach kerim! Czy ja mogę zasnąć, kiedy na mnie takie oczęta patrzą?
W słowach męża i w tym, że w obecności obcej osoby siedział rozwalony z zsuniętym na
tył głowy kapeluszem, również nie było nic nadzwyczajnego. Był rozpieszczany przez
kobiety, wiedział, że się im podoba, i w obcowaniu z nimi przyswoił sobie ten szczególny ton,
który, jak wszyscy mówili, bardzo mu pasował. W stosunku do Luboczki zachowywał się tak
samo, jak do innych kobiet. Ale Olga Michajłowna wszystko jedno była zazdrosna o niego.
Czy to prawda zaczęła Luboczka po chwili milczenia że pan pod sąd trafił?
Ja? No trafiłem... Razem ze złodziejami, moje śliczności.
Ale za co?
Nie za co, a tak sobie... przez politykę głównie ziewnął Piotr Dmitrycz. Walka lewicy
z prawicą. Ja, obskurant i rutyniarz, odważyłem się użyć w oficjalnych papierach wyrazu,
który obraził takich bezgrzesznych Gladstonów jak nasz rejonowy sędzia pokoju Kuzma
Grigorjewicz Wostriakow i Władimir Pawłowicz Władimirow.
Piotr Dmitrycz znów ziewnął i mówił dalej:
Przecież u nas można krytykować słońce, księżyc, wszystko, co chcesz, ale, broń Boże,
liberałów ruszyć! Broń Boże! Liberał to właśnie taki trujący grzyb, który, jak go niechcący
palcem ruszyć, tumanami pyłu obsypie.
A co się stało?
Nic ciekawego. Całe zamieszanie przez głupotę. Jakiś nauczyciel, nędzny jegomość
pochodzący z popów, składa u Wostriakowa skargę na szynkarza, oskarżając go o słowną i
czynną zniewagę w miejscu publicznym. Wszystko wskazuje na to, że i nauczyciel, i szynkarz
byli pijani jak szewcy i zachowywali się jednakowo paskudnie. Jeśli i była zniewaga, to
wzajemna. Wostriakow powinien był obu ukarać grzywną za zakłócanie spokoju i wygonić z
sądu i po sprawie. Ale u nas jak jest przyjęte? U nas na pierwszym miejscu zawsze nie
osoba, nie fakt, a firma i etykieta. Nauczyciel, jakim sukinsynem by nie był, zawsze ma rację,
bo jest nauczycielem; szynkarz zaś zawsze jest winny, bo to szynkarz i dusigrosz. Wostriakow
wsadził szynkarza do aresztu, a ten odwołał się do zjazdu. Zjazd uroczyście zatwierdził wyrok
Wostriakowa. Miałem inne zdanie i przy nim pozostałem... Trochę mnie poniosło... I to
wszystko.
Piotr Dmitrycz mówił spokojnie, z niedbałą ironią. Ale w rzeczywistości mająca się odbyć
rozprawa bardzo go niepokoiła. Olga Michajłowna pamiętała, jak wrócił z tamtego
nieszczęsnego zjazdu, próbując ukryć przed domownikami, że jest mu ciężko i że jest
niezadowolony z siebie. Jako człowiek inteligentny nie mógł nie wiedzieć, że zaszedł ze
swym odmiennym zdaniem za daleko, a ile przyszło mu kłamać, żeby ukryć to uczucie przed
sobą i ludzmi! Ile było niepotrzebnego gadania, ile marudzenia i sztucznego śmiechu, chociaż
71
nie było z czego się śmiać! Na wieść o tym, że stawiają go przed sądem, poczuł się
zmęczonym i upadł na duchu, zaczął zle sypiać, częściej niż zwykle stawał przy oknie i bębnił
palcami po szybie. Wstydził się wyznać żonie, że jest mu ciężko, a ją to denerwowało...
Mówią, że był pan w połtawskiej guberni? zapytała Luboczka.
Zgadza się, byłem odpowiedział Piotr Dmitrycz. Trzy dni temu wróciłem.
Chyba dobrze tam jest?
Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Wie pani, trafiłem tam akurat na sianokosy, a na Ukrainie
sianokosy najbardziej poetyczny okres. Tutaj mamy duży dom, wielki ogród, mnóstwo ludzi
i krzątaninę, więc sianokosy przechodzą niezauważalnie; tutaj wszystko przechodzi
niezauważalnie. A tam mam na chutorze piętnaście dziesięcin łąki jak na dłoni: z jakiego
okna nie popatrzeć, zewsząd widać kosiarzy. Na łące koszą, w ogrodzie koszą, nie ma gości,
zamieszania, więc chcesz czy nie, widzisz, słyszysz i czujesz tylko te sianokosy. Na dworze i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]