[ Pobierz całość w formacie PDF ]
morza wrzućcie! Czyż nie wiecie, jaką robotę nad siły niemal podjąłem i ta mi
pierwsza nad wszystko! Hańbą się okryję, gdy na czas ołtarza mariackiego nie
wykończę. Krótkie lata ptakiem zlecą, a ledwie trzecia część gotowa.
Mówiąc te słowa biegał po pracowni i targał się za brodę.
A pan Andrzej podchwycił tylko jedno zdanie i powtórzył je.
- Nad wszystko wam pierwsza ta robota? Nawet nad życie królewicza
Kazimierza? Niech mnie kołem łamią, jeżeliście nie zełgali, mistrzu Wicie!
Stwosz stanął, przeciągnął ręką po twarzy i spytał ze złością:
- Cóż ma być w onym ołtarzu? A raczej, jakiż mieć chcecie?
- Nu, ta czego sie tu było siepa%0ń? Wiedziałem, że mi nie odmówicie. Ma być
szafka; nieduża, nieduża. Czego skaczecie nade mną jak ten kat? Szafka,
powiadam, pół wielkości człowieka; w pośrodku Matka Boża z Dzieciątkiem.
- Stać ma czy siedzieć?
- W stojącej postaci wolelibyśmy.
- Szczęście wasze; mam ich tu z pięć w pracowni, wybiorę najlepszą. No, a
potem co?
- W bocznych skrzydłach archaniołowie Michał i Gabriel, a gdyby można, i
małych aniołków kilka.
- Co uznam za konieczne do ozdobienia ołtarza, dodam bez waszej rady -
mruknął Stwosz niechętnie; a pan Zwirenkowicz, uszczęśliwiony, że dopiął
swego, miał się ku odejściu, by swym widokiem nie drażnić niepotrzebnie
mistrza.
Wyciągnął doń rękę i rzekł nieśmiało:
- Królewic bardzo chory...
- Na pierwsze dni lutego wykończę, nie wcześniej.
- Ostańcie z Panem Jezusem.
- Odejdzcie z Bogiem.
Pan Zwirenkowicz odszedł a Stwosz zawołał natychmiast chłopaków, by mu
wyszukali i przynieśli wszystkie posążki Matki Boskiej, jakie były w pracowni.
Oglądał, mruczał, ruszał ramionami, przykładał miarę i notował coś kredą na
czarnej tabliczce, wreszcie wybrał jedną figurę i zaraz ją dał Stankowi do
pomalowania i wyzłocenia. Brat Melchior zapowiadał każdemu, co w
jakimkolwiek interesie przychodził do klasztoru, że w tym roku będą
przedstawienia jasełkowe w kaplicy świętej Anny, począwszy od pierwszego
dnia Bożego Narodzenia aż po koniec stycznia, we wszystkie niedziele i święta
po nieszporach; przy czym dodawał z tajemniczą miną:
- Cale nowe kukiełki; jeszcze tak pięknych Kraków nie widział.
Już 23 grudnia rano posłano po Wawrzusia, który też jednym tchem biegł z
Poselskiej do bernardynów, jakby się paliło. I dobrze ksiądz gwardian uczynił, że
chłopcu wolną rękę zostawił, bo tak zgrabnie jak Wawrzuś w stajence Zwiętą
Rodzinę umieścił i pastuszków, jakoby na wyścigi bieżących z darami,
malowniczo porozrzucał, nikt z braci nie byłby w żadnej mierze potrafił.
Tłumy pobożnych i niepobożnych cisnęły się co święto w lewej nawie kościoła,
której zakończeniem właśnie była kaplica świętej Anny. W samych drzwiach
kaplicy, pa drewnianym rusztowaniu osłonionym jaskrawymi kobierczykami,
wśród zieleni żywych świerczków i jodełek, przez księdza podkustoszego z
Tyńca przysłanych, szarzała uboga stajenka, niedbale z deszczułek sklecona i
słomianą dziurawą strzecha pokryta. Jednej połowy bramy wcale nie było, druga
wisiała krzywo na zepsutej zawiasie, u samego niemal wejścia, by widzowie
mogli się dobrze napatrzyć, stał na ziemi żłóbek siankiem wysłany, w nim
Dzieciątko szmatkami owinięte. Z lewej Najświętsza Panna pochylona, ze
złożonymi rękoma, z prawej święty Józef u drzwi stojący, jakby miał wyjrzeć, co
za kroki i głosy coraz się zbliżają. W głębi wół i osioł na klęczkach, według słów
kolędy, oddechem swym zziębłe niemowlątko ogrzewały. Nie dwunastu, jak
żądał ojciec gwardian, ale ze dwudziestu pasterzy biegnie powitać Mesjasza, a
każdy z podarunkiem w rękach. Są tam bochenki chleba i jaja w kobiałkach,
jabłka, orzechy, kiełbasy, kurczęta; jeden pastuszek pędzi przed sobą prosiątko
uwiązane na powrózku za tylną nogę, aż dziwo, że głośno nie kwiczy, bo
wygląda jak żywe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]