[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siedzieć przed nim spokojnie i palić sobie papierosa jakby nigdy nic... Powinien zatłuc go
zaraz, na śmierć!
Stał, ciężko dysząc. Jeżeli go zabije, nie dowie się niczego, co może być ratunkiem.
Musi doprowadzić, by tamten odkrył przed nim swoje karty. Opanował się z trudem. Opadł
na fotel. Rzekł z wysiłkiem:
 Przyrzekł pan... udowodnić, że jestem zdrowy.
Gospodarz skinął głową. Wypuścił kłęb dymu:
 Widzi pan... istnieją na świecie rzeczy, które trudno jest ogarnąć ludzkim rozumem.
Został pan zaplątany w przedziwną historię. Dowie się pan wszystkiego, tylko chwilę cierpli-
wości! Choroba pana też ma swój sens. Zrozumie pan ten sens. Ale teraz musi się pan sam
wyleczyć. Nastąpi to wtedy, gdy pan uwierzy we własne zdrowie. Wtedy będzie pan mógł
prowadzić samolot i wtedy ja chętnie powierzę panu pieczę w powietrzu nad moją osobą.
 I pan to może udowodnić władzom lotniczym?
 Pan sam to im udowodni.
 Ja?
 Pan sam.
 Ale....
 Nie potrzebne jest żadne ale... Ofiarowuję panu szansę życiową, jakiej pan nie miał
nigdy przedtem. Nie tylko wyleczę pana, nie tylko dzięki mnie udowodni pan swym przełożo-
nym, że może pan latać, lecz jeszcze zyska pan pewną sławę. Ale  bo jednak jest ale 
wszystko może się potoczyć w odwrotnym kierunku. Jeżeli pan nie zgodzi się na moje warun-
ki, to będzie pan musiał się poddać badaniom lekarzy i sądów wojskowych. %7ładen lekarz nie
pozna się na pańskiej chorobie. Już nikt pana nie wyleczy i nie będzie pan mógł latać! Więc
do wyboru...
Głos bruneta był grozny. Roman poczuł, że znalazł się u kresu swych sił fizycznych i
umysłowych.
 Ma pan przed sobą dwie alternatywy.
 Już wybrałem. Nie mam zresztą przed sobą żadnego innego wyjścia.
 Zadanie, które panu postawię, będzie bardzo trudne, choć krótkotrwałe.
 Zgadzam się! Z góry zgadzam się! Tylko proszę mnie już nie dręczyć.  Głos
Romana był coraz słabszy.
 Pozwoli pan, że wobec tego na chwilę wyjdę z tego pokoju.  Brunet wstał. Przy
drzwiach zatrzymał się jeszcze na moment.  Sekunda cierpliwości, panie poruczniku Kisie-
lewski.
Wyszedł. Roman siedział bez ruchu w fotelu. Pragnął zasnąć i nie myśleć o niczym.
Nieobecność tamtego przeciągała się.
Wtem drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Widząc go Roman
zerwał się z fotela, wyrzucił ręce do góry, wydał nieartykułowany okrzyk i  jak podcięty
uderzeniem w nogi  zwalił się na podłogę.
Stracił przytomność.
Mężczyzna, który wszedł do pokoju, z troską pochylił się nad leżącym.
VIII
Warszawa, wtorek, 18 czerwca
W ciągu tych paru dni profesor Nowicki stał się zupełnie już starym człowiekiem. Cała
sprawa syna, a przede wszystkim nagłe zniknięcie Andrzeja, pozbawiła go energii, odebrała
wszelkie siły. Toteż Brodzki nie męczył rodziców Andrzeja długimi przesłuchiwaniami.
Niewiele potrafili zresztą opowiedzieć o tajemniczym zniknięciu syna, poza tym jednym
jedynym, najważniejszym faktem, równie zagadkowym dla porucznika Brodzkiego, jak dla
profesora Nowickiego. Faktem, który profesor w złożonych kilka dni temu zeznaniach tak
opisał:
 Najpierw pan, panie poruczniku, rozmawiał z Andrzejem w jego pokoju. Potem
rozmawiali oni dwaj, Andrzej z Arskim. Arski wyskoczył z pokoju syna podniecony. Przez
drzwi krzyknął:  Chyba uratuję Andrzeja ! Tuż za nim wybiegł Andrzej. I od tej chwili
przepadł  i on, i Arski.
Dotąd jeszcze nie rozmawiali szerzej o Arskim; porucznik nie żądał od profesora inter-
pretacji jednoczesnego zniknięcia obu. W końcu jednak, po paru dniach, porucznik Brodzki
zdecydował się wrócić do tego tematu. Powędrował na ulicę Filtrową.
Przywitał go tylko profesor, tłumaczył żonę leżącą w łóżku z ciężkim, przewlekłym
atakiem żółci. Usiedli naprzeciw siebie w głębokich skórzanych fotelach.
Profesor nie czekał na pytanie porucznika Brodzkiego. Sam zaczął mówić. Szeptał
raczej, zrezygnowany, obolały człowiek, który stracił równowagę swego życia. Nowicki prze-
szedł już przez wszystkie stadia ojcowskiego bólu  zdumienie, naiwne nadzieje, potem lęk,
rozpacz. Uparcie odsuwał od siebie uczucie najgorsze: ostatecznego pożegnania. Jeszcze raz
 i jeszcze raz  pytał porucznika o rezultaty śledztwa. Pytał: Czy była to ucieczka? Czy
było to porwanie? Ucieczka przed kimś, kto go prześladował  ojciec podpowiadał oficerowi
śledczemu.
Brodzki nie przerywał tego monologu. Jego koncepcje były inne niż nadzieje ojca.
Dopuszczał albo morderstwo  Andrzeja Nowickiego już w tej chwili mogło nie być wśród
ludzi żyjących. Widocznie za dużo wiedział o tajemniczej sprawie kradzieży, a może nawet i
o sprawie ważniejszej niż kradzież, jak sugerował ostatni telefon Arskiego. Albo też ucieczka
 ucieczka przed sprawiedliwością. Pozory uczciwości mogły okazać się łudzące. Tak czy
inaczej  żywego czy umarłego  szukała go milicja w całym kraju; fotografię Andrzeja
Nowickiego przekazano do wszystkich komisariatów śledczych. To było posunięcie zwyczaj-
ne, banalne  szukano człowieka. Ale przecież porucznik Brodzki wiedział, że drugie znik-
nięcie  nagły wyjazd doktora Arskiego  ma ścisły związek z nieszczęściem, jakie dotknę- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl