[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nowa gdzie indziej. Mógłby z łatwością namówić Tay, by pomógł mu zabić pozostałych -
wystarczy kilka celnych serii od tyłu, a potem on sam zabije Tay. Wtedy dziesięć tysięcy
dolarów przypadnie jemu samemu w udziale. W tych stronach świata taka suma czyniła z
człowieka króla.
Prawdziwa władza, pomyślał Khong...
Snucie planów przerwał mu jakiś hałas dochodzący z zewnątrz. Rozpoznał szorstkie
głosy swoich ludzi, lecz jednego nie był wstanie skojarzyć z osobą.
- Tay, zobacz, kto to jest.
Tay miał właśnie wyjść na zewnątrz, by wykonać polecenie, lecz nim zdążył się
poruszyć, poła namiotu odchyliła się i do środka weszło dwóch mężczyzn. Z tyłu namiotu
stała trzecia sylwetka, mierząc z karabinu do jego ludzi.
To nie byli Amerykanie! Nosili czarne mundury Wietkongu, a głos, który Khong
usłyszał wcześniej, należał do kapitana Quanga.
Quang spojrzał prosto w oczy Khonga, lecz przemówił najpierw do żołnierza
trzymającego karabin:
- Uważaj na nich, Vien. Jakby próbowali jakichś sztuczek, strzelaj bez wahania.
- Rozkaz - odparł służbiście Vien.
Khong poczuł, jak zasycha mu w gardle, ale nie czuł strachu. Całe życie spędził
przecież w walce z innymi.
- Co pan tu robi, kapitanie Quang?
- Więc znasz mnie. Dobrze, oszczędzi nam to cennego czasu.
Quang spojrzał na Ann. Bez współczucia, przyjmował tylko do wiadomości jej
obecność.
- Przychodzę po tę kobietę.
Khong ruszył do przodu, próbując złapać Quanga za gardło, ale wymierzona weń lufa
karabinu zatrzymała go i rozjaśniła nieco myśli. Cofnął się i opuścił dłonie.
- Nie rozumiem, kapitanie. Jakie może mieć dla pana znaczenie?
- Nie wasz interes. Potrzebuję jej. Jeżeli chcecie się przeciwstawić, zginiecie wszyscy
- powiedział Quang tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Kapitanie Quang, czy tak się pan odwdzięcza za wyświadczone usługi? Ma pan
wysokie stanowisko w Wietkongu, powinien pan być wdzięczny za to, co dzisiaj zrobiliśmy
w wiosce.
- Nie mam nic przeciwko śmierci Amerykanów - powiedział Quang - ani
spacyfikowaniu wioski, która była do nich przyjaznie nastawiona.
- Więc dlaczego...
- Potrzebuję tej kobiety i zamierzam ją stąd zabrać.
Quang wyciągnął z pochwy amerykański nóż wojskowy i pochylił się do przodu z
zamiarem przecięcia więzów krępujących Ann.
Khong błyskawicznie skalkulował. Nie uśmiechało mu się stracić pieniędzy, których
ucieleśnieniem była kobieta, musiał więc zaryzykować.
- Stój! - krzyknął.
Quang spojrzał na Khonga z zaciekawieniem.
- Co powiedziałeś?
- Nie jesteś mężczyzną - powiedział Khong. - Jesteś tchórzem, kapitanie Quang.
Pozwoliłeś, żeby inni odwalili za ciebie brudną robotę. Boisz się walczyć ze mną o tę kobietę.
- Nie boję się nikogo.
Khong wskazał gestem na nóż, który Quang trzymał w ręce.
- Lubisz noże? To dobrze, bo ja też.
Sięgnął za plecy i wyciągnął nóż bardzo podobny do broni Quanga.
- Ośmielisz się walczyć przeciwko mnie na śmierć o kobietę, czy mam rację
nazywając cię tchórzem?
Vien czekał na instrukcje od swego dowódcy. Quang skinął głową i Vien wyszedł z
namiotu.
Khong kazał wyjść Tayowi i patrzył na Quanga stojąc po drugiej stronie związanej
kobiety.
- Słyszałem, że twój syn wczoraj zginął - drażnił go Khong, wykonując nieznaczne
koliste ruchy nożem. - Zabiję cię teraz i niech zdycha z wami jeszcze jedna rodzina tchórzy w
tym kraju!
- Ty psie! - wybuchnął Quang. - Jak śmiesz obrażać pamięć mego syna bohatera i
mojej rodziny! Zginiesz!
Skoczył do przodu mierząc w serce Khonga. Ten odbił uderzenie wyprostowaną lewą
ręką, dłonią złapał za nadgarstek, a prawą ciął w okolicach gardła kapitana.
Walczyli tak przez minutę. Jedynym dzwiękiem dochodzącym z namiotu było ciężkie
sapanie.
Nagle Khong niespodziewanie kopnął Quanga. Zaskoczony kapitan upadł, lecz
starczyło mu na tyle przytomności umysłu, by pociągnąć Khonga za sobą. Zakleszczyli się na
chwilę w morderczym uścisku, próbując opanować ruchy noża przeciwnika. W pewnej chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl