[ Pobierz całość w formacie PDF ]
narzędziami w małej walizeczce. Z powodu kamienia wykupywał sobie kuszetkę, aby
uniknąć uwag, niejednokrotnie kwaśnych, mogących uszkodzić gładką powierzchnię
wapienia, jaki zabiera się do zwykłych wagonów, chcąc podróżować z dużym obciążeniem.
Na stacji Denfert-Rochereau, do tego samego przedziału wsiadł inny uczeń z tego kursu, z
grupy zaawansowanej. Miał kamień nagrobny znacznie większych rozmiarów, a poza tym w
kobiałce trzymał piękny krucyfiks z fioletowych pereł. Fideliusz pozdrowił go. Dyscyplina
kursowa była niezwykle surowa, wszyscy winni byli nosić czarne garnitury i zmieniać
bieliznę dwa razy w tygodniu. Musieli również wystrzegać się niestosownych zachowań,
takich jak wychodzenie bez kapelusza, czy palenie na ulicy. Fideliusz zazdrościł tamtemu
fioletowego krzyża, lecz czas posuwał się naprzód i za dwa miesiące on również miał przejść
do wyższej klasy. Wtedy będzie miał dostęp do większych kamieni nagrobnych, do dwóch
krzyży z pereł i jednego granitowego, którego nie wolno było zabierać jako pracy domowej.
Materiał był oznaczony nazwiskiem kierownika kursu, a to ze względu na jego istotną cenę,
lecz uczniowie mieli zezwolenie na obróbkę domową niektórych kombinacji estetycznych,
aby całkowicie wykorzystać nauki pobrane w trakcie kursu. W pierwszej grupie studiowało
się nagrobki dziecięce aż do trzynastego roku życia, pózniej miało się prawo do młodzieży, w
trzeciej wreszcie zajmowano się grobami dorosłych, najciekawszymi i najbardziej
zróżnicowanymi. Chodziło oczywiście o studia teoretyczne: zdobyta wiedza pozwalała na
projektowanie rozstawienia kamiennych elementów, natomiast określenie rozmiarów i sama
realizacja materialna przypadała uczniom Grupy Specjalnej. Szkoła posiadała biuro
pośrednictwa pracy i na ogół zestawiała parzyście uczniów, którzy pomyślnie przeszli
egzaminy końcowe jeden projektant i jeden realizator, dobrani zgodnie z ich wzajemnym
powinowactwem i po serii testów opartych na metodach Paryskiego Towarzystwa
Transportowców. Projektant studiował również zagadnienia handlowe związane z zawodem i
stosunki z klientami, co usprawiedliwiało konieczność przestrzegania zasad perfekcyjności
tak w ubiorze, jak w manierach.
Obaj uczniowie wysiedli jednocześnie na stacji Saint-Michel i ruszyli bulwarem. Siedziba
Kursów za specjalną zgodą Opactwa w Cluny znalazła sobie miejsce w ruinach Term Juliusza
Apostaty i nauczanie częściowo odbywało się w nocy, na świeżym powietrzu pośród ruin, tak
by uczniowie mogli być wprowadzeni w stan uwrażliwienia na bodzce zewnętrzne,
sprzyjające rozkwitowi współczesnej i wyrafinowanej estetyki pogrzebowej.
Kiedy się zbliżali do ruin rozbrzmiał dzwon, więc przyśpieszyli kroku, bo czas był
najwyższy.
II
Koło północy w kursach następowała mniej więcej godzinna przerwa odpoczynkowa i
uczniowie korzystali z tej chwili, by odetchnąć świeżym powietrzem ruin, a także zabawiali
się odczytywaniem inskrypcji, jakie spotyka się na hebrajskich kamieniach nagrobnych,
których Termy Juliańskie kryją znaczną ilość.
Było im również wolno, w czasie tych sześćdziesięciu minut odprężenia, pójść się czegoś
napić do baru prowadzonego przez Opatów z Cluny, Aazarza Weilla i Józefa Simonowicza, a
znajdującego się w pobliskim muzeum. Rozmowy obu mężczyzn, obfitujące w informacje na
temat sztuki rzezbienia w marmurze i pełne oryginalnych spostrzeżeń wszelkiej natury, w
najwyższym stopniu zachwycały pilnego Fideliusza, którego myśl odrywała się od kamieni
jedynie by zatrzymać się na moment na wdzięcznym obrazie: jego narzeczonej, Noemi.
Noemi, której ojciec był inspektorem, a matka jeszcze niezle się trzymała, żyła sobie po
prostu w mieszkaniu przy bulwarze Saint-Germain, dwunastopokojowym, na drugim piętrze.
Miała dwie siostry w tym samym wieku co ona i trzech braci, z których jeden miał o rok
więcej, w związku z czym nazywano go starszym.
Czasami Noemi wpadała do baru w Muzeum, by spędzić tam chwilę ze swoim narzeczonym
pod ojcowskim okiem Józefa Simonowicza. Dwójka młodych ludzi wymieniała czułe
zaklęcia, popijając Grave's Ghost, prawdziwe osiągnięcie Józefa. W czasie normalnym
słuchacze kursu mieli prawo jedynie do czarnej kawy z kropelką srebra, lecz regulamin
doznawał niekiedy drobnych uszczerbków, bez istotnych konsekwencji dla zdrowia
moralnego uczniów zawsze zachowywali oni pełną godność.
Tego wieczora Noemi nie przyszła na spotkanie z Fideliuszem. Umówił się on z Laurentem,
starym kumplem z liceum, internistą w szpitalu Dzieciątka Jezus. Laurent miał często nocny
dyżur i wymykał się ze służbówki, jeśli obowiązki nazbyt go nie pochłaniały.
Laurent pojawił się mniej więcej za dwadzieścia pierwsza. Spóznił się. Dopiero co
przyprowadzono do Dzieciątka Jezus pijaka, któremu jak zwykle towarzyszyło pięciu czy
sześciu policjantów. Początkowo nie wiedziano, że chodziło o pijaka; jednak dobra wola
agentów, którzy go ogłuszyli nie mogła być zakwestionowana, a ponieważ delikwent
znajdował się w stanie śpiączki, trzeba było się obejść bez jego świadectwa.
Krzyczał: Niech żyje wolność!" powiedział jeden z żandarmów i przeszedł przez
jezdnię nie po pasach.
No i daliśmy mu popalić powiedział drugi żandarm. Nie można na to pozwolić, by w
dzielnicy studenckiej osobnicy w stanie upojenia alkoholowego dawali zły przykład
młodzieży.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]