[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podniósł swój kapelusz. - Chciał go uderzyć.
- Uderzyć? - przeraziła się Mandy. - Moje kochanie. -
Przytuliła do siebie syna, ale zaraz odsunęła go, chcąc spraw
dzić, czy aby nic mu się nie stało. - Zrobił ci krzywdę?
JAK DWIE KROPLE WODY 111
- Nie. - Jaime wciąż jeszcze trząsł się ze strachu, ale
zdobył się na uśmiech. - Nie zdążył, bo Jesse sprał go na
kwaśne jabłko.
Mandy puściła syna. Podeszła do leżącego na klepisku
kowboja.
- Już tu nie pracujesz. - Spojrzała na niego z obrzydze
niem. - Pakuj się i wynocha! I żebym cię więcej nie widziała
na tym ranczu. Jasne?
- Jasne - warknÄ…Å‚ kowboj.
Podniósł się z trudem, otarł krew z twarzy. A kiedy już
nikt nie mógł go usłyszeć, syknął:
- Pożałujesz tego, ty suko.
Trzy konie powoli jechały przez łąkę. Mandy i Jesse nie
wiele się do siebie odzywali. Wciąż mieli przed oczami pa
skudną scenę, jaka rozegrała się w stajni. Tylko Jaime wyda
wał się niczym nie przejmować.
- Ale mu dołożyłeś, Jesse! - zachwycał się chłopiec.
Zwinął dłoń w pięść i trzy razy uderzył nią powietrze. -
Bam! Bam! Bam! Rube nie miał żadnych szans. Jak opowiem
Daviemu, to zzielenieje z zazdrości.
- Nie wolno się bić, Jaime - powiedział surowo Jesse.
- Trzeba trzymać nerwy na wodzy. A przynajmniej bardzo
się starać.
Wiedział, że chłopiec jest z niego dumny, ale wstyd mu
było, że mały musiał być świadkiem tej żenującej sceny.
- Ale on zaczął. - Jaime bardzo się zdziwił, że to właśnie
Jesse, który dopiero co rozprawił się z wrogiem, udziela mu
takiej nauki. Co innego, gdyby mama... - Nazwał mnie me
ksykańskim zasrańcem. I ciebie też.
112 JAK DWIE KROPLE WODY
- To tylko słowa rozezlonego głupca - stwierdził Jesse.
- Musisz się nauczyć puszczać takie słowa mimo uszu. Spły
nÄ… jak woda po kaczce.
- Nie jesteś wściekły, kiedy cię ktoś przezywa? - zdziwił
siÄ™ Jaime.
- Pewnie, że jestem. Ale nie wolno nikogo bić tylko za
to, że nas przezywa. Jeśli dam się sprowokować i zacznę
bójkę, to znaczy, że zniżyłem się do poziomu tego, z kim się
biję. Niektórzy ludzie widzą w bliznich jedynie kolor skóry.
To rasiści. Na szczęście nie jest ich wielu.
- Co robisz, kiedy ktoś cię przezywa? - zapytał Jaime.
- Udaję, że nie słyszę. Wiele lat uczyłem się tej sztu
ki. Teraz wiem, że prześladowcy chodzi wyłącznie o to,
żeby mnie zdenerwować. Więc udaję, że nie słyszę wy
zwisk. Dzięki temu podli ludzie nie mają nade mną władzy.
- Jesse postanowił zmienić temat. - Zabrałeś swoje wędki?
- Pewnie. Myślisz, że uda nam się coś złowić?
- Mam nadzieję. - Jesse uśmiechnął się do niego. - Bo
jak nie, to pójdziemy spać głodni jak wilki.
Jesse siedział oparty o pień drzewa. Kolanami przytrzy
mywał wędkę. Nieopodal na kocu leżała Mandy. Opalała się.
Jaime łowił ryby na drugim brzegu jeziorka.
- Przepraszam.
- Za co? - zdziwiła się Mandy.
- Za to, co się stało w stajni. - Jesse podniósł z ziemi
kamyk i puścił kaczkę.
- Broniłeś Jaime'ego.
- Tak, ale powinienem był kazać mu iść do domu, a do-
JAK DWIE KROPLE WODY 113
piero potem rozprawić się z Rube'em. Jaime nie powinien
oglądać tej bójki.
- Nieraz widział, jak ludzie się biją - pocieszyła go Man
dy. Podeszła do Jesse'a i usiadła obok niego. - Na ranczu
pracuje wielu mężczyzn. Nie ma sposobu, żeby uniknąć
awantur. Czasami się biją. Nawet częściej niż czasami.
Jesse ponuro patrzył w wodę.
- Wiem - westchnął. - Ale wolałbym, żeby mój syn nie
widział, jak ja się biję.
- Nie przejmuj się. Jaime już stoczył kilka bójek.
- Kiedy? O co? - zdenerwował się Jesse.
- Zwykle chodziło o to samo, co dzisiaj: o przezywanie.
Oczywiście nie pochwalam tego, ale...
- Nazywają go meksykańskim zasrańcem? - wpadł jej
w słowo Jesse.
- Nie tylko. - Machnęła ręką, jakby to było najmniej
ważne. - Tak samo jak przezywali ciebie.
- A ja myślałem, że jemu jest łatwiej. W końcu nazywa
się McCloud i jest dziedzicem dużego rancza.
- No i co z tego, że nazywa się McCloud, skoro ma w so
bie meksykańską krew?
- Masz rację - westchnął. - To, że nazywałem się Barri
ster, nie ułatwiło mi życia. Dla wielu zawsze byłem tylko
Meksykaninem.
Jaime siedział z wędką na przeciwległym brzegu jeziorka,
lecz nie tylko ryby zaprzątały jego uwagę. Pilnie obserwował
nieświadomych jego zainteresowania dorosłych. Widział, jak
matka wstała z koca i usiadła obok Jesse'a. Trzymali się za
ręce!
114 JAK DWIE KROPLE WODY
Z wielkiej radości odtańczył dziki taniec wojenny, przez
co omal nie wpadł do wody.
- Mama i Jesse - powiedział zachwycony. - Ale mi się
poszczęściło.
Marzył o tym, żeby mieć prawdziwego ojca, choć głęboko
to pragnienie ukrywał. Nie chciał sprawiać przykrości matce.
Ale teraz... Nie mógł wymarzyć sobie lepszego ojca niż
Jesse.
- Mamo, opowiedz, skąd się wzięła nazwa Ranczo
Złamanego Serca - poprosił Jaime, kiedy siedzieli przy ko
lacji.
Mandy uśmiechnęła się do syna. Słyszał tę opowieść setki
razy, mimo to nigdy nie miał jej dosyć. A czy można wyob
razić sobie lepszą sposobność do opowiadania starych historii
niż wieczór przy ognisku?
- Było to mniej więcej w połowie dziewiętnastego wieku
- zaczęła. - Dwaj przyjaciele postanowili wspólnie kupić
ziemię. Wybrali sobie dwieście hektarów w górzystym rejo
nie Teksasu. Nazywali siÄ™...
- Bart McCloud i Blade Barrister - wtrącił się Jaime.
- Tak - roześmiała się Mandy. - Tak właśnie się nazywa
li. A swoje ranczo nazwali Circle Bar.
- Po podziale rancza Barristerowie zachowali pierwotnÄ…
nazwę, a McCloudowie nazwali swoją część Ranczem Zła
manego Serca - wytłumaczył Jesse'owi Jaime.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]