[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozpoczęła się godzina porannego szczytu, ulice zapchane były samochoda-
mi, chodniki przechodniami i dwaj mężczyzni zupełnie niknęli w tym tłumie. Byli
ludzmi cierpliwymi stali tak już od ponad godziny, zmieniając tylko co jakiś
czas miejsce, zawsze jednak na takie, by mieć otwarty widok na główne wejście
do hotelu.
Postronny obserwator mógłby wyciągnąć wniosek, że nie po raz pierwszy ze
sobą pracują przez cały czas zamienili ledwie kilka słów. Jeden z nich ubrany
był z amerykańska, drugi trzymał w ręku czarny neseser.
* * *
Tego samego ranka doktor Henri Goldschmidt przyleciał do Kopenhagi sa-
molotem z Brukseli. Na lotnisku czekała na niego limuzyna z szoferem, który
zawiózł go do hotelu d Angleterre.
Kiedy bawił w stolicy Danii, zawsze zatrzymywał się w tym właśnie hotelu;
kierownik czekał już w recepcji, by powitać znakomitego gościa i odprowadzić go
do jego apartamentu. Sprawdziwszy, czy gościowi niczego nie brakuje, kierownik
przekazał recepcji tę samą co zawsze instrukcję: gdyby ktokolwiek dopytywał się
o doktora Goldschmidta, to nikt o takim nazwisku się u nich nie zatrzymał.
Numizmatyk z Brugii doskonale zdawał sobie sprawę, że Jules Beaurain i Lu-
iza Hamilton przebywają w tym samym mieście. Po ich ostatniej wizycie wezwał
natychmiast do siebie Fritza Dewulfa, Flamanda, który obsługiwał aparat foto-
graficzny w kamieniczce naprzeciwko Hoogste van Brugge 285.
Fritz powiedział pojedziesz zaraz na lotnisko w Brukseli i znajdziesz
sobie, że tak powiem, odpowiednie lokum.
Na kogo czekam?
114
Na Julesa Beauraina i, być może, Luizę Hamilton. Znajdziesz ich fotografie
w naszych aktach.
Za jedno z najważniejszych narzędzi w swoim fachu Pośrednik uważał ob-
szerną kolekcję zdjęć ludzi, którzy byli absolutnie pewni, że nigdy i nikomu nie
udało się ich sfotografować. Zaopatrzony w odbitki Dewulf pojechał na lotnisko
w Brukseli.
Musiał czekać wiele godzin. W tym czasie mógł sobie pozwolić tylko na kró-
ciutką przekąskę w bufecie i pod wieczór powieki szczypały go od nieustannego
wpatrywania się w ludzkie twarze. Wreszcie dostrzegł ich oboje, odprawiających
się na samolot do Kopenhagi.
Kopenhaga? powtórzył Goldschmidt, kiedy Dewulf zadzwonił do niego
z tą informacją. To naprawdę piękne miasto. Chyba pora znów je odwiedzić.
* * *
Beaurain zamówił duże śniadanie dla dwóch osób, po czym wezwał do siebie
Kellermana. Promienie słońca wlewały się przez szerokie panoramiczne okna do
zawieszonego wysoko ponad miastem pokoju, gdy obaj szybko pochłaniali posi-
łek i pili filiżanka za filiżanką parującą kawę. Ogrody Tivoli zdawały się rozciągać
tuż pod nimi, choć w rzeczywistości zaczynały się dopiero kilka ulic dalej.
Rozmawiałem z Monique Beaurain poinformował Kellermana natych-
miast po jego wejściu. Potwierdziła, że Henderson rozmawiał z nią przez ra-
diostację Burzy Ognia . Znalezli Luizę na brzegu i zabrali szczęśliwie na pokład.
Wysadzą ją z powrotem jeszcze dzisiaj rano po skontaktowaniu się ze mną. Naj-
pierw jednak odwiedzimy nadinspektora Bodela Markera w komendzie głównej
policji.
Nie bardzo rozumiem, co ma jedno z drugim wspólnego powiedział
Kellerman z ustami pełnymi jajecznicy na bekonie.
Nie mogę się zdecydować, czy Luiza ma czekać na nas w Helsingorze, czy
też wracać do Kopenhagi i dołączyć tutaj. Ten Helsingor może służyć wyłącznie
do odwrócenia naszej uwagi, odciągnięcia od miejsca, gdzie rzeczywiście coś się
dzieje.
Nie wydaje mi się odparł Kellerman. Kiedy Luiza dzwoniła wczoraj
wieczorem, powiedziała, że dojechała do Helsingoru tropem tamtej dziewczyny
sprzed recepcji. Wspomniała także o pasażerze, którym z powodzeniem mógł być
doktor Benny Horn, Duńczyk wymieniony przez Goldschmidta wśród trzech osób
kierujących Syndykatem. Już chyba tylko tych dwojga wystarczy, żeby tam poje-
chać.
115
Beaurain wytarł usta serwetką, rzucił ją na stolik i podszedł do okna.
Furgonetka, Max powiedział po chwili, przesuwając wzrokiem po pano-
ramie miasta. Furgonetka z wielkim napisem Helsingor na bokach. Nic więcej,
tylko nazwa miasta. To zbyt oczywiste, jak palec wskazujący nam drogę. W złym
kierunku.
Ale przecież Luiza pojechała śladem tej furgonetki i jednak tam właśnie
dotarła.
Niby tak. No, pora ruszać na spotkanie z moim starym przyjacielem Bode-
lem Markerem.
Sądziłem, że on jest z wywiadu powiedział Kellerman, dopijając kawy.
Rozmyślny kamuflaż. Jest tam doskonale zabezpieczony. Nikt nie zwraca
uwagi na to, co robi. I ma własną sekcję z odrębnym i niezależnym systemem
łączności.
Zbierali się właśnie do wyjścia z pokoju, kiedy zadzwonił telefon. Był to Ed
Cottel, dzwonił ze Sztokholmu. Rozmowa była krótka.
Jules, nadal nie mogę wytropić Norlinga. Jestem przekonany, że nie ma
go tutaj, ale spodziewają się go. Wiktora Raszkina chyba także tu nie ma. Pewne
zródła, które musiałem wyciskać jak cytrynę, sugerują, że obaj zjawią się lada
chwila.
Czy coś nie tak, Ed?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]