[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Było ich setki - falujące morze krzykliwych kapeluszy i lśniących cylindrów,
wyglądali niczym publiczność na otwarciu wenty dobroczynnej. Ziemia drżała pod
ich stopami, powietrze wibrowało od wesołych rozmów.
Jak tylko ostatni nekromanta pospiesznie wyszedł spomiędzy kolumn, Henry
Nostrum położył ciężką, zaborczą dłoń na ramieniu Kota. Kot zastanawiał się
niespokojnie, czy to tylko przypadek, że ta sama ręka trzymała jego pocztówkę do
pani Sharp. Zobaczył, że Pomocny Czarownik ustawił się przy jednej ze złamanych
kolumn, pogodny jak zawsze w ciasnym niedzielnym ubraniu, z błękitnym cieniem
zarostu na brodzie. Pan William Nostrum schował się najlepiej, jak mógł za drugą
kolumną; z jakiegoś powodu zdjął srebrny łańcuszek od zegarka i machał nim w
powietrzu.
- A teraz, moja droga Gwendolino - powiedział pan Nostrum - zechcesz czynić
honory i wezwać Chrestomanciego?
- Wo... wolałabym nie - wyjąkała Janet.
- Więc wezmę to na siebie - oświadczył Henry Nostrum w doskonałym
humorze. Odchrząknął i zawołał piskliwym tenorem: -Chrestomanci! Chrestomanci!
PrzybÄ…dz do mnie.
I Chrestomanci stanął pomiędzy kolumnami.
Widocznie wracał aleją do domu z kościoła. W jednej ręce trzymał wysoki
szary cylinder, drugą właśnie wkładał książeczkę do nabożeństwa do kieszeni pięknej
gołębioszarej marynarki. Czarownice i nekromanci powitali go jękliwym
westchnieniem. Chrestomanci rozejrzał się, mrugając oczami w swój najłagodniejszy,
najbardziej roztargniony sposób. Przybrał jeszcze bardziej roztargniony i odległy
wyraz twarzy, kiedy zobaczył Kota i Janet.
Kot otworzył usta, żeby krzykiem go ostrzec, lecz Pomocny Czarownik już
skoczył na Chrestomanciego. Warczał. Paznokcie urosły mu w szpony, a zęby
wydłużyły się w kły.
Chrestomanci wepchn ął do kieszeni książeczkę do nabożeństwa i zwrócił
roztargnione spojrzenie na Pomocnego Czarownika. Pomocny Czarownik zawisł w
powietrzu i zaczął się kurczyć. Kurczył się tak szybko, że wydawał świszczący
dzwięk. Potem zmienił się w małą brązową gąsienicę. Upadł na trawę i tam
podrygiwał. Kiedy jeszcze się kurczył, William Nostrum wyskoczył zza drugiej
kolumny i zręcznie owinął swój łańcuszek od zegarka wokół prawej dłoni
Chrestomanciego.
- Za tobą! - wrzasnęli razem Kot i Janet, spóznieni. Zaledwie po kilku
podrygach gÄ…sienica wystrzeliÅ‚a z trawy i znowu sta³ tam Pomocny Czarownik, nieco
wymiêty, ale bardzo zadowolony z siebie. Ponownie rzuci³ siê na Chrestomanciego,
którego ³añcuszek od zegarka w jakiS' sposób go obezw³adni³. Przez chwilê w bramie
trwa³a zaciek³a walka, kiedy Pomocny Czarownik próbowa³ schwyciæ
Chrestomanciego krzepkimi ramionami, a Chrestomanci lew¹ rêk¹ usi³owa³ zerwaæ z
nadgarstka ³añcuszek, na którym uwiesi³ siê William Nostrum. ¯ aden z nich nie
u¿ywa³ magii. Chrestomanci ledwie siê broni³ i tylko s³abo odpycha³ Pomocnego
Czarownika. Po dwóch próbach czarownik oplót³ go ramionami od ty³u, a William
Nostrum wyci¹gn¹³ z kieszeni srebrne kajdanki i zatrzasn¹³ je na nadgarstkach
Chrestomanciego.
Spod falujących kapeluszy publiczności buchnął wrzask triumfu - prawdziwie
czarodziejski wrzask, od którego zadrżało powietrze. Chrestomanci, całkiem
bezwolny, został wyciągnięty spomiędzy kolumn. Wysoki szary cylinder potoczył się
po ziemi do stóp Kota i Henry Nostrum nadepnął na niego z najwyższą satysfakcją.
Kot próbował wykorzystać tę sposobność, żeby wymknąć się spod ręki pana
Nostruma. I odkrył, że nie może się ruszyć. Pan Henry Nostrum tego dopilnował,
posłużywszy się pocztówką do pani Sharp. Kot musiał pogodzić się z faktem, że jest
równie bezradny, jak Chrestomanci.
- Więc to prawda! - zawołał radośnie Henry Nostrum, kiedy Pomocny
Czarownik powlókł Chrestomanciego w stronę jabłonki.
- Dotyk srebra wystarczy, żeby pokonać Chrestomanciego... wielkiego
Chrestomanciego!
- Owszem. Przykra sprawa, nieprawdaż? - zauważył Chrestomanci.
Zawleczono go do jabłoni i przyciśnięto do pnia. William Nostrum wyciągnął
bratu z kieszeni opiętej kamizelki łańcuszek od zegarka. Dwa srebrne łańcuszki
wystarczyły aż nadto, żeby przywiązać Chrestomanciego do drzewa. William
Nostrum pospiesznie skręcił końce w dwa czarodziejskie węzły i odstąpił, zacierając
ręce. Publiczność ryczała upiornym śmiechem i klaskała. Chrestomanci osunął się
bezwładnie, jakby zmęczony. Włosy opadły mu na twarz, krawat podjechał pod lewe
ucho, gołębioszarą marynarkę pokryły zielone plamy od kory drzewa. Kot poczuł się
zawstydzony, widząc go w takim stanie. Ale sam Chrestomanci wydawał się
całkowicie opanowany.
- No, skoro mnie związaliście srebrem, co proponujecie dalej?
- zapytał.
William Nostrum wesoło przewrócił oczami.
- Och, wszystko co najgorsze, drogi panie - odparł.-Widzi pan, dosyć mamy
ograniczeń narzucanych przez pana. Dlaczego nie możemy podbijać innych światów?
Dlaczego nie możemy używać smoczej krwi? Dlaczego nie możemy postępować tak
nikczemnie, jak zapragniemy? Niechże pan odpowie, szanowny panie!
- Sami znajdziecie odpowiedz, jeśli pomyślicie. - Głos Chrestomanciego utonął
we wrzasku czarownic i nekromantów.
W całym tym zgiełku i zamieszaniu Janet zaczęła nieznacznie przesuwać się w
stronę drzewa. Przypuszczała, że Kot boi się ruszyć z ręką pana Nostruma na
ramieniu, czuła jednak, że ktoś powinien coś zrobić.
- O tak - podjął Henry Nostrum, triumfujący i uszczęśliwiony.
- Od dzisiaj bierzemy sztukę magii w swoje ręce. Do wieczora ten świat będzie
nasz. W Zaduszki, drogi panie, wyruszymy na podbój wszystkich innych znanych
światów. Zamierzamy cię zniszczyć, braciszku, ciebie i twoją moc. Najpierw jednak,
oczywiście, musimy zniszczyć ten ogród.
Chrestomanci popatrzył z namysłem na własne ręce zwisające bezwładnie w
srebrnych kajdankach.
- Nie radzę - powiedział. - Ten ogród istnieje od zarania wszelkich światów.
Jest dużo silniejszy ode mnie. Uderzycie w same korzenie magii... i zdziwicie się, jak
trudno je zniszczyć.
- Ale wiemy, że nie możemy cię zniszczyć, dopóki nie zniszczymy ogrodu, mój
chytry panie. I nie myśl, że nie wiemy, jak zniszczyć ogród. - Henry Nostrum wolną
ręką poklepał Kota po ramieniu. - Mamy tutaj środki.
W tejże chwili Janet potknęła się o blok kamienia leżący w trawie obok jabłoni.
- Kurczę blade! - zawołała i upadła ciężko.
Tłum wytykał ją palcami i ryczał ze śmiechu, co bardzo ją rozzłościło.
- Wstawaj, droga Gwendolino - wesoło powiedział Henry Nostrum. - Tam musi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl