[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czy niezwykłego przypływu energii. W każdym razie nagle zobaczyłem się, jeśli można
tak powiedzieć, realnie, konkretnie. Zdałem sobie sprawę z wymiarów tego pomieszczenia,
z pożytku łóżka i stołu, z wygody krzesła i w ślad za tym z tego, że jestem tu nie po to,
żeby umrzeć, tylko żeby wyzdrowieć. Przyszykowałem balkonowe łóżko służące do
leżakowania, wlazłem do śpiwora i położyłem się w nim na trzy miesiące, od listopada do
stycznia. Dzień i noc, z krótkimi przerwami na jedzenie, leżałem na tym pokrytym dachem
balkonie, wśród padającego deszczu, śniegu, pod zimnym słońcem albo ołowianym
niebem. Co to było? Nie wiem. Wiem tylko, że ogarnął mnie spokój, wszechogarniający,
bezwładny spokój. Czas płynął wolno i pożytecznie. Wypełniany snem i przebudzeniem,
czytaniem książek i próbą regulowania oddechu, liczeniem kawek na drzewach i
słuchaniem przez radio muzyki, odwiedzinami gości i rozmowami z sąsiadami. W te dni
pojawili się też trzej wielcy chorzy na płuca: Szopen, Słowacki i Proust.
Zdawałoby się, że nic bardziej stosownego, jak odwiedzenie kolegi po fachu , który w
swoich smutkach, przypisywanej sobie nadwrażliwości, przeczuciach śmierci, a także
buncie przeciw niej wyrażanym przepływami gwałtownej tęsknoty za miłością
przywoływał ich obecność w sobie, czuł się im tak bliski, że każda wyrażana przez nich
myśl, każda demonstracja uczuć wydawały mu się jak jego własne.
Tymczasem okazało się, że przyszli, żeby sprostować pewne powszechne o nich
mniemanie. Wszyscy trzej zwrócili uwagę, że moja egzaltacja jest o tyle niewłaściwa, że
po pierwsze trąci odrobiną megalomanii, a po drugie zamąca prawdziwy sens ich
twórczości.
%7łe nie trzeba mylić tego, co chcieli powiedzieć, z tym jak to wyrażali. Na przykład
pierwsi dwaj dowodzili, że to, co my dzisiaj nazywamy romantyzmem, nie było niczym
innym jak koniecznością chwili. Obaj zostali w jakiś sposób wyrzuceni ze swojego kraju,
który jeszcze na domiar wszystkiego stracił rację bytu, został skreślony z mapy Europy.
Trzeba było do tego się odnieść. Usiłowali więc obok zdecydowanego protestu wobec tego
faktu, który uznali za akt zbrodniczej niesprawiedliwości, szukać przyczyn katastrofy w
samych sobie. Wszystko więc, co pisali, było owocem ich nienawiści, goryczy, sarkazmu,
stanów jak najdalszych od metafizycznych urojeń, przeciwnie, dających się zdefiniować
43
psychologicznie. Natomiast sposób wypowiadania się, język, jakim się posługiwali, musiał
być zgodny z modą ich czasu. Czasu przerafinowanej, pełnej ornamentyki uczuciowości i
nadmiernej gadatliwości. Była to broń w walce ze spuścizną oświecenia, które w zadufanej
wierze w potęgę rozumu, w sprawdzalny ogląd świata, zabrnęło w ślepy zaułek, stanęło
przed ścianą nowej niewiedzy.
Proust zaś powiedział, że błogosławi swoją chorobę, ponieważ przez uwięzienie go we
własnym pokoju, przez zakaz opuszczania go, otworzyła mu wspaniały obszar
ograniczenia. Ograniczenia, które jest ojcem i matką wyobrazni. Stąd właśnie, z tych
czterech ścian, nie ruszając się z miejsca, domyślił się świata. A ponieważ miał sporo
czasu i materialny komfort, mógł sobie pozwolić na długotrwale i szczegółowe badania.
Jak perły na sznur nanizał na swoje pióro ludzi, przedmioty, zjawiska i powstał naszyjnik
olśniewający, w którym każdy szczegół żyje własnym, idealnie zaprojektowanym życiem,
a całość jest kształtem i duchem perwersji. Ale jeszcze, żebym nie zapomniał, wszyscy
trzej panowie byli nie tylko czarujący i dobrze wychowani, ale przede wszystkim
dowcipni.
Minęły trzy miesiące cierpliwie obserwowane przez lekarzy i wstałem. Wstałem, aby
się poddać pierwszej od czasu nastania do sanatorium generalnej kontroli. Rozebrany do
pasa, trzęsąc się z zimna czy strachu, stanąłem do badania. Było bardzo długie, za długie.
Wreszcie usiadłem po drugiej stronie biurka, naprzeciwko doktor Aotockiej. Czekałem, aż
skończy coś notować w swoich papierach. W końcu odłożyła wszystko i spojrzała na mnie.
Wiecie, jak to jest, kiedy przestaje się oczekiwać na cokolwiek, kiedy świat zaczyna
gwałtownie uciekać, znikać z pola widzenia, tracąc swą wagę i ważność. Przecież wyrok
już zapadł szesnaście lat temu, dotąd czekałem tylko na jego wykonanie.
Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała: Stał się cud . Wiecie, jak to jest, kiedy
wszystkie dzwony świata zaczynają grać, a z piersi wydobywa się szloch, którego nie
potrafisz zamienić w śmiech. Objęła mnie i powiedziała, że nie powinienem się wstydzić,
że mnie doskonale rozumie.
Mam taki dar, a może przywarę, że zapominam. Zapominam tak definitywnie, że kiedy
potem inni przypominają mi o przeżytej radości albo doznanej krzywdzie, do tego stopnia
nie potrafię odtworzyć okoliczności wydarzeń, że nawet ich temperatura emocjonalna
zanika, pozostawiając zaledwie ślad uczuć, a nie ich pełny wyraz. Pewnie dlatego łatwo
przebaczam. Wystarczy mi się tylko trochę podlizać, żeby na powrót pozyskać moją
przychylność i ufność, mimo iż wiem, że postępuję głupio i lekkomyślnie. Ale nie zawsze
tak jest. Z sanatorium zapamiętałem przecież i wyniosłem dwie nauki.
44
Nie wolno stosować żadnych diet. Ta obecna moda na diety jest przerażająca i
kretyńska. Organy wewnętrzne człowieka po to są stworzone, żeby pracowały. %7łołądek,
wątroba, jelita, nerki mają swoje określone zadania i muszą je wypełniać, jeśli nie chcą być
skazane na wymarcie. Tracenie na wadze jest objawem choroby. Nadmierne tycie wynika
ze złej przemiany materii albo obżarstwa. Mówię o tym dlatego, że niczym w życiu tak się
nie emocjonowałem jak cotygodniowym stawaniem na wadze i błaganiem Opatrzności o
utycie, choćby dwadzieścia, dziesięć deka, bo to właśnie, bardziej niż cokolwiek innego,
oznaczało powrót do zdrowia. I wybłagałem. W ciągu czterech miesięcy przybyło mi
siedem kilogramów.
I druga nauka. Trzeba bardzo uważać z tak zwanym przeżywaniem. Byłoby truizmem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]