[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- I mydłem brzydzi się jak %7łyd świniną...
Obu chłopców opanowała pustota. Zaczęli śmiać się głośno i naśladować ruchy, mowę i miny
wszystkich profesorów, zacząwszy od Jastrzębia, skończywszy na Salamonie.
Ale niebawem Sprężycki sposępniał, przypomniawszy sobie nieszczęsną deklamację. Odprawił kolegę i
powróciwszy do swej wielkiej księgi, na nowo jęczeć zaczął:
Chaosa wiecznost' dowremiennu
Iz biezdn Ty wiecznosti wozzwał...
Jastrebow, nauczyciel języka rosyjskiego, nie był lubiany ani przez uczni, ani przez kolegów. W małym
tylko stopniu wpływała na to jego narodowość oraz wykładany przezeń przedmiot. Odstręczał od siebie
zarówno młodzież, jak starszych pewnymi właściwościami obyczajów i charakteru, rażącymi polskie
przyzwyczajenia i uczucia.
Przede wszystkim jaskrawo odróżniał się od otoczenia swą zewnętrznością. Gruby, szerokopleczysty,
niezgrabny, z krótką szyją, z wielkim, jakby nabrzmiałym, stale nie golonym i nie domytym obliczem, z
długimi włosami, spadającymi w strąkach na zatłuszczony kołnierz granatowego fraka, odznaczał się
tym jeszcze, że mówił ochrypłym basem, patrzył na ludzi "spode łba" i na swych olbrzymich, płaskich,
w juchtową skórę obutych stopach raczej suwał się, niż chodził.
Gorący miłośnik i apostoł prostoty, życia na łonie przyrody i w ogóle sielskich człowieka pierwotnego
obyczajów, nienawidził słodyczy, perfum, pomadowanych włosów, ładnych twarzy, wykwintnego
odzienia, wyszukanych potraw i gładkich form towarzyskich. Zalecał wszystkim chleb razowy, wodę
zródlaną i mleko. Na mleko kładł nacisk największy uważając je za najdoskonalsze, przez samą
przyrodę człowiekowi wskazane pożywienie oraz za lek uniwersalny na wszystkie choroby.
Na nim samym skutki mlecznej diety objawiały się bardzo niezwykle. Chód miał niepewny, często
zataczał się - nierzadko zaś ulegał tak silnym napadom senności, że w czasie lekcji, zaleciwszy uczniom
ciche sprawowanie się, opierał głowę na rękach i zasypiał...
Jednakże, jak w grubej, dziwacznie ukształtowanej konsze miękki ślimak, tak w tym ludzkim futerale,
szorstkim i niepięknym, mieszkała istota czuła, melancholią dotknięta, której nie były obce idealne
porywy.
Jastrebow kochał swą Rosję przepaścistą, półdziką, jak kocha puszczę niedzwiedz, a bezdnie oceanowe
wieloryb. Gdy w galówkę cała szkoła in corpore, z inspektorem i wszystkimi nauczycielami, słuchała
mszy solennej u fary i śpiewała obowiązkowe Boże caria chrani, widziano Jastrebowa ukrytego za
filarem i ocierającego podpuchłe oczy czerwoną, kraciastą, niezbyt czystą chusteczką. Zarazem, gdy na
szkolnej majówce starsi uczniowie huknęli Pijmy zdrowie Mickiewicza albo Walecznych tysiąc,
Jastrebow dołączał swój bas do chóru i grubą laską do taktu wywijał. Od polskich towarzystw stronił -
nie dlatego, żeby mu tam niechęć lub nienawiść okazywać miano, lecz że czuł się wśród Polaków nie na
swoim miejscu, ani ich nie rozumiejąc, ani przez nich rozumianym być nie mogąc. Gryzło go to i
jeszcze dzikszym czyniło. Raz tylko jeden z tej troski głośno się wygadał. Było wówczas gorąco, parno i
Jastrebow pod wpływem upału, a może i nadmiernego opicia się "mlekiem", zdrzemnął się na katedrze.
Uczniowie z początku zachowywali się spokojnie; lecz potem opanował ich jakiś szał, zaczęli krzyczeć,
przez ławki skakać i strzałami papierowymi łysinę śpiącego zasypywać.
Przebudził się nauczyciel, mętnym wzrokiem powiódł po wszystkich, a zamiast gniewem wybuchnąć,
położył ciężką rękę na stoliku i swym głębokim, tym razem od tłumionego wzruszenia drżącym głosem
wyrzekł:
- Byłby ja Jastrebski albo Jastrebowski, wy by mnie lubili i pocztienje dla mnie mieli, ale że moja
familia ruska, tak ja dla was cóż? - proklatyj moskal, kacap...
- Dziegciarz!... - pisnął któryś ze śmielszych urwisów i nura dał szybko pod ławkę.
- No, i wy - ciągnął tamten, na obelgę nie zważając - uznajecie się w prawie szutki ze mnie diełać, choć
ja i uczyciel wasz, i człowiek czestnyj...
Wyciągnął z kieszeni czerwoną, kraciastą chustkę, po czole i po oczach ją przesunął i westchnąwszy,
dokończył:
- Boh z wami!...
Od uczniów w ogóle mało wymagał - pragnął tylko, żeby wlubili się w rosyjską poezję i starali się
mówić przepięknym, wielikolepnym językiem Dzierżawinów i Aomonosowów.
W jakim stopniu te pragnienia spełniły się, pouczy najlepiej następujący dialog, który z małymi
zmianami powtarzał się na każdej lekcji Jastrebowa.
Wywołany przez nauczyciela uczeń, bez względu na to, czy siedział w pierwszej, czy w ostatniej ławce,
podnosił się leniwie z miejsca i oświadczał wręcz:
- Gospodyń fiesor! Ja etoj lekcji nie nauczyłsia. Ja jej w żadnyj spasob nauczyćsia nie mog.
- Po czemu?
- Po temu, że ona okropno trudnaja.
- Nu-sss, tak mnie trzeba postawić tobie jedinicu!
I nauczyciel zapisywał w katalożku - trójkę. Trójka była jedynym stopniem używanym przez profesora
Jastrebowa, który miał zasadę trzymać się w tym względzie złotego środka, unikając wszelkich
krańcowości. A ponieważ wszyscy byli pewni otrzymania tej średnioproporcjonalnej trójki, nikt po
rosyjsku nie uczył się, uważając to za rzecz zbyteczną. I w ogóle lekcje Jastrebowa nie były w ścisłym
znaczeniu lekcjami. Po przeprowadzeniu kilku dialogów w rodzaju wyżej opisanego nauczyciel zamykał i
do kieszeni chował katalożek, otworzywszy natomiast przyniesioną książkę - najczęściej z poezjami
uwielbianego przez siebie Dzierżawina - wręczał ją któremu z uczniów do głośnego czytania.
Monotonny głos ucznia, w połączeniu z działaniem mleka leczniczego, miewał zwykle ten skutek, że
profesor Jastrebow zasypiał. A gdy to się stało, natychmiast czytającemu podsuwali koledzy jakąś inną,
polską, niesłychanie zajmującą książkę - Rinalda Rinaldiniego na przykład lub Cudowną lampę Alladyna
- i czytanie odbywało się w dalszym ciągu, lecz już. z prawdziwą słuchających uciechą. Dzwonek
szkolny kładł koniec niewinnemu, a zawsze bezkarnemu figlowi.
Tymczasem niepowstrzymany w swym biegu czas sprowadził na ziemię upalny czerwiec, a wraz z nim
fatalny ów dzień, który "zwierzchność" na zakończenie roku szkolnego przeznaczyła. Ponieważ zaś
tajemne życzenia Sprężyckiego nie ziściły się i świat się przed tym terminem nie zapadł, musiał biedak
nieszczęsną odę Dzierżawina publicznie wygłaszać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]