[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Honczara i zabrali kafle, z których burmistrz postawił sobie pózniej piec w Sknyłowie.
Cieślom, zmuszonym do pracy dla niego, Kampian zabierał niesprawne siekiery i nakazywał
przerabiać je na zawiasy do drzwi własnych budynków. Na prywatne budowy burmistrz
zabierał miejskie cegły i wapno, a któregoś razu skonfiskował nawet kamienie przeznaczone
na budowę prawosławnej kaplicy. Miał również w zwyczaju zamawiać jakiś towar i zabierać
go nie płacąc. W najlepszym wypadku zwracał 2/3 realnej wartości. Zofia Horczyńska, żona
kowala, opowiadała przed sądem, że kiedy przychodziła do Kampiana po zapłatę, ten posyłał
ją do wszystkich diabłów albo też słudzy zbywali ją jakimiś kłamstwami.
Symboliczny epilog konfliktu rozegrał się już po śmierci Marcina Kampiana. Do Lwowa
przybyli Wiktor Kuropatnicki i Jakub Strzelecki, podstarosta i miejski pisarz z Buska,
oficjalni przedstawiciele hetmana Stanisława Koniecpolskiego. W imieniu swojego
zwierzchnika zażądali przekazania Koniecpolskiemu całego majątku, nieruchomości i
wszystkich pieniędzy zmarłego, powołując się na to, że Marcin Kampian był potomkiem
uciekiniera - byłego pańszczyznianego poddanego we włościach Koniec-polskich. Synowi
Marcina Janowi Chryzostomowi przyszło długo załatwiać tę sprawę i wykupywać się wielką
kwotą - 3000 zł.
Marcin Kampian nie był wyjątkiem wśród lwowskiego patry-cjatu, który często nadużywał
służbowych stanowisk. Kilka lat pózniej na tym odcinku" odznaczył się burmistrz Jan
Lorencowicz. Jego specjalnością" było nakładanie kar za prawdziwe, a często i zmyślone
przestępstwa. W 1634 r. Lorencowicz ukarał grzywną o wysokości 10 zł piekarza Krzysztofa
za to, że jego żona pokłóciła się z jakąś kobietą. Sposobem na wyrwanie" od kogoś
pieniędzy było zatrudnienie niedoświadczonej osoby na jakimś miejskim stanowisku. Prawo
mówiło, że nie można odmawiać przyjęcia posady, więc ci, którzy,
162
Stary lwowski ratusz. Litografia K. Auera, 1837 r.
bojąc się odpowiedzialności, rezygnowali, byli przez burmistrza karani grzywnami. Piotr
Chilanowski i Piotr Kraszowczyk, którzy nie chcieli zostać sotnikami, przesiedzieli w
więzieniu tydzień i zapłacili po 30 zł grzywny.
Oprócz występków popełnianych przez magistrat, częste były wykroczenia starostów
królewskich. Do znanych naruszycieli prawa należał Stanisław Bonifacy Mniszech, który
pełnił obowiązki królewskiego starosty na początku XVII w. Na jego rozkaz żołnierze
lwowskiego garnizonu i słudzy z Niskiego Zamku wymuszali od lwowian różne towary, a
także samowolnie nakładali na mieszczan podatki. Najgłośniejszą sprawą, w którą
zamieszany był Mniszech, było zatrzymanie w 1621 r. we Lwowie kupców mołdawskich. Ze
względu na napięte stosunki z Turcją, król nakazał zatrzymanie wszystkich kupców i innych
poddanych Turcji, którzy znajdowali się na terenie Rzeczypospolitej. Pózniej, po bitwie
chocimskiej, kiedy podpisano już pokój, zatrzymanych
163
zwolniono, jednak starosta Lwowa odmówił wydania mołdawskim kupcom ich
skonfiskowanego majątku. Gdy kupcy usiłowali się skarżyć, Mniszech nakazał ich ponownie
osadzić w więzieniu i trzymać tak długo, póki nie zrezygnują z wszelkich pretensji. Aby
uwolnić Mołdawian, musiał interweniować sam królewski sekretarz.
W 1626 r. Mniszech rozkazał zamordować i potajemnie pogrzebać mieszkańca lwowskich
przedmieść, Wojciecha Sieczkę. Dwa lata pózniej próba wykradnięcia mieszczanina, Petera
Ber-siani, nie powiodła się, bo za poszkodowanym wstawili się miejscy cepacy. W trakcie
bójki lwowscy stróże prawa nie tylko odbili Bersianiego, ale sługom Mniszcha sprawili niezły
łomot.
Przez całe średniowiecze Lwów cierpiał z powodu swawoli najemnych wojsk. %7łołnierzom
płacono nieregularnie, dlatego też rabunki, kradzieże i nakładanie samowolnych podatków
było zwyczajnym sposobem łatania dziur w żołnierskim budżecie. Szczególnie zjawisko to
się nasiliło pod koniec XVII w., kiedy wokół Lwowa ciągle zbierały się watahy żołnierzy,
idących lub wracających z kampanii wojennych. W zimie 1613 r. Lwów znalazł się w
prawdziwym oblężeniu, które zorganizowali zbuntowani żołnierze konfederaci. %7łołnierze
rozlokowali się przy Furcie Jezuickiej, gdzie grabili wozy z towarami i drewnem na opał,
które jechały do miasta. Miasto dysponowało 200 najemnikami, którzy jednak nie odważyU
się stawiać oporu. Buntowników wpuszczono do Lwowa i w kolejnych miesiącach upuścili
oni niemało krwi lwowianom. Po dwóch latach, w 1615 r. większość bandytów postawiono
przed sądem. Początkowo stracono 4 dowodzących konfederatom - Karwackiego i Końskiego
wbito na pal, a Sciborę i Suma poćwiartowano. Jeszcze 23 bandytów tej watahy stracono,
odrąbując im głowy.
Przestępstw często dopuszczali się wojskowi z miejskiego garnizonu. W 1660 r. miasto
skarżyło się na dowódcę Wysokiego Zamku, Dawida Lindenrota, który zamiast bronić miasta
przed rozpasanymi watahami, sam wysyłał swoich żołnierzy, by odbierali żywność
lwowianom i pobierali bezprawnie nałożone podatki.
164
Zdarzały się przypadki, że żołnierze Lindenrota nawet wykradali ludzi i więzili ich w
Wysokim Zamku, a od ich rodzin żądali pieniędzy za uwolnienie. W skardze na komendanta
skierowanej do króla lwowianie pisali: Sam zbiera pieniądze dla siebie i oficerów, przez co
biednym ludziom urządza ekscesy i zapodziewa krzywdę". Bandycie z Wysokiego Zamku
dorównywał komendant arsenału, Wojciech Radwański, który równie aktywnie grabił
przedmieścia. W 1661 r. w trakcie jednego z napadów Radwański zabił wójta z przedmieścia
- Wojciecha %7ływioła. Dopiero wtedy król nakazał aresztowanie rozbójnika. Wykonanie tego
rozkazu polecono Linden-rotowi. Oczywiste, że ten nie wykonał nakazu, a jeszcze pomógł
Radwańskiemu w ucieczce. Pózniej w królewskim arsenale ujawniono cały skład rzeczy
pochodzących z grabieży.
Znana lwowska archiwistka Natalia Cariowa odnalazła wiele przykładów podobnych
nadużyć, których dopuszczali się dragoni lwowskiego garnizonu na początku lat 90. XVII w.,
kiedy komendantem miasta był pułkownik Rapp. %7łołnierze oddziału miejskiego ciągle
wszczynali jakieś bójki i awantury, często też kradli. W zbiorowej skardze lwowskich
mieszczan z 1693 r. do sądu grodzkiego przytacza się dowody na liczne przypadki kradzieży i
nadużyć, dokonane przez wiecznie głodnych żołnierzy. Szczególnie piekarz Jan Gawłowski
skarżył się na to, że dragoni pana komendanta" dwukrotnie ograbili jego sklep. Za
pierwszym razem złoczyńcy wyłamali kraty w oknie i drzwiach, za drugim - włamali się do
budynku przez piwnicę. Złodzieje ukradli masło, przędzarkę, metalowe elementy składanych
straganów handlowych. W chytry sposób żołnierze okradli sklep Józefa Kłoskiewicza.
Uzbroiwszy się w długą żerdz, dragoni przez okno powyciągali na ulicę damskie suknie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]