[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla ciebie.
- Dlaczego nigdy nie porozmawiałeś ze mną
otwarcie?
- Odtrąciłabyś mnie - odrzekł podniesionym
głosem. - Odtrąciłabyś - powtórzył. - Czy masz
mnie za głupca? Widywałem cię wciąż z młodymi
mężczyznami, muskularnymi, o gładkich twa�
rzach. .. Ale żaden z nich nie kocha cię tak mocno
jak ja. %7ładen! Doprowadzałaś mnie do szaleństwa,
niewdzięczna! - krzyknął gniewnie. - Miałaś obse�
sję na punkcie Brada! Zawsze istniał dla ciebie
tylko Brad!
- Nieprawda, James, nie ma żadnego Brada. Nie
ma też Hailey. To postacie, które sam stworzyłeś.
Nie istnieją naprawdę.
- Ale ty istniejesz. Widziałem cię z nim. Wi�
działem, jak na niego patrzysz, jak pozwalasz mu
się dotykać... Na szczęście byłem cierpliwy, a dzi�
siejsza noc - ruszył w stronę Chantel - wynagrodzi
nam wszystko. Czekałem na nią...
242 " & OPTANIE
Chantel rzuciła się do szaleńczego biegu. Jeśli
dotrze do wyjścia pierwsza, będzie uratowana.
Jednak Brewster nawet jej nie gonił, a ciężkie
drzwi ani drgnęły, gdy próbowała je otworzyć.
- Uspokój się, malinko. Zamknąłem je z tamtej
strony - odezwał się cicho. - Wiedziałem, że bę�
dziesz chciała uciec. Wiedziałem, że odrzucisz mo�
ją miłość - powiedział z wyrzutem w głosie.
Chantel oparła się plecami o drzwi.
- Nie kochasz mnie, James. Nie kochasz. Jesteś
chory. Biedny i chory. Posłuchaj mnie raz jeszcze...
Ja jestem aktorką. Nazywam się Chantel. Nie je�
stem Hailey z twojej książki.
Skrzywił się, jakby przeszył go ostry ból, i przy�
cisnął palce do oczu.
- Nie mów tak. Nie wypieraj się mnie. I nie
próbuj uciekać - ostrzegł, kiedy Chantel zaczęła
przesuwać się w stronę skrytych w mroku drzwi
awaryjnych. - Nie uciekniesz! - krzyknął i zagro�
dził jej drogę. - Wiem już, co muszę uczynić! Ani
dla mnie, ani dla ciebie, Hailey, nie ma już drogi
odwrotu!
- Nie jestem...
- Milcz! Już za pózno - powiedział ze złością.
- Za pózno. Chyba zawsze było za pózno. Nienawi�
dzę cię za to, co ze mną zrobiłaś -jęknął żałośnie, a
w jego oczach pojawiły się łzy. - Ale Bóg mi świad�
kiem, że nie pozwolę, by tknął cię inny mężczyzna.
Należysz do mnie, bo to ja cię stworzyłem. Od
samego początku należałaś do mnie i tylko ja mia-
OPTANIE " & 243
łem do ciebie prawo. Mnie powinnaś oddać swoje
piękne ciało. Gdybyś tylko była w stanie to zrozu�
mieć...
- James - choć bała się go dotknąć, postąpiła
krok w jego stronę - proszę, chodzmy stąd,
przejdzmy do domu. Jest mi zimno. Zobacz, jestem
mokra i muszę się przebrać. Usiądziemy, porozma�
wiamy...
- Nie okłamiesz mnie - przerwał jej z szaleńczą
desperacją. - Wiem, że zamierzasz uciec. Chcesz,
by mnie zamknęli. Mój lekarz też chce, by mnie
zamknęli, lecz ja lepiej wiem, co powinienem zro�
bić. Dla dobra nas obojga. To już koniec, Hailey, ale
tak być musi, zaufaj mi.
Azy popłynęły po jego policzkach, on sam zaś
wyciągnął przed siebie niewielki kanister i Chantel
natychmiast poczuła mdłą woń benzyny.
- Boże, nie!
- Miałaś umrzeć w ogniu, lecz zmiękło moje
serce. To był błąd. Muszę go teraz naprawić.
Skoczyła do niego z krzykiem, blaszany poje�
mnik upadł z brzękiem na drewnianą podłogę
i chlusnęła z niego benzyna. Próbowała wyminąć
szlochającego Brewstera, on jednak zdążył chwycić
ją za ramię i pchnąć mocno na ziemię. Padając,
Chantel uderzyła jeszcze głową w kant stolika,
a potem ogarnęła ją ciemność.
- Chantel na pewno z chęcią wzniesie toast za
twoją szlachetną niewinność - kpił Quinn, prowa-
244 y OPTANIE
dząc Matta do salonu. - Niech tylko o wszystkim
się dowie.
- I za twoją dedukcję godną Sherlocka Holmesa
- odciął się Matt. - Pozwól może, że sam jej o tym
opowiem.
- Masz do tego pełne prawo - Quinn przyznał
skruszony i rozejrzał się ze zdziwieniem po pustym,
pogrążonym w ciszy holu. - Tak jak miałeś prawo
wyrzucić mnie z domu.
- Nie dałbyś się. Jesteś większy.
- W każdym razie jeszcze raz cię przepraszam.
Naskoczyłem na ciebie, bo w całym tym bałaganie
stanowiłeś jedyny wyrazny trop.
- Zmylił cię ten kwiaciarz.
- Nie, ja sam się mylę, bracie. - Quinn pokręcił
z niezadowoleniem głową. - Ciągle się mylę i cią�
gle stoję w miejscu. A dzieje się tak dlatego, że za
bardzo zaangażowałem się w tę sprawę. Złamałem
pierwszą, podstawową zasadę w tym fachu: nie an�
[ Pobierz całość w formacie PDF ]