[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drewnianej nodze, gdzie w rogach stroszyły się krzewy. Stukając przy co czwartym kroku
okuciem laski o płyty alejki, Sammler trzymał pod pachą rękopis doktora Govindy Lala. Wziął
go, żeby przeczytać w metrze, chociaż nie lubił zwracać na siebie uwagi w miejscach
publicznych, przesuwając strony tam i z powrotem przed okiem, odginając do tyłu rondo
kapelusza, z wyrazem napiętej koncentracji na twarzy. Rzadko to robił.
Opuść prostopadłą z Księżyca. Niech przetnie grób. W jego wnętrzu mężczyzna dotąd
zadbany, utrzymywany w cieple, o wypielęgnowanych dłoniach. Pojawiają się te ciężkie
tęczowe kolory. Rozkład. Pan Sammler stał kiedyś na znacznie bardziej poufałej stopie ze
śmiercią. Ustąpił pola, cofnął się. Był bardzo zaabsorbowany swoim siostrzeńcem,
człowiekiem całkowicie odmiennym od niego. Podziwiał go i kochał. Nie potrafił sobie
poradzić z pełną sumą faktów o nim. Odległe rozważania wydawały się pomocne Księżyc z
jego nieobecnością życia, z jego nieobecnością śmierci. Biała zwietrzała perła. Przez
pojedyncze oko widziana jako pojedyncze oko.
Sammler nauczył się uważać na publicznych chodnikach w Nowym Jorku, nieodmiennie
zabrudzonych przez psy. Na ogrodzonych żelaznymi barierkami trawnikach zielone światła
trawy były niemal wygaszone, wypalone przez zwierzęce odchody. Platany o plamistej korze,
lecz bardzo ładne, szykowały się do wypuszczenia liści. Czerwona cegła, Seminarium
Kwakrów, i brunatny, szorstki, ciepły kamień szeroki, niezgrabny, solidny kościół anglikański
św. Jerzego. Sammler słyszał, że J. Pierpont Morgan, ten prawdziwy, był w nim szwajcarem. W
austro węgiersko polsko krakowskiej starożytności starzy panowie, którzy czytali o Morganie
w gazetach, mówili o nim z wielkim nabożeństwem jako o Piepernotter Morganie. W niedziele
u św. Jerzego bóg maklerów giełdowych mógł przez chwilę swobodnie odetchnąć w
hałaśliwym mieście. W duchu pan Sammler był zły na Białą Protestancką Amerykę, że nie
utrzymuje lepiej porządku. Tchórzliwa kapitulacja. Słaba klasa rządząca. W tajemny,
upokarzający sposób pragnąca zstąpić w dół i zmieszać się z wszelkimi mniejszościowymi
motłochami, i wrzeszczeć przeciwko samej sobie. A duchowieństwo? Przekuwało miecze na
lemiesze? Nie, raczej zamieniało koloratki na pasy pachwinowe atletów. Ale to nie należało do
rzeczy.
Stąpając ostrożnie (psy), przez dziesięć minut szukał wzrokiem ławki, żeby pomyśleć
albo uniknąć myślenia o Grunerze. Albo pomimo wielkiego smutku przeczytać parę akapitów
tego pasjonującego rękopisu o Księżycu. Zauważył bezdomną kobietę, śpiącą po pijanemu jak
diugoń, z wzdymającym się brzuchem krowy morskiej, spuchniętymi, fioletowymi nogami;
krótka sukienka, miniłach. W rogu ogrodzenia pijak siusiał melancholijnie na gazety i stare
liście. Policjanci rzadko troszczyli się o te staroświeckie ruiny ludzkie. Młodsi ludzie,
przypominający aborygenów, również tutaj byli. Bosonodzy chłopcy wyglądający jak żebracy z
Bombaju, o posklejanych brodach, wydmuchujący bujne włosy z nozdrzy, z głowami
przetkniętymi przez otwory wełnianych poncho, trochę na modłę Peruwiańczyków. Krajowcy
skądś tam. Niewinni, wyzbyci agresji, trzymający się na uboczu, zupełnie jak Byczek
Fernando. Nie dla nich corrida; tylko wąchanie kwiatków pod ślicznym drzewem korkowym.
Jakże również podobni do Elojów z fantazji H.G. Wellsa Wehikuł czasu. Piękne, młode ludzkie
bydło, hodowane przez ludożerczych Morloków, wiodących podziemne życie i bojących się
światła oraz ognia. Tak, ten uparty, dzielny staruszek Wells miewał jednak prorocze wizje.
Shula nie całkiem bez racji prowadziła kampanię na rzecz książki wspomnieniowej. Książka
powinna zostać napisana. Tylko że pozostało niewiele czasu na spokojne opowiadanie o tym i o
owym, o rzeczach nader osobliwych samych w sobie, jak na przykład to, że Wells w wieku
siedemdziesięciu ośmiu lat wciąż dobijał się o przyjęcie do Royal Society jego rozprawa (o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]