[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- śśś... Kochanku mój najdroższy...
Objęła mnie w pasie. Tuż pod uchem poczułem ssanie jej czułych ust - tak jakby
chciała zebrać w nich fragment mej skóry i ogrzać go językiem, aby następnie
zatopić tam swe zęby.
Czułem, że znowu zagłębiam się w świat fantazji i wyciągam ręce ku tej kobiecie, i
biegnę z nią po łące, która tylko do nas należy, na którą nikt inny nie ma wstępu.
- Och, niewinna miłości - mówiła Urszula, pijąc mą krew. - Och, niewinna, niewinna
miłości.
W tym momencie wdarł się do mojej szyi lodowato gorący ogień, który poruszał się w
moim wnętrzu niczym owad z delikatnymi czułkami.
Przed nami ciągnęła się chłodna i rozległa łąka, gęsto usiana liliami. Czy ona była
tam ze mną? Przez chwilę miałem wrażenie, iż stoję tam sam i słyszę za plecami jej
krzyk.
W tym ekstatycznym śnie, w tej orzezwiająco chłodnej wizji błękitnego nieba i
kruchych kwiatów chciałem odwrócić się i do niej podejść. Aliści kątem oka
dostrzegłem coś tak cudnego, iż całym duchem zapragnąłem pobiec w tamtą właśnie
stronę.
- Patrz! Tak, teraz widzisz!
Głowa opadła mi do tyłu. Sen minął. Moim obolałym oczom ukazały się raz jeszcze
białe marmury zamkowych ścian. Urszula ciągle mnie trzymała, wpatrując się we
mnie oszołomiona, z zakrwawionymi ustami.
Podniosła mnie. Czułem się bezradny jak dziecko. Kiedy znosiła mnie po schodach,
nie mogłem nawet poruszyć ręką.
Zwiat nad nami składał się teraz z drobnych postaci, które stojąc na balkonach i
murach, śmiały się i wskazywały na nas swymi chudymi dłońmi. Zwiatło ze
znajdujących się za nimi pochodni sprawiało, iż widziałem tylko ich ciemne kontury.
Krwista czerwień, czerwona krew. Czuję ją, czuję.
- Co to było? Widziałaś to tam na łące? - spytałem.
- Nie! - krzyknęła wystraszona.
91
Leżałem teraz na zastępującym mi łóżko stogu siana, a wygłodzone demony o
wyglądzie wiejskich parobków wpatrywały się we mnie tępym wzrokiem; ich oczy
nabiegły krwią. Urszula zaś płakała, zakrywając twarz dłońmi.
- Nie mogę go tu zostawić - powiedziała.
Była daleko, bardzo daleko. Słyszałem płacz. Czyżby ci otumanieni potępieńcy w
końcu się zbuntowali? To był szloch ludzkich istot.
- Ale jednak go zostawisz, podejdziesz do kotła i oddasz swoją krew.
Kto to mówił? Nie wiedziałem.
- Czas na mszę.
- Nie wezmiecie go dzisiaj.
- Dlaczego oni płaczą? - spytałem. - Posłuchaj, Urszulo, oni wszyscy płaczą.
Jeden z wychudzonych chłopców utkwił we mnie wzrok. Trzymał rękę na moim
karku, a drugą dłonią przyciskał mi do ust kubek z krwistym wywarem. Nie chciałem
uronić ani kropli. Piłem łapczywie, wypełniając całe usta tym płynem.
- Nie dzisiaj - powiedziała Urszula. Poczułem pocałunki na czole i szyi. Ktoś
próbował nas rozdzielić. Przez chwilę nie puszczała mojej ręki, ale potem ją ode
mnie odciągnięto.
- Spokojnie, Urszulo, zostaw go.
- Zpij, najdroższy! - krzyknęła mi prosto do ucha. Poczułem, jak ociera się o mnie jej
suknia. - Zpij, Vittorio, śpij.
Nagle kubek upadł na ziemię. Byłem zupełnie otumaniony, otępiały upojeniem.
Widziałem, jak płyn rozlewa się na zbitym sianie. Urszula uklękła przede mną. Miała
otwarte usta - czułe, zmysłowe, czerwone.
Ujęła mą twarz w swe chłodne dłonie, a z jej ust do moich zaczęła płynąć krew.
- Och, najukochańsza - powiedziałem. Pragnąłem ujrzeć tamtą łąkę, daremnie. - Ja
chcę na łąkę! Pozwól mi znowu zobaczyć łąkę!
Miast łąki ujrzałem ponownie jej twarz, a potem jakieś przygasające światło.
Znalazłem się w otulinie z ciemności i dzwięków. Nie mogłem już dłużej walczyć. Nie
mogłem wyrzec ani słowa. Nic już nie pamiętałem... Jednakże tamte słowa...
No i ten płacz. Pełen żałości. Taki smutny, taki bezsilny.
92
Kiedy znowu otwarłem oczy, był już poranek. Słońce raziło mnie w oczy, a w głowie
czułem nieznośny ból.
Jakiś mężczyzna próbował zedrzeć ze mnie ubranie. Pijany błazen. Przewróciłem się
na bok, poczułem nudności, ale zrzuciłem go z siebie na tyle gwałtownie, że to on
stracił przytomność.
Próbowałem się podnieść - bez skutku. Mdłości stawały się nie do zniesienia.
Wszyscy dokoła mnie spali. Słońce w dalszym ciągu raziło w oczy i parzyło skórę.
Zwinąłem się w kłębek, próbując ukryć w sianie. Miałem rozgrzaną głowę, a kiedy
przeczesałem palcami włosy, poczułem, że są gorące. Ból pulsował mi również w
uszach.
- Schroń się tutaj - odezwał się głos należący do jakiejś staruchy, która dawała mi
znaki spod pokrytego strzechą dachu. - Tutaj jest chłodniej.
- Do diabła z wami wszystkimi - odrzekłem. I zasnąłem.
Odpłynąłem.
Dopiero póznym popołudniem odzyskałem przytomność umysłu.
Klęczałem przy jednym z kotłów i chłeptałem łapczywie wywar z podanej mi przez
staruchę miseczki.
- Demony - powiedziałem. - Teraz śpią. Możemy... Możemy... - I znowu ogarnęło
mnie poczucie bezsilności. Chciałem odrzucić od siebie miskę, lecz dalej sączyłem
gorący wywar.
- To nie tylko krew. To wino, dobre wino - rzekła staruszka. - Pij, chłopcze, ból minie.
Oni już wkrótce cię zabiją. To nie jest takie straszne.
Kiedy znowu zapadł zmierzch, wiedziałem, że tak się stanie.
Przewróciłem się na drugi bok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anielska.pev.pl