[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wymalowane przez zachód słońca zniknęły z nieba, zabłysły światła kotwiczne. Cam
włączył swoje i poszedł nalać następne Mai Tai.
R
L
T
Liz pozostała na pokładzie, ciesząc się ciepłym, tropikalnym powietrzem i ciszą.
Zapadała spokojna noc. Słychać było jedynie chlupot wody rozbijającej się o kadłub.
- Można się uzależnić od takiego życia - powiedziała z szerokim uśmiechem, gdy
przyniósł drinki. - Niespodziewanie czuję się młoda.
- Jesteś młoda. - Przysunął krzesło, tak że siedzieli, stykając się kolanami.
Pochylił się i zaczął się bawić końcówką jej szala.
- Prawdę mówiąc, dzięki tobie to ja się czuję młodo.
Zaskoczył ją.
- Nie wyglądasz staro. Ile masz lat?
- Trzydzieści trzy - skrzywił się. - Dzisiaj kończę.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Wzruszył ramionami.
- Urodziny pojawiają się i znikają. Przestają mieć znaczenie, gdy zaczynasz się sta-
rzeć. Tak czy inaczej, co byś zrobiła?
- Trudno wymyślić prezent dla milionera. Przynajmniej dałabym ci kartkę.
- %7łebym ją sobie postawił na kominku? - Rozbawiła go.
- No, nie - zgodziła się z żalem. - Dobrze, oto moja ostateczna propozycja. - Pochy-
liła się i lekko go pocałowała. - Wszystkiego najlepszego, panie Hillier!
- Dziękuję, panno Montrose. Mam nadzieję, że to tylko przystawka - odparł cierp-
ko.
Zadrżała na widok drgającego mięśnia na jego szczęce; już wcześniej widziała taką
reakcję. Zorientowała się, że pod beztroską zabawą czai się rosnąca fala pożądania.
Spięła się lekko. Czy była gotowa na nieuniknione?
Nie naciskał. Czy zauważył tę nieco nerwową reakcję, czy nie, tego nie wiedziała.
W odpowiedzi musnął wargami jej usta i wręczył koktajl.
- Dokończ drinka. Zaraz czeka nas prawdziwa uczta. Jedli, rozmawiając o błahost-
kach, a kiedy zapadała cisza, nie czuli przymusu, żeby ją wypełnić.
- To było wspaniałe - westchnęła, gdy już sprzątnęli po kolacji.
- Kawy?
- Poproszę. Nie wierzę własnym oczom!
R
L
T
Popatrzył pytająco.
- Już jedenasta.
- Prawie czas na Kopciuszka. Usiądz w środku. Robi się trochę chłodno. Przyniosę
kawę.
Położył śmietankę, cukier i łyżeczki na tacy wraz z kubkami i dzbankiem z kawą,
po czym przeniósł wszystko na stolik. Nalał aromatyczny napój i podał Jej kubek.
- Poczęstuj się.
- Cam, czy jesteś... czy ty... czy jesteś szczęśliwy? Zadowolony ze swojego życia?
Dodał cukru i zamieszał.
- %7łałuję kilku rzeczy. Oprócz Archiego i Narelle nie pozostali mi już żadni bliscy
krewni. Nikt, kto mógłby skorzystać z owoców mojej pracy, jak to mówią. Nikt nie
śpiewa sto lat" - dodał żartobliwie, unosząc dłoń. - Naprawdę mi na tym nie zależy, ale
czasami bardzo żałuję, że rodzice nie dożyli tej chwili i nie mogli tego wszystkiego zo-
baczyć. - Rozejrzał się. - I Amelia.
- Zatem... - zaryzykowała - mówisz, że... - przerwała, zbierając myśli.
- %7łe czasem chciałbym zatrzymać świat i wysiąść? Zastąpić czymś Hillier Corpora-
tion? Tak.
- Co... co cię więc powstrzymuje? - wyszeptała.
- Liz. - Odwrócił od niej wzrok. - To nie takie proste. Zatrudniam wiele osób. Nie
wiedziałbym, co robić z czasem.
Dostrzegła w nim jakąś zmianę. W oczach i w zmarszczkach na twarzy odbijały się
oznaki wewnętrznego napięcia.
- Zapewne mam taką stronę charakteru, która nie pozwala mi siedzieć z założony-
mi rękami - podsumował. - Chyba taki już jestem.
- A może nie - powiedziała w końcu głosem nabrzmiałym z emocji. - Może tak ci
się ułożyło życie - skrzywiła się. - Tak, jak mnie.
Już miał to skomentować, gdy rozległ się brzęczący dzwięk, ożyła jakaś niewi-
doczna maszyna w sterówce.
Spojrzała na niego pytająco.
R
L
T
- To faks pogodowy - odparł z lekkim zmarszczeniem brwi. - Automatycznie in-
formuje o wszelkich zmianach w prognozie.
- Idz i sprawdz. Wiem, że nie przestaniesz się martwić, dopóki tego nie zrobisz.
Przeczesał ręką włosy i wstał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]