[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z kocami oraz w ogóle wszystkich z czymkolwiek nadającym się do wachlowania.
Gdyby taka sytuacja miała potrwać, nie dałoby się uniknąć ofiar.
Zamknij się! warknął jeden z bojowników, kiedy skrępowany i zakne-
blowany Maślak, który leżał za krzakiem, zaczął wić się, rzucać i bełkotać, bardzo
chcąc coś powiedzieć. Zamknij się! powtórzył bojownik, ale w tonie bełkotu
Maślaka było coś, co kazało mu wyjąć knebel z ust nieszczęśnika.
Nadchodzi! jęknął Maślak. Miałem ucho przy ziemi, sam posłuchaj!
Rzeczywiście, coraz wyrazniej słychać było obroty kół i warkotliwą kakofonię
piekielnego silnika spalinowego. Nowy duch wstąpił w bojowników, gdy na ho-
ryzoncie pojawiła się pani Grynpis w skradzionym wozie, z rozwianymi włosami
i wiadrem w każdej ręce.
Wróciłam. . . Stój! zdołała krzyknąć, gdy czterdziestotonowy wóz mijał
bojowniczych ekologów. Zwierk ostro zakręcił, wyłączył piekielny silnik spalino-
wy i gwałtownie zawrócił. Wiadra, ziemia i torf trysnęły spod kół, a wóz zawrócił
z nieco tylko mniejszą prędkością.
227
Aapać wiadra! wrzasnęła pani Grynpis, po raz kolejny mijając swoich
ludzi.
Trzeba było jeszcze piętnastu przejazdów, żeby wóz stracił pęd i w końcu się
zatrzymał.
Do wiader! Wszyscy! krzyknęła pani Olivia, rozwiązując Maślaka.
Maślak został wytargany za uszy, pouczony, że nie należy przerywać, tylko
słuchać, i wysłany w stronę jeziora. Sznur niestrudzonych obrońców fauny, spo-
conych, lecz gorliwych, ruszył za nim.
Pani Grynpis piszczała z zachwytu, wysyłając swoich popleczników do akcji,
wciskała wiadro każdemu, kto wykazywał choćby najmniejsze zainteresowanie.
Ty! krzyknęła stanowczo do Szlama Dżi-hada, który przypadkiem bez-
myślnie patrzył w jej stronę. Tak, ty! Chodz tu, ratuj ptaszki. Sytuacja awaryj-
na.
Nie czekając na odpowiedz, wetknęła mu do ręki wiadro i palcem wskazała
setki ociekających potem ratowników kierujących się w stronę jeziora Hellarwyl.
Szlam Dżi-had był tak oniemiały, że nie zaprotestował.
Pod jego stopami trzydzieści trzy tysiące dżdżownic wiło się w szaleńczym
pościgu za najwspanialszą stertą gnijących liści w dziejach Gór Talpejskich.
Tuż za nimi sześćdziesiąt osiem wygłodniałych kretów przedzierało się przez
cudownie pachnącą dżdżownicami glebę.
* * *
Nabab musiał przyznać, że to wspaniały widok. Skandująca grupa urzędni-
ków Wydziału Imigracyjnego wspierająca strajkujących przewozników ustawiła
się wzdłuż nabrzeża Flegetonu z licznymi transparentami. Kapitan Naglfar wy-
glądał ze wszech miar imponująco w swym szpiczastym kapturze kapitańskim.
Z jego fajki za każdym oddechem unosił się potężny płomień.
Nabab żałował tylko jednego: że nie może wykrzykiwać obscenicznych uwag
pod adresem Seirizzima razem z resztą manifestantów. Biorąc pod uwagę, że wy-
bory odbędą się za kilka godzin i Mroczny Lord d Abaloh w każdej chwili może
tędy przelatywać, Nababowi nie wyszłoby na dobre aktywne wspieranie protestu
bez żadnych poważnych i lukratywnych motywów. Poza tym, gdyby ktoś dowie-
dział się, że to on wydał pieniądze na rozpętanie tego strajku. . . pomimo panują-
cego upału Nabab poczuł dreszcze.
Seirizzim stanął na czubkach kopyt, osiągając swój maksymalny wzrost dzie-
więciu stóp i sześciu cali, i obrzucił kapitana Naglfara gniewnym spojrzeniem.
Jego pionowe zrenice lśniły wściekłością i frustracją. Negocjacje nie powinny
228
być aż tak trudne.
To typowa uwaga, jakiej można spodziewać się po demonie niezwraca-
jącym żadnej uwagi na klasę robotniczą, dopóki ta nie postanowi czegoś z tym
zrobić i nie zaprzestanie pracy! oznajmił kapitan. Pośród strajkujących roz-
szedł się pomruk aprobaty. Nie chcemy i nigdy nie będziemy chcieć Programu
Dorocznych Remontów dla naszych promów, włączając w to oskrobywanie ka-
dłubów, reperowanie żagli i czyszczenie na sucho. Te promy mają wyglądać tak,
jakby śmierć czaiła się w każdej skrzypiącej desce, żagle muszą wisieć jak gniją-
ce całuny na krucyfiksach. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze! Czy im ma się
tutaj na dole podobać?!
Seirizzim wściekał się, słysząc, jak przewoznicy zaczynają skandować Do-
brze gada! . Stojący w miejscu obliczonym na sprawianie wrażenia neutralnego
Nabab ukradkowo kciukiem pokazał pykającemu fajeczkę kapitanowi, że było
świetnie. Tak długiego przemówienia nie wygłosił od wielu stuleci, toteż rozpie-
rała go duma.
Proszę bardzo! ryknął Seirizzim arogancko. Ponieważ nie dajecie mi
szans na poprawienie nędznych i niedzisiejszych warunków pracy, które moim
zdaniem są, że się tak wyrażę, skrajnie niesmaczne. . .
Rozległ się pomruk znudzenia. Naglfar odkaszlnął i krzyknął:
Pierwsze wrażenie!
Tak, tak, już mówiłeś burknął Seirizzim lekceważąco. I ponieważ
odmawiacie wzięcia waszych wojowniczych tyłków w troki i wzięcia się do pracy,
sądzę, że mam tylko dwa wyjścia. . .
Nabab uśmiechnął się pod nosem. Miał go! Teraz już pójdzie z górki!
Mogę kazać przenieść was wszystkich do kloacznych dołów w śródmieściu
Tumoru! krzyknął Seirizzim z gniewnym błyskiem w oczach. Lub przystać
na wasze warunki i spełnić wasze postulaty, tuż po tym, jak zostanę Naczelnym
Grabarzem Mortropolis dodał z uśmiechem.
Nagle pośród manifestantów zapanował zgiełk: strach i chciwość pchały ich
jednocześnie w tym samym kierunku. Też mi wybór!
Nabab wpadł w panikę. To nie tak miało być. Seirizzim zgodził się na ich wa-
runki? To niemożliwe. Nie dość tego, powiązał to także ze swoim zwycięstwem
w wyborach. Nabab czuł, że śliski dywan jego misternego planu usuwa mu się
spod kopyt. Kapitan Naglfar z wrażenia prawie połknął fajkę. Co robić? Kątem
oka spojrzał na Nababa, który cztery razy pokazał mu pięć rozcapierzonych pazu-
rów. Zrozumiał natychmiast dwadzieścia tysięcy oboli za podtrzymanie prote-
stu. To niewiele jak na taki stres odpowiedział, pokazując palce pięć razy.
Seirizzim pisnął, dopadł do Naglfara i chwycił go za gardło.
Ach tak! Dwadzieścia pięć tysięcy oboli? To twoja cena? Kapitan przy-
taknął. %7łałosne! Zaufałeś mu? warknął, wskazując Nababa. Zmiechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]