[ Pobierz całość w formacie PDF ]
organizuje bandę w celu prowadzenia grabieży na szeroką skalę.
W ciągu kilku dni Taharka zgromadził grupę równie liczną jak ta, z którą wyprawił się do Cymmerii.
Potrzebna była im jedynie bezpieczna baza.
Na poszukiwania wyruszył Aksandrias, chcąc sobie na nowo zaskarbić łaski szefa. Irytowało go, że
Kuulvo błyskawicznie stał się prawą ręką Taharki.
Aquilończyk wyprawił się z dwoma milczącymi Shemitami na pół dnia z miejsca, w którym banda
zatrzymała się na postój. W otwartym terenie przestępcy musieli wystawiać liczne straże. Podobna
dyscyplina nie odpowiadała bandytom ludziom z natury krnąbrnym, leniwym i beztroskim.
W południe trzech jezdzców zatrzymało wierzchowce, by rozpakować suchy prowiant i odkorkować
bukłaki z winem.
Słuchajcie powiedział jeden z Shemitów, przyłożywszy stuloną dłoń do ucha. Słyszę
płynącą wodę. Gdzieś w pobliżu jest strumień.
Też go słyszę rzekł Aksandrias. Ale gdzie jest? Nic nie widzę.
Poszukajmy go, zanim zjemy.
Przejechali konno u podnóża pagórka, ale nie dostrzegli żadnego strumienia.
Teraz słychać go gdzieś z tyłu powiedział drugi Shemita.
To dziwne rzekł zamyślony Aquilończyk. Wjedzmy pod górę.
Ruszyli stokiem, aż dojechali do wąskiej, niewidocznej z dołu rozpadliny.
Gdy wjechali w nią, roztoczył się przed nimi nieoczekiwany widok na sporą kotlinkę o równym
trawiastym dnie rozpościerającą się w miejscu, gdzie powinien być szczyt wzgórza. Po przeciwległej
stronie kotlinki, w stoku ział
otwór wejściowy jaskini, z której wypływał niewielki strumień, ginący wśród skał po drugiej
stronie. Najwidoczniej dalej płynął pod ziemią, ponieważ nie było go widać od podnóża pagórka.
Aksandrias zsiadł z konia i napił się wody ze strumienia. Okazała się czysta i smaczna. Shemici
podjechali do jaskini i pozsiadali z koni. Niegdyś ktoś musiał ją wykorzystywać jako schronienie,
ponieważ wejście przegradzał
surowy kamienny mur wysokości dorosłego mężczyzny. Przez szczelinę w murze mógł przejść tylko
jeden człowiek naraz. Samą jaskinię oświetlały snopy słonecznych promieni, padające przez otwory
w stropie.
Cudownie! powiedział Aksandrias. Taharka musi to zobaczyć.
Następnego dnia Taharka obejrzał kotlinę i jaskinię, po czym stwierdził, że jest zachwycony.
To miejsce będzie nam dobrze służyć, przyjacielu. Nawet nie potrzeba ogrodzenia, żeby paść
zwierzęta. Jaskinia da nam równocześnie schronienie i świeżą wodę. Wystarczy jeden wartownik w
tamtej skalnej szczerbie, by ostrzec nas o zbliżaniu się jakichkolwiek wrogów. Dobrze się spisałeś,
przyjacielu, naprawdę wyśmienicie. Aksandrias uśmiechnął się i napuszył.
To nie wszystko, wodzu, ale nie chcę, by inni to widzieli. Wejdz ze mną do jaskini.
Obydwaj weszli do środka. Niosący pochodnię Aksandrias zaprowadził
Keshańczyka w najgłębszy zakątek groty.
Odkryłem to po tym jak odesłałem Shemitów, by cię sprowadzili
powiedział. Wprowadził Taharkę do bocznego tunelu, kończącego się stertą suchych gałęzi.
Aksandrias pociągnął za jedną z nich, odsłaniając niskie przejście. Okazało się, że gałęzie tworzą
swego rodzaju drzwi, za którymi znajdował się krótki tunel prowadzący na zewnętrzny stok wzgórza.
Przywiąż tu parę koni, panie, a worki z łupami trzymaj w przejściu
powiedział Aksandrias. Gdyby doszło do najgorszego, zawsze zdołamy zacząć wszystko od nowa.
Taharka zaśmiał się serdecznie i poklepał Aksandriasa po ramieniu.
Ach, wielki mam z ciebie pożytek, przyjacielu, zawsze o tym wiedziałem.
Niech to będzie nasza wspólna tajemnica. Po co te łobuzy mają wiedzieć, że w każdej chwili mogę
ich porzucić? Poza tym, gdyby rzeczywiście doszło do najgorszego, a wszyscy wiedzieli o tym
przejściu, zrobiłoby się tu za tłoczno.
Gdy tylko bandyci zapuścili korzenie w nowej kryjówce z zapałem zabrali się do roboty. Rzadko
potrzebna była banda w pełnej liczbie, dlatego też Taharka dzielił ją przeważnie na trzy grasujące
oddzielnie grupy. W ten sposób mogli spenetrować znacznie większe terytorium. Taharka dowodził
jedną z grup, pozostałymi dwoma Aksandrias i Kuulvo. Keshańczyk stale zmieniał skład tych grup, by
bandyci nie stali się lojalni wobec jego zastępców.
Herszt ustalił jedną niezmienną zasadę. Napaści miały się odbywać w odległości nie mniejszej niż
pół dnia jazdy konno od kryjówki. Im dłużej jej istnienie pozostanie sekretem, tym dłużej bandyci
będą swobodnie uprawiać swój proceder. Gdyby stali się w tej prowincji zbyt dokuczliwi, nawet
swarzący się ophirscy magnaci mogliby pogodzić się na czas wystarczający do wytępienia
grabieżców.
Przez wiele tygodni bandyci wyprawiali się z kotlinki i wracali z bogatymi łupami. Nikt nie był
przed nimi bezpieczny. Napadali na skromne
gospodarstwa i bogate karawany. %7łądni łupu grabieżcy nigdy nie odchodzili z pustymi rękami. Jeśli
podczas długiej wyprawy nie natrafiono na żadne skarby, w drodze powrotnej rabowali bydło
jakiegoś nieszczęsnego wieśniaka na pożywienie dla swoich kamratów. Nic to, że dziś zdobyli tylko
baraninę czy cielęcinę. Następna wyprawa mogła im przynieść bogactwo.
Grabież okazała się procederem wyjątkowo łatwym. Władca Ophiru był tak zajęty wojną domową,
że nie miał czasu ani ochoty zajmować się
bezpieczeństwem swoich poddanych. Taharka wysłał paru swoich ludzi do pobliskich miast, w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]