[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mama namalowała jagody, a ja położyłem glazurę.
- Bardzo ładna. - Umieścił płytkę na bufecie i postawił na niej świecę. Potem uściskał
Simona, a gdy się wyprostował, posłał chłopcu szeroki uśmiech. - Teraz może popatrz w
drugą stronę.
- Dlaczego?
- Bo zamierzam pocałować twoją mamę.
Simon zasłonił oczy rękami, lecz zrobiło mu się ciepło w środku.
- Dziękuję. - Brad lekko pocałował Zoe w usta. - Alarm odwołany, mały.
- Zaświecisz prezent? - chciał wiedzieć Simon.
- No pewnie. - Brad wyjął z szuflady podłużny, cienki przyrząd i zapalił nim knot. -
Wygląda wspaniale. Gdzie się nauczyłaś robić świece?
- Jakoś tak sama z siebie. Eksperymentuję. Jeśli zacznie mi to wychodzić naprawdę
dobrze, będę sprzedawać świece, potpourri i podobne rzeczy u siebie w salonie.
- Myślałem o otworzeniu takiego działu w HomeMakers.
- Naprawdę? - Zoe wpatrzyła się w świecę.
- Rozszerzamy ofertę, między innymi o artykuły dekoracyjne. Musisz mi pokazać inne
swoje dzieła i wtedy pogadamy.
- Mogę iść do pokoju gier? - zapytał Simon. - Dzisiaj ma być rewanż.
- Jasne. Załadowałem inną grę. Możesz sobie włączyć.
- Pójdziesz ze mną?
- Muszę zacząć szykować kolację, ale ty idz. Chcę, żebyś trochę zgłodniał. Specjalnie
sprowadziłem samolotem żabie udka.
- O, nie.
- Udka żab olbrzymów. Z Afryki.
- Mowy nie ma.
- Albo możemy po prostu zjeść stek.
- Stek z żaby!
- Naturalnie!
Z jękiem udawanego przerażenia Simon wybiegł z kuchni.
- Masz do niego kapitalne podejście - zauważyła Zoe.
- Przychodzi mi to bez trudu. Może usiądziesz i... - Przerwał mu krzyk Simona: O
kurczę! , który dobiegł z pokoju gier. - Aha, znalazł nową grę.
- Bradley...
- Tak?
- Chcę cię poprosić, żebyś mi coś obiecał. Nie mów od razu, że się zgadzasz -
przestrzegła, obracając w palcach nóżkę kieliszka. - To ważna i delikatna sprawa; musisz
dobrze się zastanowić.
- Co mam ci obiecać?
- Simon... tak bardzo się do ciebie przywiązał. Jeszcze nigdy nikt... taki jak ty nie
poświęcił mu tyle uwagi. Zaczyna liczyć na to, że będziesz mu ją nadal okazywał. Obiecaj mi,
że cokolwiek będzie z nami, cokolwiek się zdarzy, nie zapomnisz o nim. I nie mówię o
przejażdżkach limuzynami. Proszę cię o obietnicę, że nie przestaniesz być jego przyjacielem.
- Nie tylko on się przywiązał, Zoe. Mogę ci złożyć taką obietnicę. - Wyciągnął rękę. -
Masz moje słowo.
Uścisnęła jego dłoń. Poczuła, jak opada napięcie, które narastało w niej jeszcze przed
chwilą.
- W porządku. No, cóż. - Rozejrzała się po kuchni. - Co mogę zrobić?
- Możesz usiąść i popijać szampana.
- Powinnam ci pomóc w przyrządzaniu afrykańskich żabich udek.
Przyciągnął Zoe do siebie i pocałował w usta, już nie tak lekko i niewinnie, jak w
obecności Simona.
- Usiądz i popijaj szampana - powtórzył, musnąwszy palcem jej ucho. - Aadne
kolczyki.
Zaśmiała się, zbita z tropu.
- Dziękuję. - Mimo poczucia, że jednak powinna coś robić, usadowiła się na wysokim
barowym stołku. - Naprawdę zamierzasz gotować?
- Zamierzam grillować, a to zupełnie co innego. W rodzinie Vane'ów wszyscy
mężczyzni grillują. W przeciwnym wypadku krewni by się ich wyrzekli.
- Chcesz rozpalać grilla? W listopadzie?
- My, Vane'owie, grillujemy przez cały rok, nawet gdy musimy przerąbywać się przez
lód, stawiać czoło śnieżycy, ryzykować odmrożenia. Tak się jednak składa, że dysponuję tym
oto poręcznym urządzeniem.
- Widziałam coś takiego w czasopismach. - Obserwowała Brada rozpalającego pod
rusztem zamontowanym na kuchennej płycie. w telewizji, w programie kulinarnym.
Ułożył wokół płomienia ziemniaki owinięte w folię.
- Tylko nie mów mojemu ojcu, że z tego skorzystałem zamiast wyjść na zewnątrz, jak
przystało mężczyznie.
- Nie pisnę słowa. - Upiła łyk szampana, podczas gdy Brad podszedł do lodówki i
wyjął tacę z przekąskami. - Sam robiłeś?
Z namysłem postawił tacę na blacie przed Zoe.
- Mógłbym skłamać i naprawdę ci zaimponować, ale zamiast tego olśnię cię
szczerością. Są od Luciana, podobnie jak bomba czekoladowa na deser i ogony homarów.
- Od Luciana? - Wybrała tartinkę, wsunęła do ust i aż jęknęła, czując jej smak na
języku.
- Dobre?
- Ja chyba śnię. Usiłuję zrozumieć, jak to możliwe, że Zoe McCourt siedzi tutaj, pije
szampana i zajada tartinki od Luciana. Wszystko wydaje mi się nierzeczywiste. Ty istotnie
próbujesz mnie olśnić. I działasz skutecznie.
- Lubię, gdy się uśmiechasz. Wiesz, kiedy po raz pierwszy naprawdę się do mnie
uśmiechnęłaś? Wtedy, kiedy przyniosłem ci drabinę.
- Wcześniej też się do ciebie uśmiechałam.
- Nie. Nie naprawdę. Bardzo tego pragnąłem, Bóg mi świadkiem, ale z uporem
przypisywałaś mylne znaczenie połowie moich słów albo traktowałaś je jak obelgę.
- To... - urwała, a potem parsknęła śmiechem - nader prawdopodobne.
- Ja jednak chytrze cię zjednałem, a raczej zacząłem zjednywać, za pomocą drabiny z
włókna szklanego.
- Nie wiedziałam, że użyłeś podstępu. Myślałam, że to przejaw troski.
- Jedno i drugie. Doleję ci szampana.
Stoczyła wewnętrzną walkę, gdy poszedł po butelkę.
- Onieśmielałeś mnie.
- Słucham?
- Onieśmielałeś mnie. Wciąż trochę mnie onieśmielasz. Dom również. Zwłaszcza za
pierwszym razem, kiedy przyjechałam na spotkanie z Malory i poznałam ciebie. Weszłam do
wielkiego pięknego domu i zobaczyłam obraz, który kupiłeś.
- Zaklęcie .
- Tak. To był dla mnie wstrząs. Zakręciło mi się w głowie. Powiedziałam coś o
Simonie, że muszę wracać, bo syn czeka, a ty od razu spojrzałeś na moją rękę i zauważyłeś,
że nie noszę obrączki.
- Zoe... Potrząsnęła głową.
- Pamiętam wyraz twojej twarzy. Byłam wściekła.
- Najwyrazniej od samego początku zle mnie rozumiałaś. - Po namyśle napełnił także
własny kieliszek. - Opowiem ci o obrazie, dzięki czemu zyskasz znaczną przewagę w tym
związku, który zaczyna się tworzyć między nami.
Randka. Związek. Poczuła, że zaraz znowu zakręci jej się w głowie.
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Za chwilę się dowiesz. Gdy zobaczyłem obraz po raz pierwszy, doznałem szoku. Oto
Dana, mała siostrzyczka mojego najlepszego przyjaciela. Osoba, która żywo mnie obchodziła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]